– Gdzie chce iść? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.
– Do Wrocławia, na historię – odpowiedziała. – Tylko że tam jest wysoki poziom i nie jestem przekonana, że mu się uda. Ale on się tym nie przejmuje. Jak powiedział, i tak ma zamiar zostać rewolucjonistą. Tak mu się ubzdurało po przeczytaniu tego I powraca wiatr jakiegoś rosyjskiego dysydenta.
– Bukowskiego – dodałem.
– Tak, chyba o niego chodzi – zgodziła się Ewa. – Więc ma to wszystko gdzieś. Chce obalać komunę i nie za bardzo dba o to, gdzie i co będzie studiować i co się z nim w ogóle będzie działo. Po lekturze tego Ruska zaczął uczyć się sikać tylko trzy razy dziennie, bo wyczytał tam, że ograniczenia w sikaniu są jedną z represji w sowieckich psychuszkach i on chce być na to przygotowany. Czujesz?! Jedyny pożytek z tego wariactwa jest taki, że zaczął regularnie chodzić do dentysty, żeby w więzieniu – jak mówi – nie mieć problemów z zębami. Taki cyrk, powiem ci.
To wszystko było prawdą. W młodości rzeczywiście chciałem walczyć z komunizmem do ostatniej kropli krwi, jego lub mojej, i widziałem się jako zawodowy rewolucjonista. I prawdą też było, że Bukowski zrobił na mnie ogromne wrażenie. Tę książkę połknąłem w jedną noc i nic już potem nie było takie samo. Przynajmniej przez jakiś czas. Przez kilka lat.
Luty
Nie chciałem jakoś specjalnie się wpraszać do Ewy i Janka. Wiedziałem, że mam czas i że wcześniej czy później spotkam się z Michałem. I rzeczywiście, 2 czy 3 lutego, gdy siedziałem u siebie w mieszkaniu i jadłem kolację, usłyszałem nagle pukanie. Byłem zdziwiony, bo do tej pory nikt mnie nie odwiedzał w mojej kawalerce. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Na klatce schodowej stał Michał.
– Cześć, wujek – odezwał się. – Mogę?
– Oczywiście – odpowiedziałem. – Wchodź.
Gdy tylko ściągnął buty i powiesił kurtkę na wieszaku, rzucił w moją stronę z entuzjazmem:
– Kulaty stół, pamiętasz? Miałeś rację! To jednak dogadane. Siadają do okrągłego stołu. Tak jak przewidywałeś.
– To było jasne dla wszystkich – próbowałem go nieco uspokoić.
– Co ty gadasz?! – gwałtownie się sprzeciwił. – Pamiętasz mojego starego?
– Nie mów tak o nim – usłyszałem swój głos i zdziwiłem się, że tak dobrze wszedłem w rolę wuja. Rozczuliło mnie to.
– To jest ich koniec. – Michał nie zwracał uwagi na moją delikatną reprymendę. – Koniec komuchów. Noga jest wstawiona w drzwi i „Solidarność” już tego nie popuści. Muszą uznać jej legalność, a to ich zabije. Wujku, to może być naprawdę koniec tego systemu w Polsce. Jaruzela się odsunie od władzy, a ze Związkiem Radzieckim jakoś się dogadamy. Zrobimy z Polski drugą Finlandię!
Bardzo się emocjonował. Nie chciałem mu w tym przeszkadzać. Gdybym mu powiedział, że za trzy lata nie będzie już Związku Radzieckiego, a wcześniej w Polsce prezydentem zostanie Wałęsa, któremu władzę przekaże prezydent Jaruzelski, pewnie uznałby mnie za wariata i mój mit przewidującego wydarzenia mądrali prysłby jak bańka mydlana. Postanowiłem więc podjąć tę grę i nie wyprzedzać faktów zbyt mocno. Ludzie wybaczą pewną sprawność intelektualną, ale nie są w stanie zaakceptować całej prawdy.
– Drugą Finlandię, mówisz? – Uśmiechnąłem się do niego. – Nie za duże oczekiwania?
– Chyba za małe. – Odwzajemnił mój uśmiech. – To będzie dopiero początek. Jeszcze za życia moich dzieci będziemy mieli w kraju nad Wisłą i Odrą kapitalizm i demokrację, zobaczysz!
