Jak zwykle jednak zwolennicy ugody ze wschodnim sąsiadem okazali się zbyt słabi. Wszystko rozbiło się o Adolfa Hitlera i jego otoczenie, a więc ludzi dyszących z nienawiści do Polaków, którzy uważali, że Polacy są Niemcom potrzebni jako tania siła robocza, a nie sojusznik.
W swoim przekonaniu fanatyczni narodowi socjaliści utwierdzili się w pierwszych tygodniach kampanii na wschodzie, podczas których Wehrmacht odniósł fantastyczne sukcesy, rozbijając w puch Armię Czerwoną. Berlin uznał wówczas, że Związek Sowiecki to kolos na glinianych nogach, który wkrótce się rozpadnie. Upojony triumfem Hitler uznał, że w tej sytuacji tym bardziej nie ma żadnego powodu do robienia ustępstw na rzecz Polski.
Wystąpił więc ten sam mechanizm co rok wcześniej po pokonaniu Francji. Gestapo i SS znowu dostały rozkaz, żeby rozwiać wszelkie nadzieje Polaków i wziąć za twarz ludność Generalnego Gubernatorstwa. Nasiliły się aresztowania i egzekucje. Był to czysty obłęd, a jego symbolem niech będzie to, że na Pawiak został wpakowany nawet Władysław Studnicki, a więc największy przyjaciel Niemców wśród Polaków. Była to kara za… memoriał, w którym proponował współpracę narodu polskiego w podboju Sowietów.
Sukcesy tak zawróciły Niemcom w głowie, że „naukowcy” z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy przystąpili tymczasem do opracowania Generalnego Planu Wschodniego – absurdalnego zbrodniczego programu nowego zorganizowania naszej części Europy po przyszłym zwycięstwie w II wojnie światowej. Zgodnie z nim Generalne Gubernatorstwo miało stracić status rezerwatu dla Polaków i stać się przestrzenią życiową dla Niemców. Oczywiście po wysiedleniu „tubylców”.
„Führer jest zdecydowany uczynić z tego kraju w przeciągu 15–20 lat kraj czysto niemiecki” – mówił Hans Frank. – „Tam, gdzie dziś mieszka 12 milionów Polaków, tam powinno zamieszkiwać 4 do 5 milionów Niemców. Generalne Gubernatorstwo musi stać się krajem tak niemieckim jak Nadrenia”.
W niedorzecznych projektach snutych na niemieckich szczytach władzy raz proponowano utworzyć polskie państwo na Smoleńszczyźnie, gdzie miałoby być buforem między Rosją a Białorusią, innym razem zaś jako polski obszar osiedleńczy wskazywano terytoria za Uralem, konkretnie zachodnią Syberię. Wedle kolejnego projektu Polacy mieli zostać zapakowani na statki i wysłani do Brazylii.
Autorzy Generalnego Planu Wschód snuli marzenia o przesiedleniu do oczyszczonej ze Słowian Europy Wschodniej… stu milionów Niemców i innych nordyków. Były to więc jak widać mrzonki, nie mające najmniejszej szansy na realizację. Rodzaj ideologicznego mirażu. Plany te dobrze oddają jednak nastawienie najważniejszych przywódców III Rzeszy wobec Polaków. Było ono skrajnie wrogie. Hans Frank w symbolicznym geście nakazał wówczas usunięcie spod Krakowa kopców Kościuszki i Piłsudskiego, a zamiast tego zaproponował postawienie w Warszawie pomnika poległych żołnierzy Wehrmachtu. Całe szczęście z podobnych pomysłów nic nie wyszło. Polskę swoimi pomnikami mieli dopiero kilka lat później spaskudzić bolszewicy.
W wyniku wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej nie doszło więc do ogłoszenia drugiego aktu 5 listopada, czyli dokumentu wzorowanego na słynnej proklamacji państw centralnych z 1916 roku, w której obiecano, że po zwycięstwie nad Rosją utworzone zostanie związane przyjaźnią z Cesarstwem Niemieckim Królestwo Polskie. Niemcami nie rządził już bowiem, niestety, poczciwy cesarz Wilhelm II Hohenzollern i jego konserwatywni pragmatyczni ministrowie o szerokich horyzontach, ale banda prymitywów o mentalności ulicznych nożowników.
Niemcy w 1941 roku nie wykorzystali antykomunistycznego nastawienia Polaków i wszystkich innych narodów Europy Wschodniej uciemiężonych przez Sowiety. Rosjan, Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, Estończyków i innych. Zamiast wyzwalać te narody spod bolszewickiego jarzma, nałożyli im nowe jarzmo, niewiele mniej zbrodnicze niż poprzednie. W efekcie wojna, którą można było wygrać w kilka tygodni, została przez Niemców sromotnie przegrana, a połowa Europy znalazła się pod panowaniem bolszewików.
