I wtedy ogarnęło go ciepło; już tam był. Uczucie było niesamowite, jakby płynna ręka objęła jego kutasa, drażniąc go i drocząc się z nim w taki sposób, w jaki dłonie nigdy nie dałyby rady. Przycisnął się do niej, próbując znaleźć drogę głębiej, by być bliżej niej. Pocałował ją, wciskając się w jej usta. Odwzajemniła taniec jego języka, ale potem jej oczy zapłonęły i odepchnęła go.
– Mocniej – zażądała. – Spraw, bym cię poczuła.
Próbował podołać, ale wciąż wymagała więcej.
Andy dźgał ją szybciej, uderzając w nią z coraz większą siłą. Ich skóra zderzała się i odbijała w rytm fal, a jej krzyk przeszedł w crescendo: napięty, lękliwy, choć pewny. Wciąż żądała więcej. Obejmowała jego ramiona, podnosząc i przyciągając na przemian. Otworzyła szeroko usta, podążył jej śladem, a ona jęknęła.
– Chwyć moje włosy – syknęła.
Wsunął dłoń w jej włosy i pociągnął ją za biodra.
– Moja szyja – powiedziała wtedy. – Przyciśnij mnie mocno, Andy. Muszę to wszystko poczuć.
Andy zdjął dłoń z jej włosów i objął rękoma gardło, ściskając jak szmacianą lalkę. Ona trzymała go równie mocno przy szyi, podtrzymując jego zapamiętałość, popychając go do tyłu, aby uniósł jej głowę z piasku, a następnie puszczając, przygniótł ją całym ciałem. Po kilku sekundach jej krzyk stał się niekontrolowany, a jego namiętność jeszcze się rozpaliła. Gdy pierwsze fale orgazmu pochłonęły go w gorączce, wbijał się w nią szybciej, szybciej, szybciej, podnosząc jej głowę i uderzając nią w piasek całym sobą, jakby byli jednym ciałem, owładniętym pożądaniem. Jej ręce i uda zachęcały go, jej krzyki przeszły z: Tak, tak, w gardłowe pomruki i jęki. Zatracił się w ruchu, krzycząc z nią w ostrym staccato błagań rozkoszy.
Nie zauważył od razu, kiedy jej okrzyki ekstazy się zmieniły. Ale gdy fala namiętności opadła, dźwięki wydawane przez partnerkę ucichły. Euforia ulotniła się jak woda przez piasek, Andy zamrugał i zwolnił. Rozluźnił palce na jej gardle, ramiona zwolniły uścisk.
Cassie leżała pod nim bez ruchu. Pochylił się, by ją pocałować.
– Cassie? – wyszeptał. Ale jej aksamitne usta nie poruszyły się.
– Cassie, obudź się – ponaglił.
Piasek, tuż obok jej czarnych włosów, był ciemny i kiedy Andy wziął ją w ramiona, odkrył powód. Klejący, gorący, okropny powód.
Ostry głaz, ukryty pod piaskiem, lśnił w świetle księżyca, jego czubek był czarny od krwi, a kiedy Andy spanikował i puścił jej nieruchome ciało, Cassie się nie poruszyła. Jedna ręka spoczywała pod plecami, a nogi pozostały wykręcone w nienaturalnym przykucnięciu. Cienka kropla śliny zsunęła się po policzku, a Andy dostrzegł, że jej piersi są nieruchome. Absolutnie, aseksualnie nieruchome. Nie poruszał ich żaden oddech.
– Cholera, cholera, cholera – wyszeptał i pochylił się nad jej klatką piersiową, nasłuchując. Jej serce nie biło.
Andy włożył spodnie i chodził po plaży, podskakując nerwowo na każdy dźwięk nocy. Myślał o swoich nadziejach związanych ze studiami, marzeniach o stypendiach i drużynie futbolowej. To miał być jego bilet ucieczki od tego turystycznego miasta-pułapki. Za każdym razem, gdy wracał do światła umierających świec, te sny zmieniały się w obraz zardzewiałych więziennych krat.
Kiedy w końcu znów opadł obok ciała Cassie, łzy zwilżały mu twarz. Jej klatka piersiowa pozostała nieruchoma. Przesunął dłonią po białej skórze, po zgrabnym, zimnym ciele. Wiedział, że nie może jej tak zostawić. Nie mógł też nikomu powiedzieć, co zrobił. Jej życie się skończyło, bez względu na wszystko. Dlaczego musiało skończyć się także jego?
