Znowu spojrzałam w te leniwie spokojne oczy. Po raz pierwszy od chwili, gdy Kazbich odwiedził mnie w galerii i poprosił o wycenę kolekcji Jermołowa, nagle poczułam radość. Już myślałam, że nigdy nie zobaczę żadnego obrazu, chyba że w albumie z więziennej biblioteki, a teraz ktoś prosi mnie, bym samodzielnie sfałszowała dzieło sztuki. Poważny obraz. Nie od razu jednak zrozumiałam, dlaczego owa propozycja wprawiła mnie w taką ekscytację. Przynajmniej jeśli chodzi o sztukę, zawsze starałam się być uczciwa. Przecież cała ta sprawa z da Silvą zaczęła się właśnie dlatego, że jako asystentka w londyńskim domu aukcyjnym w imię uczciwości próbowałam zdemaskować fałszerstwo. Ale czas, który przeżyłam, próbując być Elisabeth Teerlinc, zasiał we mnie pogardę dla jej świata: pretensjonalności, przybranej pozy i merkantylizmu. Może i kocham obrazy, ale nie mam powodu, by kochać ludzi, którzy nimi handlują. A potem… och, potem…
Chyba zaśmiałam się na głos.
– Wyjaśnijmy to sobie – kontynuowałam, stłumiwszy wewnętrzną radość. – Ty i twoja rodzina… – gwałtownym ruchem wskazałam głową da Silvę. – Nadal tak się nazywacie? Rodzina? Wisicie mu w cholerę pieniędzy. W takim razie, ile musi zarobić ten obraz?
– Sto – odpowiedział Dejan. Nie musiał dodawać, że chodzi o miliony.
– Więc tak naprawdę to nie ja powinnam się martwić?
– Można tak powiedzieć.
– Dobra, zgadzam się – powtórzyłam. – Jeśli dacie mi środki, jestem pewna, że mogę to zrobić. Ale nie ma mowy o prywatnej sprzedaży. To mój warunek. Tylko aukcja publiczna. Jeśli dzieło zarobi więcej, niż wynosi wasz dług, nadwyżką dzielimy się po połowie.
– Jesteś bardzo pewna siebie.
– W rzeczy samej, panowie. – Zawsze chciałam to powiedzieć. – I koniec wygłupów. Jesteśmy teraz wspólnikami. Albo, jeśli wolicie, współtwórcami projektu. Zgoda?
Dejan przez chwilę milczał.
– W porządku – odparł w końcu. – Zgadza się pan, inspektorze?
Da Silva przytaknął.
– A jeśli nawalę… Cóż, Dejanie, możesz zabić nas oboje. Prawda, Romero?
– Spryciara – skwitował z uznaniem Raznatović. – Przykro mi, że nie zjem z wami lunchu, ale jak pewnie rozumiecie, muszę wracać do Belgradu. Skoro się zgodziłaś, inspektor przedstawi ci twoją asystentkę. Zapewnimy ci wszystko, czego będziesz potrzebowała.
– Jeszcze jedna sprawa. Coś zostało w moim mieszkaniu w Wenecji. Trzeba to posprzątać. Jestem pewna, że da Silva może się tym zająć, ale tak czy inaczej, chcę, by to zostało załatwione.
– Inspektorze?
Da Silva wzruszył ramionami.
– Nie ma problemu.
Dejan wstał. Głową niemal dotknął sufitu.
– Chwileczkę. Jaki jest wasz budżet?
– Budżet? – Spodobał mi się jego ton arystokratycznego zaskoczenia. – Oczywiście tyle, ile potrzebujesz. Bardzo jestem ciekaw twojego dzieła.
Rozmowa najwyraźniej dobiegła końca i da Silva wyprowadził mnie energicznie z pokoju. Widząc, jak moje spodnie dresowe powiewają nad ohydnymi mokasynami, pomyślałam, że skoro zaczynamy wspólne biznesy, to może równie zręcznie pozbylibyśmy się tych ciuchów. Z nagłego rozmarzenia wyrwało mnie jednak trzaśnięcie drzwi. Poczułam leciutkie ukłucie zawodu, że Dejan się ze mną nie pożegnał.
