– Zastanawiałam się, jak to wszystko działa. I czym się zajmujesz.
– Powiedziałem ci wczoraj, że dowiesz się wszystkiego, co musisz wiedzieć.
– Tak, w końcu się dowiem. Ale sprawy przebiegłyby mniej boleśnie, gdybyś mi po prostu powiedział. Zacznę od tego, co mi się wydaje.
Da Silva oparł się na krześle, spojrzał na mnie pytająco i mocno zaciągnął się papierosem.
– Jestem w gronie znajomych twojej żony na Facebooku – powiedziałam. – Już od dłuższego czasu.
– No i? Nie podoba mi się, kiedy wspominasz o mojej żonie.
– Jej nazwisko brzmi Casachiara. Francesca Casachiara i pochodzi z Casilino, gdzie dorastałeś. – Wiedziałam, że Włoszki zazwyczaj nie przyjmują nazwiska męża, a Casilino to dość ponura dzielnica z lat sześćdziesiątych, usytuowana na przedmieściach, ale niedaleko od centrum Rzymu. – Rodzina Casachiara jest bardzo znana w mieście, prawda? Kiedy umarł dziadek Franceski, podczas pogrzebu zamknięto część ulic. Policyjne śmigłowce nie mogły się nawet zbliżyć do miejsca, gdzie odbywała się uroczystość. Wybuchł wielki skandal, wspomniała o tym nawet brytyjska prasa. Oni lubią sensacyjne historie o mafii.
Na dźwięk ostatniego słowa da Silva się wzdrygnął. Wiedziałam, że używają go tylko amatorzy, ale ucieszyłam się, widząc, że wprawiłam inspektora w zakłopotanie.
– A więc… Romero z Siderno i Francesca z Casilino. Co ich połączyło? Oto co myślę: podobno tutaj – gestem wskazałam otaczający nas teren – w tego typu działalność zamieszany jest jeden procent mężczyzn. Wielu z was pochodzi z Siderno lub Bovalino.
– I co z tego?
– Pamiętasz, Romero, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy? Nad jeziorem Como, prawda? Ależ tam jest pięknie. Przyjechałeś, by zapytać mnie o śmierć Camerona Fitzpatricka.
– Tak, już to przerabialiśmy.
– Spokojnie. Bovalino. Matka Camerona Fitzpatricka pochodziła z tej miejscowości. Pracowała jako pokojówka w jednym z rzymskich hoteli, prawda?
Da Silva pstryknął ponownie zapalniczką, ja zaś mówiłam dalej.
– Fitzpatrick urodził się tutaj, tak jak ty.
– Skąd to wiesz?
– W zeszłym roku w Londynie odprawiono nabożeństwo żałobne w jego intencji. Morderstwo, cóż za tragedia. Jego matka przyleciała na mszę, jej nazwisko figurowało w nekrologu. A potem sprawdziłam listę uprawnionych do głosowania, oświadczenie dotyczące miejsca zamieszkania w commune. Wy, Włosi, uwielbiacie biurokrację. Tyle że każdy, kto chce należeć do waszej paczki, musi pochodzić stąd. Rodzina połączona więzami krwi, prawdziwy klan. Tutaj się wszystko zaczyna. W tym miejscu. Wszyscy jesteście ze sobą powiązani, chociaż muszę przyznać, że rozpracowanie tego zajęło mi chwilę.
Da Silva wyglądał tak, jakby połknął swojego papierosa.
– Mam mówić dalej? Teraz będzie najlepsze.
Romero przytaknął.
– Pojawił się mały problem z rekrutacją, prawda? Za dużo mięśni, za mało intelektu.
Przeszukiwanie oficjalnych dokumentów dotyczących włoskiej mafii nie było zajęciem tak ekscytującym, jak sugerował temat. Pokoleniowe przeszkody w internalizacji kompetencji na nielegalnych rynkach – tak brzmiał jeden z chwytliwszych tytułów. Ogólnie rzecz biorąc, w mieście, gdzie zimą nie było co robić – nie licząc ćwiczeń w strzelaniu do owiec albo pieprzenia rodzonej siostry – jakość rodzących się tutaj członków klanu sukcesywnie spadała. Na świat przychodziły na przykład dzieci z dwoma kciukami. Restrykcyjna zasada mówiąca o tym, że do klanu przynależą tylko dzieci członków klanu, zaczynała negatywnie wpływać na zyski, zwłaszcza te, które płynęły z infiltracji legalnych interesów. Dlatego rodziny i klany wymyśliły rozwiązanie: stypendia na uniwersytetach, szkoły biznesu, lekcje angielskiego. Wszelkie szkolenia niezbędne do prowadzenia nielegalnych operacji w dwudziestym pierwszym wieku.
