Tak czy inaczej, mój brat był na tyle zajęty, że zapomniał o mnie. Nawet gdy ojciec pozwolił mi założyć do szkoły jedynie chustę na głowę zamiast czadora, kłótnie i krzyki trwały tylko jeden dzień. Ahmad jednak nie zapomniał. Po prostu przestał mnie besztać i się do mnie odzywać. W jego oczach byłam uosobieniem grzechu. Nie chciał nawet na mnie spojrzeć.
Nie przejmowałam się tym jednak. Chodziłam do szkoły, dostawałam dobre stopnie i zaprzyjaźniłam się ze wszystkimi. Czego jeszcze mogłam chcieć od życia? Byłam naprawdę szczęśliwa, zwłaszcza po tym, jak Parwana została moją najlepszą przyjaciółką i obiecałyśmy sobie, że będziemy się dzielić wszystkimi tajemnicami.
Parwana Ahmadi była szczęśliwą i wesołą dziewczyną. Grała w szkolnej drużynie siatkówki, ponieważ była świetną siatkarką, ale z nauką radziła sobie nieco gorzej. Wiedziałam, że nie była zła, ale nie przestrzegała wielu reguł. Nie potrafiła bowiem odróżnić dobra od zła i nie miała pojęcia, jak zadbać o dobre imię i honor swojego ojca. Miała co prawda braci, ale się ich nie bała. Czasami nawet wdawała się z nimi w kłótnie, a gdy któryś ją uderzył, nie pozostawała mu dłużna. Parwana śmiała się ze wszystkiego i wszędzie, nawet na ulicy. Zachowywała się tak, jakby nigdy nie słyszała, że śmiejąc się, dziewczyna nie powinna pokazywać zębów ani wydawać żadnych odgłosów. Zawsze się dziwiła, gdy mówiłam, że jej zachowanie jest niewłaściwe i powinna przestać. Z malującym się na twarzy zaskoczeniem pytała: „Dlaczego?” albo przyglądała mi się, jakbym była przybyszem z innej planety. (A może rzeczywiście tak było?) Znała też nazwy wszystkich samochodów i chciała, aby jej ojciec kupił czarnego chevroleta. Nie wiedziałam, jak wygląda chevrolet, ale nie chciałam się do tego przyznać, aby nie stracić twarzy.
Pewnego dnia wskazałam na piękny nowy samochód i zapytałam:
– Parwano, czy to chevrolet, który tak ci się podoba?
Parwana spojrzała na auto, a potem na mnie i wybuchnęła śmiechem.
– Jakaś ty zabawna! – zawołała. – Pomyliłaś fiata z chevroletem.
Zaczerwieniłam się po same uszy. Umierałam ze wstydu z powodu jej śmiechu oraz własnej głupoty, przez którą moja niewiedza wyszła w końcu na jaw.
W domu Parwany znajdowały się dwa odbiorniki: radiowy i telewizyjny. W domu wujka Abbasa widziałam telewizor, ale my mieliśmy jedynie radio. Za życia babki ze strony ojca lub gdy mój brat, Mahmud, przebywał w domu, nie słuchaliśmy muzyki, ponieważ traktowano to jako grzech. Zwłaszcza jeśli piosenkę wykonywała kobieta, a melodia miała charakter optymistyczny. Choć zarówno ojciec, jak i matka byli niezwykle religijnymi ludźmi i zdawali sobie sprawę, że słuchanie muzyki jest niemoralne, nie podchodzili do tej kwestii tak rygorystycznie jak Mahmud i lubili czasami jej posłuchać. Po wyjściu Mahmuda matka zwykle włączała radio. Oczywiście nastawiała je bardzo cicho, tak aby sąsiedzi nie słyszeli. Znała nawet słowa niektórych piosenek i podśpiewywała je pod nosem w kuchni, w szczególności te wykonywane przez Pouran Shahpouri.
Pewnego dnia zauważyłam:
– Matko, znasz całkiem sporo piosenek Pouran.
Podskoczyła jak oparzona i warknęła:
– Cicho! Co ty wygadujesz? Nigdy nie mów czegoś takiego przy swoim bracie!
