– Ależ robisz z nich niewłaściwy użytek. Przelałeś na moje konto dwadzieścia cztery tysiące dolarów, których nie chcę.
Zaciska usta.
– Już ci mówiłem. Tyle Taylorowi udało się dostać za twoje auto. Trudne do uwierzenia, wiem, ale tak właśnie było.
– Ale audi…
– Anastasio, masz pojęcie, jak duże są moje dochody?
Rumienię się.
– A po co mi to? Nie muszę wiedzieć, jaka kwota znajduje się na twoim koncie, Christianie.
Spojrzenie staje się łagodniejsze.
– Wiem. To jedna z rzeczy, które w tobie kocham.
Wpatruję się w niego zszokowana. Które we mnie kocha?
– Anastasio, zarabiam mniej więcej sto tysięcy dolarów na godzinę.
Opada mi szczęka. To nieprzyzwoicie ogromna kwota.
– Dwadzieścia cztery tysiące to nic. Samochód, książki o Tess, ubrania, to wszystko nic. – Głos ma miękki.
Patrzę na niego. On naprawdę tego nie rozumie. Zadziwiające.
– Gdybyś był na moim miejscu, jak byś się czuł z tymi wszystkimi… hojnymi darami? – pytam.
Przygląda mi się wzrokiem pozbawionym wyrazu i już wiem, jaki jest z nim problem: empatia, czy raczej brak empatii. Cisza się przeciąga.
W końcu Christian wzrusza ramionami.
– Nie wiem – mówi i wygląda na autentycznie speszonego.
Ściska mi się serce. Oto właśnie sedno jego pięćdziesięciu odcieni. Nie potrafi postawić się w mojej sytuacji.
– To nie jest przyjemne. Jesteś bardzo hojny, ale mnie to krępuje. Wiele razy ci to mówiłam.
Wzdycha.
– Chcę ci podarować cały świat, Anastasio.
– Pragnę jedynie ciebie, Christianie. Bez żadnych dodatków.
– Wchodzą w skład pakietu. To część mnie.
Och, ta dyskusja zmierza donikąd.
– Może zjemy coś? – pytam. Dobija mnie to panujące między nami napięcie.
Marszczy brwi.
– Jasne.
– Ugotuję coś.
– Dobrze. A jeśli nie, to w lodówce jest jedzenie.
– Pani Jones ma wolne weekendy? A ty jadasz wtedy coś na zimno?
– Nie.
– Och?
Wzdycha.
– Moje uległe gotują, Anastasio.
– Och, naturalnie. – Oblewam się rumieńcem. Jak mogłam być taka głupia. Uśmiecham się do niego słodko. – Na co pan ma ochotę?
– Na to, co pani się uda znaleźć.
Przejrzawszy imponującą zawartość lodówki, postanawiam zrobić hiszpańską tortillę. Są nawet zimne ziemniaki – idealnie. To szybkie i proste. Christian zaszył się w gabinecie i bez wątpienia narusza prywatność jakiegoś biednego, niczego niepodejrzewającego głupca, gromadząc informacje na jego temat. Ta myśl nie jest przyjemna i pozostawia w mych ustach gorzki smak. W głowie mi się kręci. Dla tego człowieka naprawdę nie istnieją żadne granice.
Skoro mam gotować, potrzebna mi muzyka. I zamierzam gotować nieulegle! Podchodzę do stojącej obok kominka stacji dokującej i biorę do ręki iPoda Christiana. Założę się, że jest tu więcej kawałków wybranych przez Leilę – na tę myśl cierpnie mi skóra.
Gdzie ona jest? Czego chce?
Wzdrygam się. Cóż za spuścizna. Nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć.
Przeglądam długą listę utworów. Mam ochotę na coś optymistycznego. Hmm, Beyoncé – jakoś mi nie pasuje do Christiana. Crazy in Love. O tak! Jaki trafny tytuł. Wciskam „repeat” i pogłaśniam.
Tanecznym krokiem wracam do kuchni, znajduję miskę, otwieram lodówkę i wyjmuję jajka. Rozbijam je i zaczynam ubijać, cały czas tańcząc.
Raz jeszcze zaglądam do lodówki i wyjmuję ziemniaki, szynkę i – tak! – groszek z zamrażalnika. Wszystko się przyda. Znalazłszy patelnię, stawiam ją na kuchence, wlewam odrobinę oliwy z oliwek i wracam do ubijania jajek.
Brak empatii. Czy tylko Christian tak ma? A może tacy są wszyscy mężczyźni. Nie mam pojęcia. Niewykluczone, że to żadna rewelacja.
Szkoda, że Kate nie ma w domu; ona na pewno by wiedziała. Ten jej wyjazd trwa stanowczo za długo. Ma wrócić pod koniec tygodnia po dodatkowym urlopie z Elliotem. Ciekawe, czy nadal tak za sobą szaleją.
„Jedna z rzeczy, które w tobie kocham”.
Nieruchomieję. Tak powiedział. Czy to znaczy, że są i inne rzeczy? Uśmiecham się po raz pierwszy, odkąd ujrzałam panią Robinson – to szczery, szeroki uśmiech.
Christian obejmuje mnie, a ja aż podskakuję.
– Ciekawy dobór muzyki – mruczy, całując moją szyję. – Ładnie ci pachną włosy. – Zatapia w nich nos i oddycha głęboko.
W moim podbrzuszu budzi się pożądanie. Nie. Wyplątuję się z jego objęć.
– Nadal jestem na ciebie zła.
Marszczy brwi.
– Jak długo będziesz to ciągnąć? – pyta, przeczesując palcami włosy.
Wzruszam ramionami.
– Na pewno dopóki nie zjem.
Kąciki jego ust unoszą się z rozbawieniem. Odwraca się, bierze z blatu pilota i wyłącza muzykę.
– Ty to wrzuciłeś na iPoda? – pytam.
Kręci głową i już wiem, że to ona – Widmowa Dziewczyna.
– Nie sądzisz, że próbowała ci coś wtedy powiedzieć?
– No, patrząc na to z perspektywy czasu, pewnie tak – mówi cicho.
Co było do udowodnienia. Zero empatii. Moja podświadomość krzyżuje ręce na piersi i cmoka z niesmakiem.
– Dlaczego nadal masz tę piosenkę?
– Nawet ją lubię. Ale jeśli ciebie to obraża, usunę ją.
– Nie, może być. Lubię gotować przy muzyce.
– Czego byś chciała posłuchać?
– Zaskocz mnie.
Udaje się do stacji dokującej, a ja wracam do ubijania.
Chwilę później pomieszczenie wypełnia niebiańsko słodki, smutny głos Niny Simone. To jedna z ulubionych piosenek Raya: I Put a Spell on You.
Rumieniąc się, zerkam na Christiana. Co on mi próbuje powiedzieć? Już dawno temu rzucił na mnie czar. O rety… Wyraz jego twarzy uległ zmianie, zniknęła wesołość, oczy ma teraz pociemniałe, skupione.
Zafascynowana patrzę, jak powoli, niczym drapieżnik, którym zresztą jest, zbliża się do mnie w powolny, zmysłowy rytm muzyki. Jest bosy, ma na sobie jedynie puszczoną luźno białą koszulę, dżinsy. Ma też uwodzicielską minę.
Nina śpiewa „jesteś mój”, gdy Christian dochodzi do mnie. Jego zamiary