Nie mógł jej odmówić, a jej dłonie pomogły mu podnieść koszulę i odpiąć zamek w spodniach. A potem był już nagi na plaży, przyciskając się do niej… spotkanie z ciałem, jak ciepło i zimno, najpierw rozsuwając, a następnie topiąc razem. Byli jak przeciwieństwa, morskie stworzenie i ląd, ale on pragnął jej bardziej niż czegokolwiek. Jej język poruszał się po jego zębach i ustach, a on to zaakceptował i wpuścił ją do środka. Była wszystkim, czego pragnął; chłodna i gorąca w równych proporcjach. Była gorączkowym snem.
Przyciągnął ją na piasek, nie przerywając uścisku, jego dłonie eksplorowały jej plecy i żebra, i tak, jej tyłek – który był miększy niż jakakolwiek poduszka, na której kiedykolwiek opierał głowę. Jej ręce też go zbadały, a on poczuł, że sam staje się twardy… tak bardzo, że nie mógł myśleć o niczym więcej, niż gaszeniu się w niej… używając jej sekretnego miejsca, by uspokoić ciepło, które w nim wywołała.
Jej usta nie pozwoliły mu długo się nad tym zastanawiać. A gdy jej palce przesuwały się od jego tyłka do głowy i przyciągały go do siebie, zapraszając do wnętrza, spełnił prośbę, wślizgując się tam, gdzie od lat bywał tylko z Sarą… Poruszał się w niej, jakby to był jego drugi dom. Jej ciało oferowało egzotyczną atrakcję, ale także natychmiastową znajomość i przyjemność, a jego penis wnikał w nią coraz głębiej, desperacko próbując odnaleźć jej rdzeń. Evan wziął kobietę jak swoją, a jej jęki rozniosły się echem nad falami niczym cielesna muzyka. Kiedy w końcu skończył i wymknął się z niej, oddychał ciężko, leżąc na plecach w piasku. Pochyliła się i pocałowała jego brzuch, a następnie jego klatkę piersiową, liżąc od jego sutków do szyi, a w końcu jego wargi. Smakował sól własnego potu na jej ustach. I wtedy zaczęła śpiewać.
Evan poczuł, że zasypia w zaciszu jej melodii i mimo chęci zamknięcia powiek uśmiechnął się i szepnął:
– Jak masz na imię?
Przerwała, wydając głos, który wydawał się pochodzić z jego duszy i odpowiedziała:
– Ligeja.
Rozdział dziesiąty
Evan obudził się pod księżycem, jego światło było ostre i przeszywające. Zadrżał, gdy zimna bryza omiatała plażę. Poczuł gęsią skórkę na ramionach i zdał sobie sprawę, że leżał na ziemi, nagi na piasku, widoczny dla każdego, komu chciałoby się wyjść w późną noc. Jak długo?
– Cholera! – Kucnął i rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył. Która była godzina? Pośpiesznie otrzepał się z piasku i wciągnął spodnie. Kiedy był już w połowie ubrany, zlokalizował swój telefon komórkowy i sprawdził godzinę. 11:34. Późno, ale nie za późno. Dzięki Bogu nie była trzecia nad ranem.
Evan otrzepał koszulę i włożył ją na siebie przez głowę. Znowu zlustrował plażę. Nie wyglądało, żeby w pobliżu był ktokolwiek, łącznie z kobietą. Ligeja?
Poczuł, jak w brzuchu rosło chore uczucie, gdy wspomnienie ich połączenia odegrało się w jego umyśle niczym film pornograficzny. Zdradził Sarę. Panie Boże… czemu? W tym roku było im ciężko, ale nawet kiedy byli już daleko od siebie, nigdy tak naprawdę nie chciał innej kobiety. Przełknął ślinę, jakby miało mu to pomóc zmyć wspomnienia, ale zamiast tego posmakował piżmowego, słonego smaku Ligei. Zaczął iść szybko w stronę domu i poczuł, jak ziarenka piasku przesuwają mu się pomiędzy pośladkami. Potrzebował prysznica, ale musiał dostać się do baru, by odebrać Sarę, jeśli jeszcze nie wróciła do domu. Cała euforia seksu zniknęła; Evan czuł się jak kretyn. Kretyn, który się spieszy. Zaczął biec wzdłuż plaży, a potem w górę ulicy, do domu.