Da Silva zaprowadził mnie do jadalni. Zlękniony gospodarz postawił na stole sałatkę, chleb i talerz wyschniętych, mało apetycznych kiełbasek. Zrobiłam sobie kanapkę i zjadłam ją łapczywie.
– Mam nadzieję, że będzie deser. Wiesz, catering w tej dziurze, w której mnie trzymałeś, był dość kiepski.
Da Silva jadł w bardziej wyrafinowany sposób, obierając ogórka ze skórki.
– Mówiłaś szczerze o swojej matce?
– Dlaczego pytasz? Myślisz, że jeśli jestem pozbawioną uczuć psychopatką, to sam wyjdziesz na mniejszego fiuta?
Da Silva potarł nasadę nosa. Ładnego nosa.
– Zawsze tyle mówisz? Posłuchaj. Jak by ci to wytłumaczyć… Ta sprawa… Nasza sprawa… Tutaj nie chodzi tylko o pieniądze. Są pewne zasady postępowania, kodeks. Wiesz, że pan Raznatović jest bardzo bogatym człowiekiem. Ale jeśli ma wrażenie, że nie dostaje tego, co mu się należy, jeśli nie karzemy dla przykładu ludzi, którzy się wyłamują, wyglądamy na słabych. A to bardzo źle dla biznesu.
– Więc to całe przedstawienie to był pokaz siły?
– Większość ludzi nie użyłaby takiego określenia. Ludzie pana Raznatovicia kursują często pomiędzy Albanią i Włochami. Jeden z nich lekko się podekscytował, kiedy usłyszał o naszym niedawnym nieporozumieniu. Uznaliśmy, że powinien zostać ukarany w miejscu, gdzie jego koledzy to… zrozumieją. Poza tym panu Raznatoviciowi wygodniej było spotkać się z tobą w Albanii. Wyraźnie to zaznaczył.
– W porządku. – Nadziałam na widelec bladego pomidora.
– A więc?… Co z twoją matką?
– Czytałeś w szkole Dantego? Pewnie tak, jesteś przecież Włochem.
– Nie interesuję się poezją.
– Dziewiąty krąg piekła Dante przeznacza dla zdrajców. Znajduje się w nim specjalna strefa dla ludzi, którzy wzgardzili miłością i zawiedli zaufanie.
Da Silva spojrzał na mnie tak samo jak w momencie, gdy zaczęłam przynudzać o śmigłowcach.
– A więc twoja matka cię zdradziła? – zapytał powoli.
Jak miałabym komukolwiek opowiedzieć o mojej matce? A co dopiero da Silvie.
– Nieważne. Moja matka jest pijaczką. Nigdy o mnie nie dbała, nie opiekowała się mną. Nie jestem jej nic winna.
– Przykro mi…
– Nieprawda. Tak czy inaczej, chyba czeka na nas robota? Zamiast gadać o mojej matce, wolałabym usłyszeć, co tu się, kurwa, wyrabia.
– Dowiesz się wszystkiego, co musisz wiedzieć.
– Taaa. Pamiętaj, że jesteśmy teraz zespołem. Tak powiedział twój kumpel Dejan, a to chyba on jest tu szefem.
Pomysł, który wpadł mi do głowy – mogłabym nawet nazwać go inspiracją – pulsował teraz we mnie tak intensywnie, że ledwie zarejestrowałam ostatnie, bądź co bądź surrealistyczne, wydarzenia.
– Teraz bym zapaliła.
Jak to bywa w przypadku wszystkich wyrafinowanych przyjemności, po pierwszym sztachu mnie zemdliło, ale każdy kolejny doprowadzał mnie do ekstazy.
– Co dalej, Romero? Od czego mam zacząć?
– Mówiłaś, że chcesz się spotkać z osobą, która może wykonać obraz.
– Choćby i zaraz.
– Dlatego wracamy do Kalabrii.
– Super.
Myślałam, że nie wierzę w przeznaczenie, ale ewidentnie łączył mnie z da Silvą jakiś karmiczny związek. Tak wiele ciał, tak wiele duchów. Zaczynaliśmy przypominać ostatnich sprawiedliwych, więc równie dobrze