Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Star Force
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-03-1
Скачать книгу
Marvin, pod tym względem jesteś niezastąpiony. Więc wyjaśnijmy coś sobie. Twoim zdaniem w labiryncie znajdowały się inne istoty biologiczne, o których nie wiemy?

      – To prawdopodobne. Sądzę, że należałoby skrupulatnie przepytać Sokołowa. A jeśli to ci nie odpowiada, mam wstępne plany urządzenia do sondowania umysłu…

      Zmroziło mnie.

      – Marvin, wyraźnie zabroniłem ci pracować nad tego rodzaju sondą.

      – Ale…

      – Co, gdyby nasi naukowcy stworzyli sztuczny mózg wyposażony w oprogramowanie zdolne skanować ci umysł?

      – Powiedziałbym, że to wysoce niemoralne.

      – A twoja sonda by taka nie była?

      – Niemoralność nigdy nie powstrzymywała postępu.

      – A ciebie obchodzi tylko postęp? – zapytałem. – Wciąż należysz do Sił Gwiezdnych, co oznacza, że nasza moralność jest twoją. Nikogo nie torturujemy ani nie gwałcimy mózgów.

      – Twój ojciec tak robił.

      – Nie rozmawiamy o moim ojcu i o tym, co jego zdaniem było konieczne do przetrwania rasy ludzkiej. Rozmawiamy o nas, dzisiaj.

      – A gdybyśmy w ten sposób zapewniali sobie przetrwanie? Czy możesz sobie pozwolić na takie ryzyko?

      Ze złości aż warknąłem. Czemu rozmowy z robotem często przybierały taki obrót?

      – Marvin, zastanowię się nad tym, kiedy będzie trzeba. A na razie rób, co każę. Zrozumiałeś?

      – Polecenie przyjęte.

      – Więc da się z tym konstruktem porozmawiać? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

      – Zamierzałem, ale zacząłeś obrażać moje poczucie etyki.

      – Twoje poczucie etyki na to zasługuje. A teraz proszę, przejdź do rzeczy. Da się z nim porozumieć?

      – Nie znajduję dowodów na to, że konstrukt jest zainteresowany rozmową z gatunkami biologicznymi. Ignoruje maszyny i arbitralnie ingeruje w życie organiczne.

      – Zdaje się, że ma konkretne zadanie. Gdybyśmy je znali, może byśmy wiedzieli, jak sobie z tym czymś radzić.

      – Zgadzam się. – Usłyszałem, że się rozłączył.

      Marvin nie okazał się szczególnie pomocny, ale zaczynałem mieć ogólne pojęcie o statku Pradawnych. Westchnąłem z poirytowaniem na widok Sokołowa, który wrócił razem z eskortującym go marine. Generał miał na sobie swój stary kombinezon, tyle że czysty i naprawiony. Zastanowiłem się, jak wiele usłyszał z mojej rozmowy z robotem, zwłaszcza jeśli chodzi o fragmenty poświęcone jego osobie. Cóż, co się stało, to się nie odstanie.

      Zaprosiłem go gestem do holowyświetlacza.

      – No dobrze, generale. Oto nasza sytuacja. Możemy w każdej chwili wystartować awaryjnie, jeśli będzie trzeba. Na zwykły start potrzebujemy niecałej godziny. Odlecimy tak, żeby między nami a Sztabą znalazła się planeta.

      Uniosłem brwi, czekając na komentarz.

      – Solidny plan. Chyba nie muszę przypominać, że nie wolno otwierać do niej ognia – powiedział z lekko pytającą intonacją.

      – Chyba że nie będzie innego wyjścia.

      – Wątpię, by wasze uzbrojenie cokolwiek zdziałało. Nasze było bezużyteczne – mruknął i zacisnął wargi, opuszczając wzrok, jakby zawstydzony.

      – Nasze wiązki są sto razy potężniejsze od broni zainstalowanej na starych krążownikach nanitów – powiedziałem.

