Syrena. John Everson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: John Everson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66135-13-0
Скачать книгу
zmusił się do oddychania, powoli. Cicho.

      Światło księżyca oświetliło plecy kobiety, a Evan poczuł, że rozpaczliwie pragnie pieścić kremową skórę, nagą, znajdującą się zaledwie kilka kroków od niego. Kobieta oparła głowę na łokciu. Jej figura, nachylenie żeber prowadzące poprzez talię do wspaniałych bioder było tak doskonałe, że nie oddałby tego żaden artysta przedstawiający akt w świetle księżyca. Evan starał się nie być nieokrzesany i nie patrzeć na jej tyłek, ale… Jezu… na ziemi leżała naga kobieta i śpiewała! Półkule jej pośladków wręcz prosiły o to, by je całować. Jak mógł na nią nie patrzeć? Zwłaszcza że większość męskich magazynów zapłaciłaby najwyższą cenę, by móc ją sfotografować. Jeśli z przodu dziewczyna wyglądała równie imponująco, jak od strony pleców, mogłaby żądać każdej kwoty za prawo do jej oglądania.

      Miała jednak coś więcej niż idealny tyłek. Miała doskonały głos. A to mogło być dla Evana bardziej pociągające niż jej ciało. Wraz z delikatnym szumem fal wokół niej, śpiewała smutną i niezrozumiałą melodię, która jednocześnie chłodziła i rozgrzewała Evana do kości. Czuł, że dźwięk powoduje gorączkę, uczucie bólu, chęć, by biec do niej, trzymać ją w ramionach. Ale nie z powodu jej pociągającego ciała. Jej muzyka czerpała emocje prosto z serca. Jej pieśń po prostu grała w nim.

      Dźwięk sięgnął wysoko w noc, a potem zanurzył się, a Evan westchnął na skutek tej melodii.

      I muzyka nagle ustała, przerwana jego oddechem. Kobieta w mgnieniu oka poderwała się na równe nogi i rozejrzała wokół. Zmrużyła oczy, gdy skupiła wzrok w miejscu, gdzie stał Evan. Bez dodatkowego spojrzenia, nagle wspięła się na postrzępioną skałę i zanurkowała do wody kilka stóp poniżej.

      Evan pozostał z wrażeniem ciemnych, świetlistych oczu i kapryśnych ust, otoczonych długą plątaniną czarnych loków. Jej włosy opadły do połowy pleców, kiedy wstała. Dostrzegł także delikatne zaokrąglone piersi, a jego spodnie stały się za ciasne zaledwie w ciągu pięciu sekund, jakie zajęło jej odwrócenie się, spojrzenie i skok.

      Moment minął, a Evan obwiódł szybko wzrokiem otwartą przestrzeń. Samotne pływanie w zatoce nie było bezpieczne, na pewno nie w nocy. Spojrzał na delikatnie rozcinające się grzywacze i nigdzie jej nie zauważył.

      – Proszę pani! – zawołał po chwili. – Nie chciałem pani przestraszyć – kontynuował. Kiedy się nie pokazała, zawołał: – Wracaj na brzeg, w nocy jest niebezpiecznie!

      Odpowiedział mu tylko szum fal, które otoczył Mewi Szpic, rozmywając się i oddalając od plaży. Został tam, wołając tajemniczą kobietę, ale ona nie odpowiedziała. Gdy minuty mijały, zdał sobie sprawę, że może już nigdy nie wrócić.

      Dlaczego tak skoczyła? Pytał siebie w kółko. Co, jeśli uderzyła głową o kamień pod powierzchnią? A jeśli nie umiała pływać, tak jak on? Może dlatego nie wynurzyła się z powrotem. Evan zaczął myśleć, że mógł przypadkowo wysłać tę kobietę na śmierć.

      Na powierzchni nie było śladu po żadnej kobiecie, tylko białe grzywacze.

      W końcu Evan powrócił przy krawędzi na plażę, zapominając o własnej próbie samobójczej. Lub przynajmniej tymczasowo ją wstrzymując. Planowanie własnej śmierci było jedną rzeczą, ale zobaczenie kogoś, kto właśnie odebrał sobie życie – uznał, że tak było, ponieważ nie wróciła na brzeg – sprawiło, że żołądek Evana się skręcił. Mężczyzna wrócił po śladach swoich stóp na piasku. W kółko odtwarzał w głowie obraz kobiety znikającej pośród fal.

      Modlił się, żeby nic się jej nie stało, ale sam w to nie wierzył.