– To nie moja wina! – krzyknął gniewnie w stronę morskich fal, choć nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć.
W świetle północnego księżyca Andy podjął decyzję. Nie miał zamiaru umrzeć razem z nią. Powrzucał wszystkie świece i totemy do wielkiej skórzanej torby i wziął Cassie na ramię. Z torbą w drugiej ręce wlókł jej ciało w dół plaży. Był tam skalny występ – Mewi Szpic – rozciągający się w czerni oceanu. Chłopak pomyślał, że będzie to równie dobre miejsce, jak każde inne. Kiedy dotarł do krawędzi skalistego palca, położył ciało na kamieniu i ostatni raz spojrzał na jej szczupłą, nieruchomą twarz.
Jego pierwsza starsza kobieta. Może ostatnia.
– Cholera – wyszeptał ponownie.
Andy zebrał kilka kamieni rozmiaru pięści i wepchnął je do torby, po czym przeciągnął długie rączki przez głowę i szyję kobiety. Z początku głowa nie chciała przecisnąć się przez obręcze, ale wrzasnął gniewnie i szarpnął z czystą furią, aż wreszcie skóra rozprężyła się i ustąpiła. Torba osunęła się wokół jej gardła, a kosmyki czarnych włosów poplamione czerwienią zaplątały się między jego palcami. Przez cały czas milczał, wpychając do torby kolejne kamienie. Jedną z rzeczy, których człowiek uczy się podczas życia w pobliżu oceanu, jest to, że przedmioty mają tendencję do tonięcia.
Wepchnął kilka dodatkowych kamieni w tył dżinsów, zmagał się z nimi, gdy utkwiły w połowie nogawki, a potem włożył kolejny ciężki kamień w jej koszulę i przewiązał rękawy wokół kostki. Usatysfakcjonowany tym, że na pewno pójdzie na dno, Andy ponownie dźwignął kobietę z ziemi i zatoczył się na skraj skalistego cypla. Z okrzykiem udręki i bólu zepchnął ją ze skały, by spadła i zanurzyła się w spienionych objęciach fal, zaledwie kilka stóp niżej.
Zatonęła bez dźwięku. Andy biegł. Minęły godziny, zanim przestał płakać.
Poniżej poziomu fal, Cassie opadała poruszana zmiennym prądem, aż wreszcie zatrzymała się na złamanym dziobie kadłuba starego gnijącego wraku. Wodorosty poruszały jej głową, gdy przeciążona kamieniami torebka i dżinsy ciągnęły w dół. Ciemna posoka z tyłu czaszki rozpuszczała się w morzu. Ciągłe ssanie i napór ciśnienia wody uwalniały coraz więcej krwi prosto do serca pierwszej matki.
Ocean przyjął jej ciało.
Krew przesuwała się jak dymiące wstążki ponad śnieżnobiałą skałą tuż obok jej głowy, która wystawała, nieznacznie przygnieciona brązowym osadem stuleci. Choć krwawa nić falowała i rozrzedziła się w wodzie, część zatrzymała się jak zastygła chmura.
Gdyby ktokolwiek to obserwował, zobaczyłby, że biały kamień przesunął się nieznacznie. I kilka minut później poruszył się znowu. Ujrzałby coś podobnego do leja, pojawiającego się w błocie, gdy uniesie się ostry kamień. Chmura oceanicznego pyłu wirowała wraz z nim.
Zobaczyły szkieletowy przegub, który wciąga ten skalisty biały palec do ukrytego pod błotem domu i zauważyłby, że błoto drży i ześlizguje się, gdy kości próbują się uwolnić i wznoszą w górę cztery kolejne kościste fragmenty.
Widziałby, że ta ręka kołysze głowę Cassie, jak matka, tylko że… zamiast dawać opiekę, coś jej odbiera. Karmi się. Kościste palce gładzą delikatnie falujące loki czarnych włosów.
Tylko że nie było tam nikogo, kto mógłby to oglądać.
Nikt nie zobaczył, że stuletni sen dobiegł końca, dzięki zewowi zaklęcia Cassie… I mocy jej krwi.
Rozdział pierwszy
Kamień przeleciał przez taflę wody jak pocisk, przeskakując przez fale i odbijając się