Światła były zgaszone, gdy szedł w kierunku frontowych drzwi. Otworzył je i wślizgnął się do środka.
– Sara? – zawołał. Ale nie doczekał się odpowiedzi.
Niech to szlag. Pobiegł do łazienki i włączył prysznic. Potem rozebrał się z ubrań po raz drugi tego wieczoru. Pochylając się nad zlewem, spojrzał w lustro.
– Oszust – powiedział do swojego odbicia. Brązowe oczy odwróciły wzrok od oskarżającego spojrzenia. Jego twarz wydawała się szczupła. Zacisnął wargi. Nadal czuł jej smak. Szybko chwycił szczoteczkę do zębów i próbował wyszorować Ligeję z ust. Potem wszedł do kabiny z parującym prysznicem i zrobił to samo ze swoim ciałem. Kusiło go, by użyć gąbki Sary, ale pomyślał, że byłoby to kolejną zdradą, gdyby wytarł pot z ciała innej kobiety z pomocą płynu do kąpieli żony. Zamiast tego oblał się mydłem, szorował szybko i wściekle, podrażniając całą skórę.
Wytarł się i przebrał, rzucając ubrania plażowe na spód kosza. Potem pobiegł w noc, by odnaleźć swoją żonę.
Gdy znalazł ją u O’Flaherty’ego, oczy Sary były przekrwione. Rozmawiała z silnie łysiejącym facetem, w którym Evan rozpoznał mgliście jednego z portowych robotników.
– Hej, skarbie – powiedział, podchodząc.
– Myślałam, że już dziś nie przyjdziesz. – Uśmiechnęła się słabo, gdy ściągał ją ze stołka.
Mężczyzna z portu szybko zniknął, gdy zdał sobie sprawę z sytuacji. Evan roześmiał się w duchu. Przepraszam, koleś, nie wykorzystasz dziś mojej pijanej żony. Chociaż, pomyślał, gdybym pozwolił, by to się stało, byliby kwita.
Nie, nie sądził, żeby Sara wróciła do domu z innym mężczyzną, nawet nawalona. Była lojalna i uczciwa; o znacznie silniejszym charakterze niż on.
– Przepraszam, skarbie – powiedział. – Zasnąłem. Gotowa do wyjścia?
Pokiwała głową i ujął ją za łokieć, by pomóc jej wyjść.
Oparła się o niego mocno, a on wsparł ją ramieniem w pasie, gdy szli nierównomiernie w kierunku drzwi.
– Myślę, że mój tyłek śpi – wymamrotała. – Może uda ci się go obmacać, kiedy wrócimy do domu.
Dostrzegł w jej oczach wyraz zaspanego pożądania i na moment musnął jej dżinsy.
– Jasne – powiedział. Przez chwilę wpadł w panikę… jak mógłby kochać się z Sarą tej nocy? Po tym… Jednak potem zlekceważył strach. Wiedział, że nic się nie wydarzy, gdy tylko dostanie się do domu i ją rozbierze. I miał rację.
Niecałe piętnaście minut później Sara leżała twarzą w łóżku, a Evan ściągał jej spodnie i skarpetki.
Pokój wypełniał łagodny odgłos chrapania. Położył się obok niej, ale za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział twarz Ligei.
To była długa noc.
Rozdział jedenasty
„Trzy Ręce” Nelson nie był szczęśliwym marynarzem. Jego plecy były podrapane i obolałe. Bolało, gdy pochylił się i musiał stłumić jęk. Kapitan dał mu wczoraj nauczkę. Tak, proszę pana, na pewno tak. No cóż, Nelson nie godził się na takie rzeczy. Musiał wyrównać rachunki. Nie nazywano go nadaremno „Trzy Ręce”. Na lądzie mawiali, że Jack Nelson może potrząsać twoją ręką, klepiąc cię po ramieniu… jednocześnie wyciągając zielone z twojego portfela. Życie na ulicach dzielnicy portowej w San Francisco sprawiało, że każdy chłopak był pracowity. Albo martwy.
Kapitan znalazł butelkę rumu w posiadaniu Nelsona i otwartą skrzynię w magazynie. Buckley zaoferował marynarzowi szansę, by się oczyścił, ale Nelson odmówił wyjaśnień, więc kapitan