„Za życia moich dzieci” – powtórzyłem w myślach jego słowa i pierwszy raz od chwili pojawienia się tutaj zrobiło mi się dziwnie smutno.
– Może masz rację, kto to wie? – powiedziałem na głos. – Może to naprawdę początek ich końca. Warto by o tym pogadać.
Wypowiadając te słowa, zrozumiałem, jaka może być ich siła. Michał widział we mnie niegłupiego faceta, który jawnie kpił z jego starego, potrafił się ustawić w życiu, a jednocześnie nie zapisał się nigdy do znienawidzonej przez niego partii. I który trafnie przewidział, że dojdzie do obrad kulatego stołu. Musiałem to wykorzystać, bo to mogła być jedyna moja szansa, by móc spotykać się z nim częściej niż do tej pory i obserwować go prawie na co dzień. A przecież po to właśnie tu przybyłem.
– Słuchaj – zacząłem – może byś chciał wraz z tymi swoimi koleżkami z GMN spotkać się z ludźmi z NZS?
– A dałoby się to zrobić?! – prawie krzyknął.
– A dlaczego nie? – ciągnąłem. – Mam z nimi dobre układy, nie krępują się mnie i cenią moje zajęcia. Jestem opiekunem koła naukowego socjologów i wielu z nich do niego należy. Mogę za ciebie i twoich kumpli poręczyć i doprowadzić do jakiegoś spotkania. Chcesz?
– No jasne – zareagował entuzjastycznie. – Tylko musiałbym pogadać z chłopakami.
– Oczywiście, rozumiem – odparłem. – To umówmy się tak: ty pogadasz z chłopakami, a ja z tymi magikami z NZS, okej?
– Okej – potwierdził ochoczo.
Jeszcze chwilę pogadaliśmy, a potem Michał stwierdził, że musi gdzieś iść, i to pilnie. Domyśliłem się, że chce się podzielić radosną wiadomością z koleżkami z GMN i tylko szuka pretekstu, by zniknąć z mieszkania wujka. Szybko, ale serdecznie się pożegnaliśmy i obiecaliśmy sobie, że jak tylko któryś z nas będzie coś wiedział, to da znać drugiemu.
Działacze NZS na moim uniwersytecie byli w tamtym czasie swoistą elitą – już prawie nic im nie groziło, ale mogli dzięki swej pseudokonspiracyjnej robótce uchodzić za bardzo odważnych. Obnosili się z tą swoją podziemnością jak stare baby z ostrym makijażem, żeby nikomu nie umknęło, jak dzielni są i jak bardzo ryzykują na każdym kroku. To działało na dziewczyny i chyba o to w tym wszystkim chodziło. Jak się ma dwadzieścia kilka lat, to wpatrzone w nas oczy ładnej laski są w stanie nas zmusić do każdej głupoty.
Prawda o ich bohaterstwie była jednak nieco inna – to nie oni mieli powody do strachu, ale raczej część wykładowców, którzy byli mocno utaplani w realsocjalizm i swoim politycznym nosem, który tyle razy wybawiał ich z opresji i prowadził na szczyty kariery, czuli nadchodzącą zmianę. Bardzo chętnie by się jakoś pozbyli swego dotychczasowego emploi ostatnich stalinowców, ale nie wiedzieli, jak to zrobić. Chcieli zrzucić z siebie skórę, tak jak robią to węże, gdy przyjdzie na nie pora, ale przylgnęła ona do nich i nijak nie miała zamiaru się odkleić. Układ ze studenciakami z podziemia dawałby im jakąś szansę na tę niełatwą operację przemiany, ale ci ostatni nie palili się do tego. Komunizm walił się w gruzy i nie trzeba było się już bardzo starać, by runął całkowicie. Wchodzenie w jakieś układy z jego ostatnimi reprezentantami mogło się okazać sporym błędem i przekreślić w przyszłości perspektywy kariery. A te stały przed ideowcami z NZS otworem! Już w nieodległych czasach mieli zostać oficerami UOP, ważnymi politykami, wojewodami, dobrze prosperującymi biznesmenami. Umoczenie się w kooperację z komunistycznym betonem byłoby głupotą. Jak śmierć w kwietniu 1945 roku pod Berlinem. Na to chłopcy byli za cwani.
Miałem z nimi rzeczywiście