      – Są w stanie uszkodzić materiał pierścieni?

      – Pył gwiezdny?

      – Tak się obecnie nazywa?

      – Tak. Zdaje się, że to Marvin ukuł ten termin.

      – Nie odpowiedział pan na pytanie, kapitanie.

      Pokręciłem głową.

      – Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek próbował do niego strzelać. Chwileczkę.

      Połączyłem się z laboratorium. Zgłosiła się doktor Kalu.

      – Tak, kapitanie? – zapytała chłodno.

      – Czy nasze uzbrojenie miałoby jakikolwiek wpływ na pył gwiezdny? W sensie budulca pierścieni?

      – W praktyce żaden, kapitanie. Emitery wiązek potrzebowałyby wielu godzin albo nawet dni, żeby zrobić choćby centymetrowe wgłębienie. Gdybyśmy dysponowali nieograniczonym czasem i energią…

      – A co z głowicami jądrowymi?

      – Detonacja przy samej powierzchni może sprawić, że wyparuje kilkucentymetrowa warstwa materiału.

      – Zrozumiałem. Bez odbioru.

      Pomimo niezręcznej sytuacji między nami Kalu była kompetentnym naukowcem i najwyraźniej rozumiała, czego od niej oczekuję.

      Zwróciłem się do Sokołowa:

      – Szkoda, że nie mamy pancerza z pyłu gwiezdnego.

      Generał kiwnął głową, ale wtrącił się Hansen:

      – To zbyt ciężki materiał. Centymetrowa warstwa ważyłaby tysiąc razy więcej niż sam okręt. Pamiętam, że kiedyś się o tym mówiło.

      – Nic nigdy nie jest proste, prawda? – powiedziałem.

      Kilka osób z obsady mostka rzuciło mi ponure spojrzenia.

      – Generale, co pana zdaniem zrobi Sztaba, gdy wystartujemy? W ogóle zwróci na nas uwagę?

      Sokołow zrobił kwaśną minę.

      – Obawiam się, że to możliwe. Makrosy zignorowała, ale do floty nanitów natychmiast się zbliżyła, jak gdyby… z zaciekawieniem.

      – Owszem, ale ona tylko wisi i nie interesuje się fortami Jastrzębi, nami ani Marvinem i jego Chartem. Spodziewałbym się innego zachowania.

      – Ona jest niepojęta, kapitanie. Nie ma jej co mierzyć ludzką ani nawet obcą miarą. Jest… inna – mówił z tak intensywną mieszanką lęku, podziwu i nienawiści, że wszyscy się na niego obejrzeli. Po chwili jego twarz uspokoiła się, choć wargi drgnęły nerwowo. – Ale może nas też zignoruje.

      – Wracając do spotkania z flotą nanitów – powiedziałem. – Czy Sztaba zrobiła coś wrogiego, zanim krążowniki otworzyły ogień? I czy nanity użyły wyrzutni pocisków, czy tylko laserów?

      Sokołow uniósł wzrok, próbując sobie przypomnieć.

      – Chyba jeden z okrętów wystrzelił i wiązki, i rakiety, a pozostałe też zaczęły oddawać salwy.

      – A więc to nie była skoordynowana reakcja nanitów. Atak musiał rozpocząć niedźwiedzi personel dowódczy. Najpierw wystrzelił jeden, a potem reszta zrobiła to samo.

      Generał przytaknął.

      – Możliwe, że później mózgi nanitów same kontynuowały natarcie, bo Alamo włączył się do walki bez mojego rozkazu. Na szczęście przyjął polecenie, żeby przerwać ogień. Inne jednostki strzelały dalej.

      Wiedziałem, że zarówno floty makrosów, jak i nanitów stawały się tym inteligentniejsze, im więcej mózgów dołączało do sieci. Makrosy zdawały się myśleć jak jeden umysł, podczas gdy mózgi nanitów zachowywały indywidualność nawet po połączeniu.

      – Koniec końców to nie pomogło, prawda? – zapytałem.