Istniał jeszcze jeden powód, dla którego Banks odczuwał przygnębienie. Właśnie się zaczynał piątkowy poranek i inspektor coraz wyraźniej widział, że szanse na zaplanowany weekend z Michelle Hart maleją. Jeśli pożar naprawdę powstał w wyniku podpalenia, a zatem zabito dwie osoby, to Banks będzie musiał pożegnać się z urlopem oraz pracować bez przerwy, dzień i noc. Zadzwoni do Michelle, która przynajmniej to zrozumie. Jako inspektor policji w Cambridgeshire dobrze wiedziała, jak nieprzewidywalna jest ta służba. Nadal mieszkała i pracowała w Peterborough, mimo kontrowersyjnego zakończenia sprawy, którą prowadziła wspólnie z Banksem ubiegłego lata.
Posterunkowy Smythe wrócił, niosąc cztery plastikowe kubki i termos. Była to kawa rozpuszczalna, w dodatku słaba, ale przynajmniej wciąż gorąca: para, która się nad nią unosiła, gdy Smythe zaczął ją rozlewać, choć trochę odpędziła chłód poranka. Banks sięgnął do kieszeni po piersiówkę, prezent urodzinowy od ojca, i zaproponował pozostałym. Tylko Annie pozwoliła sobie na alkohol. Piersiówka zawierała laphroaig, i chociaż Banks uważał, że dolewanie przyzwoitej whisky single malt do plastikowych kubków z wodnistą Nescafé jest strasznym marnotrawstwem, to uznał, że sytuacja chyba jednak tego wymaga. Jak się okazało, odrobina trunku ulepszyła kawę tak bardzo, że ustępstwo się opłaciło.
– Rozkuj go – Banks polecił Smythe’owi.
– Ale panie inspektorze…
– Rób, co mówię, on się nigdzie nie wybiera. Prawda, Mark?
Mark nie odpowiedział. Gdy Smythe zdjął mu kajdanki, Mark roztarł nadgarstki i splótł dłonie wokół swojego kubeczka z kawą, jakby jej ciepło miało go wzmocnić.
– Ile masz lat, Mark? – zapytał Banks.
– Dwadzieścia jeden. – Mark sięgnął do kieszeni po pomiętą paczkę papierosów Embassy Regal, przypalił jednego, posługując się jednorazową zapalniczką, i głęboko się zaciągnął. Widząc to, Banks uświadomił sobie, że będą musieli jak najszybciej sprawdzić, czy na dłoniach i ubraniu chłopaka nie ma pozostałości jakichś łatwopalnych cieczy. Takie ślady nie utrzymują się długo.
– Posłuchaj, Mark – podjął Banks. – Przede wszystkim musisz zdać sobie sprawę z faktu, że jesteś najlepszym kandydatem, jakiego mamy, na sprawcę tego pożaru. Kręciłeś się po okolicy, wręcz jak podręcznikowy podpalacz. Będziesz musiał jakoś nam wyjaśnić powód swojej obecności w tym miejscu i wytłumaczyć, dlaczego rzuciłeś się do ucieczki, kiedy próbowaliśmy do ciebie podejść. Możesz to zrobić tu i teraz, bez kajdanków, albo przesłuchamy cię oficjalnie na komendzie w Eastvale i spędzisz noc w celi. Wybór należy do ciebie.
– W celi będzie przynajmniej ciepło – odparł Mark. – Nie mam dokąd pójść.
– Gdzie mieszkasz.
Przez chwilę chłopak milczał, powstrzymując łzy, po czym drżącą dłonią wskazał barkę przycumowaną od północy.
– Tam – wyznał.
Banks spojrzał na dymiące pogorzelisko.
– Mieszkałeś na barce?
Mark skinął potakująco głową i szepnął coś, czego Banks nie zrozumiał.
– Co powiedziałeś? – zapytał Banks, pamiętając, że strażacy znaleźli na barce ludzkie zwłoki. – Wiesz o czymś ważnym?
– Tina… Czy Tina się uratowała? Nie widziałem jej.
– Czy to dlatego się chowałeś?
– Chciałem ją zobaczyć. Dlatego tam stałem. Czy ją uratowali?
– Tina mieszkała z tobą na barce?
– Tak.
– Był jeszcze ktoś?
Oczy Marka zapłonęły wstydem.
– Tak, dziewczyna – odpowiedział. – Właśnie od niej wracam. Mieszka w Eastvale. Wcześniej pokłóciłem się z Tiną.
Nie o to Banksowi chodziło, ale przyjął nieoczekiwane wyznanie o niewierności Marka. Ciężko będzie mu chyba żyć ze świadomością, że jego żona albo dziewczyna zginęła w płomieniach, podczas gdy on pieprzył inną kobietę. Jeśli tak właśnie sprawy się miały, to Mark na pewno nie podpalił barki, zanim opuścił pokład. Banks przypuszczał, że jedną z ofiar odnalezionych przez strażaków była właśnie Tina, nie miał jednak pewności, a w związku z tym za żadne skarby nie zamierzał poinformować Marka o jej śmierci, dopóki się nie dowie, co chłopak robił w momencie podpalenia. I dopóki nie uzyska pewności, czyje to zwłoki.
– Chodziło mi o to, czy ktoś jeszcze mieszkał z wami na tej barce.
– Nie, tylko ja i Tina.
– I nie widziałeś jej?
Mark pokręcił głową, po czym otarł nos wierzchem dłoni.
– Jak długo tu mieszkaliście?
– Około trzech miesięcy.
– Gdzie spędziłeś dzisiejszą noc, Mark?
– Już mówiłem. Byłem z kimś.
– Musimy wiedzieć, kto to jest i gdzie mieszka.
– Dziewczyna, Mandy. Nie znam nazwiska. Mieszka w Eastvale. – Podał adres, a Annie go zanotowała.
– O której do niej dotarłeś?
– Poszedłem do pubu, w którym ona pracuje, George and Dragon, niedaleko uczelni. Byłem tam tuż przed zamknięciem, chyba za kwadrans jedenasta. Potem poszliśmy do niej.
– Jak dotarłeś do Eastvale? Masz samochód?
– Żartuje pan? Przy drodze można złapać autobus. Odjeżdża o wpół do jedenastej.
Jeśli Mark mówi prawdę, a jego alibi potwierdzi kierowca autobusu i ta dziewczyna, to nie mógł wywołać pożaru. Gdyby ogień podłożono przed dziesiątą trzydzieści, z drewnianych barek nie zostałoby nic do pierwszej trzydzieści, kiedy Andrew Hurst zgłosił, że się pali.
– O której tu wróciłeś? – kontynuował przesłuchanie Banks.
– Nie wiem. Nie mam zegarka.
Banks zerknął na przegub jego dłoni. Chłopak mówił prawdę.
– Która mogła być? Dwunasta? Pierwsza? Druga?
– Później. Wyszedłem od Mandy około trzeciej według jej budzika.
– Jak wróciłeś? W nocy chyba nie ma autobusów?
– Na piechotę.
– Dlaczego nie zostałeś na noc?
– Martwiłem się o Tinę. Jak jest po wszystkim… no wie pan, to człowiekowi zaczynają przychodzić do głowy różne myśli, nie zawsze dobre. Nie mogłem zasnąć. Miałem kiepski nastrój, czułem się winny. Nie