Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Star Force
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-03-1
Скачать книгу
wtedy coś do mnie dotarło.

      – Wywołaj Marvina – rozkazałem.

      Odpowiedź robota mnie rozczarowała.

      – Jestem zajęty, kapitanie Riggs. Proszę nie przeszkadzać mi w obserwacjach.

      – Do diabła z twoimi obserwacjami, Marvin. Z pierścienia właśnie wyleciał obiekt prawdopodobnie zbudowany przez Pradawnych. Jesteś mi potrzebny.

      – Zgadzam się, że potrzebujecie mojej eksperckiej wiedzy. Wiem o pojawieniu się obiektu i właśnie analizuję go w najdrobniejszych szczegółach. Moje łańcuchy neuronalne pracują przy maksymalnym obciążeniu, dlatego ta rozmowa tylko przeszkadza.

      – Mój mózg też ciężko pracuje – powiedziałem. – Czasem dwa umysły potrafią osiągnąć razem więcej niż jeden. Krótszy z boków statku ma wymiary prawie identyczne, co Kwadrat. Coś ci to mówi?

      – Tak. To sugeruje, że Kwadrat jest po prostu jedną ścianą podobnego statku ukrytego pod ziemią.

      Ze zdziwieniem uniosłem brwi. Chciałem powiedzieć to samo, ale robot mnie ubiegł. Ciekawe, czy olśniło go teraz, czy może wiedział od początku i tylko zachował to odkrycie dla siebie.

      – Jeśli masz jeszcze jakieś przydatne spostrzeżenia na temat intruza, to będę wdzięczny. Przygotowujemy Nieustraszonego do odlotu, startujemy za… – urwałem, spoglądając na Hansena.

      – Awaryjny start za siedemnaście minut, jeśli pan tego sobie życzy – odpowiedział Hansen.

      – Proszę chwilę zaczekać i kontynuować przygotowania – poleciłem, świadomy faktu, że awaryjny start wiązałby się z zostawieniem sprzętu i uszkodzeniem części systemów. W obecnym stanie zerwalibyśmy połączenie z pomocniczymi urządzeniami na powierzchni. – Przekonajmy się, co zrobi. Marvin, ty też musisz wystartować.

      – Jestem w stanie opuścić powierzchnię w ciągu trzech minut. Mój Chart nigdy nie stracił gotowości do lotu – napuszył się robot. – Do tego czasu zamierzam kontynuować analizę.

      – A czemu nie zamierzasz jej kontynuować z pokładu? – rzuciłem. Marvin milczał, więc odpowiedziałem sobie sam: – Bo musiałbyś porzucić niezbędny sprzęt albo go wyłączyć i spakować, prawda? Jedziemy na tym samym wózku, więc się nie wywyższaj, kapitanie Marvinie. Poza tym ja mam do ogarnięcia ponad sześćdziesięcioosobową załogę, a ty jesteś sam.

      Na wyświetlaczu pokazała się wiadomość tekstowa od Hansena: „Nie ma się co kłócić z robotem”.

      W pierwszej chwili się rozzłościłem, ale miał rację. Marvin rozpraszał mnie swoim uporem.

      – Marvin, wysyłaj nam na bieżąco wyniki swoich analiz. Poza tym musisz znaleźć złoty środek między ciekawością a instynktem samozachowawczym. Bez odbioru.

      Ponownie skupiłem uwagę na rzekomym statku Pradawnych. Na wyświetlaczu nie poruszał się względem planety, co oznaczało, że tkwił na idealnej – choć niemożliwej – orbicie geostacjonarnej wokół Orna-6. Było to niemożliwe, gdyż pozostawał dokładnie na linii łączącej Kwadrat, środek kamienistej planety oraz pierścień… a to wszystko bez śladów wykorzystania jakiegokolwiek napędu.

      – Nieustraszony, połącz mnie z Bensonem. – Gdy wykonał polecenie, zapytałem: – Nadal macie w laboratorium tamten detektor grawitacyjny?

      – Ulepszyliśmy zestaw czujników, kapitanie, ale…

      – Proszę mi oszczędzić szczegółów. Chcę sprawdzić ten statek, który właśnie się pojawił.

      – Statek? Nic mi nie wiadomo o żadnym statku.