– Istnieje dziesięć kalabryjskich… grup… tak wolisz?… działających na północy Włoch. Kluczowe są dla nich powiązania z rzymskimi… grupami. A ty jesteś jednym z nowych chłopaków, prawda, Romero? Ze swoim dynastycznym małżeństwem i kontaktami masz wszystko, co trzeba. Do tego stopnie naukowe, eleganckie garnitury i zamiłowanie do sushi. Wszędzie cię pełno: firmy prawnicze, urzędy planowania, administracja państwowa. Nawet senat, jeśli prasa ma choć po części rację. Wszystko legalnie. Tyle że jesteś kurewsko skorumpowany.
Wzięłam bez pytania kolejny papieros i spojrzałam na da Silvę. Wpatrywał się we mnie beznamiętnie jak jaszczurka.
– Mów dalej.
– Tak więc ty, Fitzpatrick i Moncada handlowaliście bronią. Kazbich był twoim doradcą, a Raznatović dostawcą. W ten sposób Kazbich mnie znalazł, przez Caravaggia. I stąd się dowiedziałeś, co było w moim mieszkaniu.
– Alvin Spencer. Mężczyzna, do którego zamordowania się przyznałaś? – powiedział bez emocji.
– Nie aresztowałeś mnie wtedy i raczej nie zrobisz tego teraz. Myślę… – przechyliłam głowę na bok. – Myślę, że tam, na plaży, naprawdę zamierzałeś mnie zabić.
– Żałuję, że mi przeszkodzono.
– Mimo wszystko siedzimy tu teraz i rozmawiamy.
Da Silva wyprostował ręce nad głową i rozciągnął tricepsy – najpierw jeden, a potem drugi.
– Cofnijmy się o jakieś cztery lata i wróćmy do Paryża – kontynuowałam. – Namierzył mnie wtedy pewien glina, przedstawił się jako Renaud Cleret. Myślał, że pracujecie razem. Byłam gotowa prysnąć z miasta, a ty czekałeś na mnie na lotnisku. Zakładam, że od czasu do czasu musisz złapać jakiegoś przestępcę, żeby utrzymać swoją przykrywkę. Ale mnie zgubiłeś i gdyby nie esemesy…
Wiadomość, którą wysłałam z telefonu Clereta, brzmiała: Mówi Ci coś nazwa Gentileschi? Pięć słów, które od tamtej pory mnie prześladują.
– Co się z nim stało? Z Cleretem? – Tym pytaniem da Silva się odkrył. Przestał udawać, że nie wie, o czym mówię, i tym samym potwierdził, że szkielet tej historii, który składałam niemal przez całą noc, ma sens.
– Z twoim dawnym kolegą po fachu? Naprawdę… nie chcesz wiedzieć.
Niektóre wspomnienia mają właściwości synestetyczne (synestezja to zjawisko polegające na tym, że pobudzenie jednego zmysłu pobudza inne). Dlatego pamiętam, że kiedy nóż przeszył szyję Renauda, przecinając jego nabrzmiałą tętnicę, i do ścieku popłynęła spirala krwi w kolorze wina, poczułam w nozdrzach jej mdlącą słodycz, która została ze mną na zawsze. Owinęłam jego głowę folią spożywczą, włożyłam ją do plastikowej torebki, a następnie do taniej torby sportowej i wrzuciłam do Sekwany. O ile mi wiadomo, nigdy nie została odnaleziona.
Zgasiłam papierosa w doniczce z kwiatami.
– I co ty na to? – spytałam.
– Idę wziąć prysznic. A potem proponuję, żebyś przestała węszyć i zajęła się swoim zadaniem.
– Nie. Chcę wiedzieć. Powiedziałam, że wykonam zadanie. Zresztą raczej nie mam wyboru, prawda? Ale chcę się dowiedzieć, na co pójdą pieniądze ze sprzedaży obrazu.
– A co cię to obchodzi?
– Jestem