Po powrocie z pracy ojciec włączał radio i słuchał wiadomości nadawanych o drugiej, a potem zapominał wyłączyć odbiornik. Rozpoczynał się wówczas muzyczny program Golha i ojciec nieświadomie zaczynał poruszać głową w rytm muzyki. Nie obchodzi mnie, co inni mówią, jestem pewna, że ojciec uwielbiał głos Marzieh1. Gdy puszczali jej piosenki, nigdy nie mówił: „Boże, zlituj się nad nami! Wyłączcie to”. Lecz gdy śpiewał Vighen2, nagle przypominał sobie o zasadach religijnych i pobożności i zaczynał krzyczeć: „Znowu ten Ormianin! Nie chcę tego słuchać!”. Ja za to uwielbiałam głos Vighena. Nie wiem dlaczego, ale słysząc go, przypominał mi się wuj Hamid. Wuj różnił się od swoich braci i sióstr. Był przystojnym mężczyzną i, co było rzadkością, pachniał wodą kolońską… Gdy byłam dzieckiem, przytulał mnie i mówił do mojej matki:
– Dobra robota, siostro! Urodziłaś piękną dziewczynkę. Dzięki Bogu, nie jest podobna do swoich braci. W przeciwnym wypadku musiałabyś kupić dużą beczkę i ją zamarynować!
– Och! Co masz na myśli? – odpowiadała moja matka. – Co ci się nie podoba w moich synach? Są wystarczająco przystojni. Mają tylko nieco oliwkową cerę, ale to nic złego. Mężczyzna nie musi być ładny. W dawnych czasach mawiano, że mężczyzna powinien być nieurodziwy i krewki!
Ostatnie słowa wymawiała śpiewnym głosem, a wujek Hamid wybuchał głośnym śmiechem.
Z wyglądu podobna byłam do ojca i jego siostry. Ludzie zawsze brali mnie i Mahbubę za siostry. Ale ona była ode mnie ładniejsza. Ja miałam szczupłą budowę ciała, a ona krągłości. Moje proste włosy pomimo usilnych starań nie chciały się kręcić, a na jej głowie wiło się mnóstwo loków. Z drugiej strony Mahbuba miała lekko nierówny zgryz i zawsze powtarzała: „Ale z ciebie szczęściara. Masz takie białe i proste zęby”. Obie miałyśmy jednak ciemnozielone oczy oraz jasną skórę, a gdy się uśmiechałyśmy, na naszych policzkach pojawiały się dołeczki.
Matka, tak jak reszta jej rodziny, posiadała inny typ urody. Miała oliwkową cerę, czarne oczy i falowane włosy, poza tym była nieco puszysta. Choć nikt nie dorównywał pod tym względem siostrze matki, korpulentnej ciotce Ghamar. Oczywiście moja rodzina nie była szpetna. Zwłaszcza matka. Gdy usunęła nitką owłosienie na twarzy i wydepilowała brwi, wyglądała naprawdę ładnie. Znakiem szczególnym matki był pieprzyk przy ustach. Zwykle mawiała: „W dniu, w którym wasz ojciec przyszedł prosić o moją rękę, zauważył ten pieprzyk i od razu się we mnie zakochał”.
Kiedy miałam siedem lub osiem lat, wuj Hamid wyjechał z kraju. Gdy przyszedł się pożegnać, wziął mnie w ramiona i powiedział do matki: „Siostro, na miłość boską, nie wydawaj tego kwiatuszka zbyt szybko za mąż. Niech najpierw zdobędzie wykształcenie i stanie się kobietą”.
Wuj Hamid był pierwszą osobą z naszej rodziny, która udała się na Zachód. Nie miałam pojęcia, jak wygląda świat za oceanem. Myślałam, że przypomina Teheran, tylko jest bardziej oddalony. Co jakiś czas wuj wysyłał listy i zdjęcia do babci Aziz. Fotografie były piękne. Nie wiem tylko, dlaczego zawsze stał na nich w ogrodzie w otoczeniu roślin, drzew i kwiatów. Po jakimś czasie otrzymaliśmy zdjęcie, na którym towarzyszyła mu blondynka bez hidżabu. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Było późne popołudnie. Babcia Aziz przyszła do nas, ponieważ chciała, aby ojciec przeczytał jej list. Ojciec usiadł obok swojej matki na pufach na podłodze. Najpierw przeczytał list po cichu, a potem zawołał:
– Cudownie! Gratulacje! Hamid Aga się ożenił, a to zdjęcie jego żony.
Babcia Aziz zemdlała, a babka, która nigdy nie żyła z nią w najlepszych stosunkach, zakryła usta czadorem i się roześmiała. Matka złapała się za głowę. Nie wiedziała, czy ma mdleć, czy cucić babcię Aziz. Gdy ta w końcu odzyskała przytomność, wypiła sporą ilość ciepłej wody z kandyzowanym cukrem i powiedziała:
– Myślałam, że ci ludzie są grzesznikami.
– Nie! Nie są grzesznikami – odparł ojciec, wzruszając ramionami. – Przecież są wykształceni. To Ormianie.
Babcia Aziz zaczęła uderzać się dłońmi po głowie. Matka złapała ją jednak za ręce i powiedziała:
– Na