      Rozdział piąty

      Na starych drewnianych drzwiach widniał napis dr med. Vicky Blanchard, ale dla Evana brzmiało to zupełnie inaczej. Czytał: dr Blanchard, Lekarz Od Głowy.

      Nacisnął klamkę i wszedł do małej poczekalni urządzonej w stylu wiktoriańskim. Kiedyś pokój ten służył prawdopodobnie jako formalny „salon”, gdzie kochankowie siedzieli i rozmawiali ze sobą w wymuszonym dialogu, gdy patrzyły na nich matrony i opiekunowie. Evan mógł sobie tylko wyobrazić sprzeczności między flirciarskimi słowami, które pary chciały powiedzieć, a formalnym dialogiem, którym byli zmuszeni się maskować. Mowa o komnacie tortur… Teraz pomieszczenie pełniło funkcję poczekalni dla jedynego psychiatry w Delilah. Nie zostało zbudowane w tym celu i było zdecydowanie bardziej przytulne niż przeciętna poczekalnia. Ale Evan na ogół czekał samotnie, przeglądając numer Cosmo. Dr Blanchard nieźle sobie radziła z rezerwacją, nigdy więc nie czekał długo.

      A może był tylko jednym z niewielu w miasteczku, który był na tyle szalony, by poddać się lekarzowi od czubków.

      Nie, żeby zrobił to z wyboru. Po śmierci Josha firma nakazała mu, aby chodził co dwa tygodnie na spotkania. To było w zeszłym roku, po kilkunastu razach, gdy nie zjawił się w pracy, ponieważ nie mógł wstać z łóżka. To był wóz albo przewóz.

      Evan chciałby zmusić Sarę do takiego samego kroku. Nie zmienił się w porywczego fana psychiatrii, ale musiał przyznać, że rozmowy z Vicky pomagały mu poradzić sobie w sytuacji, gdy jego myśli stawały się naprawdę czarne.

      Drzwi do gabinetu otworzyły się, a doktor wystawiła głowę.

      – Chcesz wejść na kozetkę? – zapytała słodko. Doktor Blanchard nie mogła sobie pozwolić na zatrudnienie personelu recepcji w pełnym wymiarze godzin tylko po to, by odsyłać ich do poczekalni.

      Poszedł za nią krótkim korytarzem do przestronnego biura. Pokój był zdominowany przez biurko, stojące przed oknami sięgającymi od podłogi do sufitu; po jego bokach stały dwie kanapy. Przed ciemnym drewnianym meblem znajdowały się dwa skórzane fotele. Kiedyś ta przestrzeń była prawdopodobnie pokojem rodzinnym.

      – Znasz zasady – powiedziała, wślizgując się za biurko.

      Evan czasami czuł się niedorzecznie, rozmawiając z nią. To mogła być jego młodsza siostra. Dr Blanchard miała niezbyt imponujący wzrost, metr pięćdziesiąt siedem, przypuszczał też, że ważyła tyle, co wieszak na płaszcze. Rozmawiała z nim tonem typowym dla licealistek z drugiego roku, pełnym szczęścia i nadpobudliwości.

      Mimo to, gdybyś musiał się wyżalić, kto lepiej to przyjmie niż była cheerleaderka? Evan fantazjował na ten temat, i to więcej niż raz.

      Opadł na jeden z foteli (zaproponowała kozetkę, ale nigdy nie czuł się dobrze, rozmawiając z nią na leżąco) i uniósł brew, kiedy wyciągnęła swój żółty notes.

      – Czy po moim odejściu patrzysz na te rzeczy, które piszesz? – zapytał.

      Podniosła dwoje ciemnoniebieskich oczu i spojrzała na niego, jakby zaskoczona. Potem się roześmiała.

      – Nie, zazwyczaj nie. – Mrugnęła, a potem pokręciła głową. – Ale tak naprawdę nie o to tutaj chodzi.

      – Wiem. – Uśmiechnął się. – Chodzi o mnie, nie o ciebie.

      Wskazała na niego długim, wściekle różowym paznokciem i uśmiechnęła się.

      – Dobrze. Teraz powiedz mi, dlaczego mam nie przyjmować cię w tym tygodniu.

      – Właściwie, może powinnaś – zaczął Evan.

      – Zechcesz wyjaśnić?

      – Myślę, że widziałem, jak zabiła się kobieta – powiedział.

      – Powiedz mi, co się stało.

      Evan opowiedział szybko historię spaceru po plaży poprzedniej nocy, o tym, jak usłyszał dziwną pieśń nagiej kobiety, i o tym, jak zobaczył, że ta skacze do wody i znika bez śladu.

      – Jak się