My, którzy narzekamy na głupotę swojej polityki podczas wojny, mamy to jedno chyba wątpliwej wartości pocieszenie, że polityka niemiecka była jeszcze głupsza od naszej – pisał Józef Mackiewicz. – Polityka niemiecka była polityką osobistych animozji, fantazji i odruchów samego Hitlera. Hitler stał się niewątpliwie najskuteczniejszym agentem bolszewickim, jakiego znały dzieje świata. Pchał całą Europę, którą opanował, emocjonalnie w objęcia bolszewizmu, a Polskę, która tej Europy była barierą, oczywiście w pierwszym rzędzie. Na tym też polega największa jego zbrodnia, o wiele, wiele większa niż wszystkie obozy, krematoria, trupy i popioły, które pozostawił za sobą.
Adolf Hitler niesłusznie przeszedł do historii jako największy zbrodniarz w dziejach. Znalazłoby się bowiem co najmniej kilku dyktatorów, którzy mieli na sumieniu więcej ofiar. Hitler powinien za to bez wątpienia przejść do historii jako największy wśród nich głupiec.
Rozdział 15
Sprawa pułkownika Albrechta
Do konspiracyjnego mieszkania przy ulicy Świętokrzyskiej 23 łączniczka „Basia” wprowadza mężczyznę po czterdziestce. Choć jest po cywilnemu, od razu widać, że to oficer. Charakterystyczny sprężysty krok, wyprostowana sylwetka. Rozgląda się uważnie. Widzi kilku ludzi, jeden z nich to kapitan Ryszard Jamontt-Krzywicki „Szymon”, adiutant generała Stefana Roweckiego. Dobrze się znają.
– Gdzie „Jan”? – pyta przybyły, używając jednego z konspiracyjnych pseudonimów dowódcy Związku Walki Zbrojnej.
Obecni milczą. Po chwili Jamontt-Krzywicki podchodzi bez słowa do mężczyzny i wręcza mu kopertę. Ten rozrywa pospiesznie papier. Czyta, stojąc. I coraz bardziej blednie. List został napisany przez Stefana Roweckiego i jest bardzo krótki: „Kochany Januszu! Poszedłeś za daleko. Myślę, że znajdziesz właściwe rozwiązanie. Ściskam cię. Stefan”.
Mężczyzna patrzy na obecnych. Napotyka zimne spojrzenia i zacięte twarze. Rozumie, że to koniec. Że nie wyjdzie z tego pomieszczenia żywy. Siada ciężko przy stole. Zdejmuje kapelusz, rozpina kołnierzyk i prosi o papier i pióro. Chce napisać list do żony i dzieci. Drżącą ręką kreśli następujące słowa:
Kochani!
Nie udało mi się nawiązać kontaktu z przyjaciółmi. Widać obawiają się mnie. Doszedłem do przekonania, że popełniłem błąd. Postanowiłem skończyć z sobą, by w ten sposób ratować swój honor, a wam przekazać czyste imię. Żegnam was, a duszę swoją i was polecam Bogu.
Oficer zdejmuje obrączkę i kładzie ją na stole obok listu. Oprócz tego na sporym blacie stoi jedynie szklanka wody. Jamontt-Krzywicki podnosi ją i bez słowa podaje mężczyźnie. Ten, również bez słowa, wypija ją jednym haustem. Kapitan doskakuje do nieszczęśnika i unosi mu podbródek. Po kilku sekundach przechyla krzesło i kładzie razem z ciałem na podłodze. Mężczyzna nie żyje. W szklance znajdował się rozpuszczony cyjanek.
W ten sposób 6 września 1941 roku rozegrał się jeden z największych dramatów w dziejach Polskiego Państwa Podziemnego. Oficerem, który odebrał sobie życie, był pułkownik Janusz Albrecht „Wojciech”, szef sztabu Związku Walki Zbrojnej. Zastępca Roweckiego, człowiek numer dwa w polskiej armii podziemnej. Jeden z najwybitniejszych oficerów polskiej konspiracji II wojny światowej.
Dlaczego zginął? Dlatego, że uznał, iż Polskie Państwo Podziemne powinno zerwać z samobójczą orientacją brytyjską i dokonać proniemieckiego zwrotu.
Cała sprawa zaczęła się od „przypadkowego” aresztowania. Doszło do niego 7 lipca 1941 roku w Warszawie na rogu Koszykowej i alei Niepodległości. Samochodem Gestapo jechało dwóch mężczyzn – Niemiec i Polak. Oficer SD z Kielc Hans Merz i konfident o kryptonimie V-3. W pewnym momencie przez szybę dojrzał