Dzieci cesarza. Claire Messud. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Claire Messud
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-068-7
Скачать книгу

      Tytuł oryginału:

      THE EMPEROR'S CHILDREN

      Copyright © 2006 by Claire Messud

      Copyright © 2007 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Copyright © 2007 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

      Projekt okładki: Ilona Gostyńska- Rymkiewicz

      Pierwsze wydanie: Wrzesień 2007

      Redakcja: Jolanta Olejniczak

      Korekta: Mariusz Kulan, Barbara Meisner, Magdalena Bargłowska, Anna Gauza

      ISBN: 978-83-8110-068-7

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.

      Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      E-wydanie 2017

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Dedykuję Livii i Lucianowi, dzięki którym wszystko się zmieniło oraz, jak zwykle, J.W.

      Generał zawsze powtarzał z przekonaniem, że jeżeli tylko zdołasz podtrzymać odpowiedni mit o sobie, niewiele więcej w życiu się liczy. Ważne są nie same fakty, lecz to, jak widzą je ludzie.

Anthony Powell, Books Do Furnish a Room

      MARZEC

      Rozdział 1

      Nasz kucharz jest dobrze znany w Londynie

      Witajcie, kochani! Ty pewnie jesteś Danielle? – wychrypiała Lucy Leverett, elegancka filigranowa kobieta o ogromnych oczach, podkreślonych jeszcze ciemnym cieniem do powiek, co nadawało jej wygląd młodej foczki. Długie kolczyki podzwaniały, obijając się o szyję, kiedy kolejno nachylała się, aby ucałować gości, także Danielle, ale mimo że starała się jak najdalej odsunąć rękę z papierosem w lufce z masy perłowej, smużka dymu wdarła się między nie i wywołała u Danielle łzawienie.

      Danielle nie wytarła oczu z obawy przed rozmazaniem makijażu. Spędziła nad nim godzinę w łazience Moiry i Johna, przyglądając się w lustrze swym niedoskonałościom i obficie tuszując je korektorem (który przykrył sińce pod oczami, zaczerwienione nozdrza i złuszczony naskórek na czole), i nie miała zamiaru ujawniać obcym ludziom niedoskonałości kryjących się pod tą maską.

      – Wchodźcie, kochani, wchodźcie – Lucy stanęła za nimi i poprowadziła całą trójkę w głąb mieszkania. Salon państwa Leverett był pomalowany na głęboki fiolet (bakłażan, jak by to określono w ich środowisku), a okna zdobiły zasłony z aksamitu. Z sufitu zwisał toporny żyrandol z kutego żelaza wyglądający jak ze średniowiecznego zamku. Przy oknie w wykuszu stało trzech mężczyzn, którzy rozmawiali z sobą, wyglądając na ulicę. Czerwone wino w kieliszkach lśniło odbitym światłem ulicznych latarni. Z jednej strony pod ścianą stała długa miękka sofa ozdobiona poduszkami, a na niej, niczym odaliski w haremie, spoczywały cztery kobiety. Dwie siedziały na przeciwległych końcach z podwiniętymi nogami, a pozostałe dwie w środku: jedna trzymała głowę na kolanach drugiej i z zamkniętymi oczami uśmiechając się, szeptała coś do przyjaciółki, która w tym czasie głaskała ją po bujnych włosach. Całość zrobiła na Danielle dziwne wrażenie, jakby wkroczyła do czyjegoś snu. Czuła to od samego początku, odkąd przyleciała do Sydney: nie można powiedzieć, żeby to było nierzeczywiste, ale z pewnością to nie była jej rzeczywistość.

      – Rog? Rog, przynieś jeszcze wina! – zawołała Lucy do męża, a potem znów zwróciła się do nowo przybyłych, chwytając Danielle opiekuńczym gestem za ramię. – Białe czy czerwone? On pewnie ma nawet różowe, jeśli tylko lubisz. Osobiście nie przepadam, za bardzo kojarzy się z Kalifornią. – Uśmiechnęła się szeroko. Po zmarszczkach wokół oczu Danielle oceniła, że Lucy może mieć około czterdziestki.

      Z półmroku oświetlonej świecami jadalni wyłoniło się dwóch mężczyzn z butelkami wina w dłoniach. Obaj bardzo szczupli i na pierwszy rzut oka nieco zwariowani. Danielle uznała, że ten idący przodem, przystojny, z półprzymkniętymi powiekami i wysokim czołem, ubrany w wyprasowaną liliową koszulę, to gospodarz przyjęcia. Wyciągnęła rękę na powitanie.

      – Mam na imię Danielle.

      Miał zgrabne smukłe palce; dotknęła jego dłoni, była zimna.

      – Doprawdy? – odparł.

      Zza jego pleców odezwał się drugi mężczyzna, starszy o co najmniej dziesięć lat, z lekko krzywymi zębami i kozią bródką:

      – A ja jestem Roger. Miło mi cię poznać. Nie przejmuj się, Ludo lubi zgrywać niedostępnego.

      – Ludovic Seeley – pospieszyła z pomocą Lucy. – Danielle…

      – Minkoff.

      – Przyjaciółka Moiry i Johna. Przyjechała z Nowego Jorku.

      – Z Nowego Jorku – powtórzył Seeley. – Wybieram się tam w przyszłym miesiącu.

      – Białe czy czerwone? – spytał Roger. Rozchylona koszula ukazywała opalony tors poznaczony pojedynczymi siwymi włoskami i przedzielony złotym łańcuszkiem.

      – Czerwone, jeśli można.

      – Dobry wybór – wtrącił niemal szeptem Seeley.

      Mierzył ją wzrokiem. Raczej to czuła niż widziała, bowiem jego oczy ledwie się poruszały pod opuszczonymi powiekami. Miała nadzieję, że równomiernie nałożyła podkład i żadne grudki nie zebrały się na brodzie ani policzkach.

      Moment rozpoznania trwał ułamek sekundy: akurat tu, w tej osobliwej i obcej enklawie Danielle dostrzegła coś dobrze znanego. Ciekawe, czy on też to poczuł, czy miał wrażenie, że dzieje się coś ważnego. Ludovic Seeley. Nie miała pojęcia, kim jest, a jednak czuła się tak, jakby znała go od dawna lub od dawna na niego czekała. Nie chodziło tylko o wygląd zewnętrzny, tę lekko przygarbioną sylwetkę, pozę zarazem swobodną i kontrolowaną, jak gdyby bawił się tworzeniem złudzenia luzu. Nie chodziło też o tembr głosu, niski, chociaż niezbyt dźwięczny. Mówił z nieznacznym australijskim akcentem, na tyle słabym, że mógłby uchodzić za Brytyjczyka. Danielle doszła do wniosku, że to musi być coś w jego twarzy: on wie. Jednak co, tego już nie umiała powiedzieć. Może to oczy – zaskakująco głęboko osadzone, szare, nakrapiane złotymi plamkami. Zewnętrzne kąciki lekko opadały w dół, nadając twarzy wyraz smutku i zarazem rozbawienia. Może ta niespotykana drobna zmarszczka na policzku, pojawiająca się ilekroć się uśmiechał, nawet nieznacznie. Uszy zgrabnie przylegające do głowy, ciemne włosy ostrzyżone tak krótko, że wyzierała spod nich sina skóra głowy, podkreślały jego dystans do siebie i powściągliwość. Cerę miał bladą, prawie