      Rozmasowałem sobie czoło, nie mogąc nadziwić się niedomyślności naukowców. Przecież ogłoszono gotowość bojową.

      – Nieustraszony, przekaż wszystkie odczyty z czujników do laboratorium i powtarzaj tę czynność w każdej sytuacji podwyższonego ryzyka. Doktorze, proszę rzucić okiem i niech pańscy ludzie spróbują rozgryźć, z czym mamy do czynienia. Chcę wiedzieć, jak to coś działa: jaki ma napęd, sensory, uzbrojenie, załogę i budulec, wszystko. Możemy w każdej chwili wystartować, więc zostańcie na stanowiskach.

      – Tak jest, sir. I jeśli wolno mi dodać…

      Zerwałem połączenie, zanim zdążył się rozgadać.

      – Daj mi Hoona – rzuciłem.

      – Tu Hoon. Mów krótko i do rzeczy.

      – Profesorze, zakładam, że jesteś świadomy zaistniałej sytuacji? – Wiedziałem, że Skorupiak dysponuje w swojej wypełnionej wodą kajucie ciągłym dostępem do danych z okrętowych czujników i choć jego maniery pozostawiały wiele do życzenia, miałem spore zaufanie do jego intelektu. Większe, niestety, niż do zdolności ludzkich naukowców.

      – Tak – odpowiedział przez translator.

      – Jakieś pomysły?

      – To nie czas na pomysły. Ja mam wnioski – odparł cierpko. – Dedukuję, że statek zjawił się w reakcji na jakieś zdarzenie, prawdopodobnie zainicjowane przez niedawne działania robota Marvina.

      – Jakie działanie mogło go tu ściągnąć?

      – Istnieje zbyt wiele zmiennych, by obliczyć prawdopodobieństwo, ale intuicja podparta wiedzą podpowiada mi, że chodzi o samoreplikujący się program, który Marvin uwolnił w Kwadracie.

      Świetnie. Tego właśnie się obawiałem.

      – Co jeszcze podpowiada ci intuicja podparta wiedzą?

      Zamiast speszyć się moim sarkazmem, Hoon powiedział protekcjonalnie:

      – Oprócz tego, że priorytetem numer jeden powinno być przetrwanie? Cóż, po raz pierwszy w historii widzimy coś, co może być statkiem Pradawnych, więc nie róbmy sobie z niego wroga, dobrze?

      – Postaramy się.

      – Biorąc pod uwagę fakt, że Kwadrat prawdopodobnie jest częściowo zakopaną jednostką o podobnej konstrukcji i funkcji, podejrzewam, że nowo przybyły statek ma zamiar w jakiś sposób na niego wpłynąć: aktywować go, dezaktywować, skopiować dane z jego pamięci, a może zrobić coś jeszcze innego.

      – Dodatkowy powód, żeby stąd spieprzać. Dziękuję, profesorze.

      – Proszę bardzo, młody Riggsie. Mój intelekt to najbardziej pomocna rzecz, jaką dysponujesz, więc cieszę się, że robisz z niego dobry użytek. – Po tych słowach zakończył połączenie.

      Ciekawiło mnie, czy przypadkiem przekleństwem wszystkich kapitanów nie jest to, że wszyscy wokół uważają się za bystrzejszych od szefa. W swoich specjalnościach pewnie są, ale zadanie dowódcy polega na tym, by wszystkie te świetne porady połączyć w jedną słuszną decyzję.

      A przynajmniej nie fatalną.

      – Kapitanie – odezwał się jeden z wachtowych, przyciskając palcem tkwiącą w uchu słuchawkę – generał Sokołow chciałby z panem mówić.

      Ze złością uniosłem ręce.

      – Czemu nie? Przecież nie mam nic innego do roboty. Dajcie go.

      – Kapitanie Riggs, musi mnie pan wypuścić z tej celi – z głośnika dobiegł głos Sokołowa.

      – Nie celi, tylko kajuty, i nigdzie się pan stamtąd nie rusza. Jeszcze tego mi brakuje, żeby kręcił się pan po okręcie.

      – Protestuję, kapitanie Riggs. To nie przystaje do mojego stopnia i statusu – obruszył się.

      – Pański stopień i status nie zostały jeszcze potwierdzone, generale. Do tego czasu musi pan znieść pewne niedogodności.