Przyjaciel. Sigrid Nunez. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sigrid Nunez
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-953523-1-7
Скачать книгу
to jak coś w rodzaju kastracji.

      Ale przecież o to chodzi w starzeniu się, prawda? Kastracja w zwolnionym tempie. (Czy ja cię tu cytuję? Czy wzięłam te słowa z jednej z twoich książek?).

      Uganianie się za kobietami było tak ważną częścią twojego życia, że nie potrafiłeś sobie go wyobrazić bez tego. Kim byś wtedy był?

      Kimś innym.

      Nikim.

      Nie żebyś był gotów się poddać. Przede wszystkim zostawały jeszcze dziwki. A uwodzenie studentek wcale się nie skończyło. Zresztą już wcześniej wiedziałeś, że dla młodych kobiet nawet facet po trzydziestce to właściwie starzec.

      Chociaż jak dotąd nie musiałeś zadowalać się zbliżeniami, którym poddawały się kobiety – całkowicie – i całkowicie bez pożądania.

      Kolejne lustro: Hańba J.M. Coetzeego. Jedna z twoich – naszych – ulubionych książek jednego z naszych ulubionych autorów.

      David Lurie: ten sam wiek, ten sam zawód, te same skłonności seksualne. Ten sam kryzys. Na początku powieści narrator opisuje to, co uważa za nieuchronny los każdego starszego mężczyzny: należeć do tego rodzaju klientów, na widok których prostytutki wzdrygają się jak człowiek „w środku nocy na widok karalucha w umywalce”[6].

      W barze, pijany i ckliwy, opowiadasz, jak podszedłeś pocałować swoją dziewczynę, a ona się od ciebie odsunęła. „Coś mi strzeliło w szyi” – powiedziała.

      „Może przestaniesz się z nią widywać” – mówię automatycznie, dobrze wiedząc, że nie jesteś zdolny do oszczędzenia sobie dużo gorszego upokorzenia.

      David Lurie jest tak przerażony swoim pogarszającym się stanem fizycznym – przestał już być seksualnie atrakcyjny, ale wciąż kipi pożądaniem – że zaczyna zastanawiać się nad prawdziwą kastracją, medyczną, rozważa także zrobienie tego samemu z pomocą podręcznika. Bo czy mogło to być bardziej obrzydliwe od obleśnego starego mężczyzny?

      Zamiast tego zmusza do stosunku jedną ze swoich studentek, skacze na główkę w niesławę, która przyniesie mu klęskę.

      Czytałeś tę książkę całym sobą.

      Miałeś jednak większe szczęście niż profesor Lurie. Nie zaznałeś niesławy. Za to żenady – często. Czasami wstydu. Ale nigdy prawdziwej, nieodwracalnej hańby.

      Żona Pierwsza miała pewną teorię. „Istnieją dwa rodzaje kobieciarzy – mówiła. – Tacy, którzy kochają kobiety, i tacy, którzy ich nienawidzą. Ty należysz do pierwszego”. Uważała, że kobiety zwykle są bardziej wyrozumiałe, łatwiej wybaczają, a nawet chcą chronić takich jak ty. Mniej prawdopodobne, że będą się mścić, jeśli je skrzywdzisz.

      „Oczywiście to pomaga, jeśli mężczyzna jest artystą – twierdziła – albo ma inne szlachetne powołanie”.

      Albo jest wyjęty spod prawa – pomyślałam w głębi duszy. Taki typ zawsze wygrywa.

      Pytanie: Co sprawia, że kobieciarz należy do jednego albo drugiego rodzaju?

      Odpowiedź: To oczywiste, jego matka.

      Przewidywałeś: „Jeśli będę dalej uczył, prędzej czy później wpadnę w nieszczęście”.

      Również się tego obawiałam. Byłeś jednym z kilku podobnych do Luriego, których znałam: lekkomyślnych, napalonych mężczyzn ryzykujących kariery, status materialny, małżeństwa – wszystko. (A dlaczego? Skoro stawka była tak wysoka? Jedyne wyjaśnienie, na które kiedykolwiek wpadłam, brzmiało: ponieważ tacy są mężczyźni).

      Ile z tego wszystkiego wie Żona Trzecia? Czy to ją w ogóle obchodzi?

      Nie mam pojęcia i nie chcę się dowiedzieć.

      Jakbym wypowiedziała tę myśl na głos, ona się odzywa:

      – Powiem ci, dlaczego chciałam z tobą porozmawiać. – Wtedy moje serce z jakiegoś powodu zaczyna walić jak szalone. – Chodzi o psa.

      – O psa?

      – Tak, chciałam zapytać, czy możesz go wziąć.

      – Wziąć go?

      – Dać mu dom.

      To chyba ostatnia rzecz, jaką spodziewałabym się od niej usłyszeć. Poczułam jednocześnie ulgę i irytację.

      – Nie mogę tego zrobić – odparłam. – W moim budynku nie wolno trzymać psów.

      Spogląda na mnie z powątpiewaniem, później pyta, czy kiedyś ci o tym wspominałam.

      – Nie wiem – mówię. – Nie pamiętam.

      Po chwili ciszy pyta, czy wiem, jak pies trafił w twoje ręce. Nie wiem dlaczego, ale kręcę głową. Pozwalam jej opowiedzieć historię, którą już znam. Kiedy postanowiłeś, że zatrzymasz psa, bardzo się pokłóciliście. „Takie piękne zwierzę – jak może nie współczuć biedakowi, którego ktoś porzucił? Cóż, ona nie lubi psów, nigdy nie lubiła, a ten pies – to nie jest zły pies, tak naprawdę to bardzo dobry pies, ale zajmuje dużo miejsca”. Powiedziała ci, że nie będzie się nim wcale zajmować – na przykład wtedy, gdy wyjedziesz z miasta.

      – Błagałam, żeby znalazł psu jakiś inny dom, i wtedy padło twoje imię.

      – Tak?

      – Tak.

      – Mnie nigdy o tym nie wspomniał.

      – Bo naprawdę chciał zatrzymać tego psa. I w końcu się poddałam. Ale twoje imię kilka razy się pojawiło w naszych dyskusjach. „Mieszka sama, nie ma partnera, dzieci ani zwierząt, pracuje najczęściej w domu i kocha zwierzęta” – tak mówił.

      – On naprawdę tak mówił?

      – Przecież bym nie zmyślała.

      – Nie sugeruję tego, tylko... jestem zdziwiona. Nigdy nic o tym nie wspominał, nawet nie pokazał mi tego psa. To prawda, że kocham zwierzęta, lecz akurat psa nigdy nie miałam. Tylko koty. Jestem kociarą. Tak czy inaczej, nie mogę go wziąć. Mam to w umowie najmu.

      – Już mówiłaś. – Jej głos zadrżał. – Cóż, to już nie wiem, co mam zrobić. – Opadają jej ramiona. Wiele przeszła.

      – Na pewno mnóstwo ludzi chciałoby przygarnąć pięknego rasowego psa – mówię.

      – Tak sądzisz? Może gdyby to był szczeniak. Ale wiesz, ludzie, którzy chcą mieć psa, zwykle już go mają.

      – Nie masz w rodzinie kogoś, kto mógłby go wziąć do siebie? – pytam. To pytanie wyraźnie ją irytuje.

      – Mój syn i jego żona właśnie zostali rodzicami. Nie mogą wziąć obcego wielkiego psa. – Jeśli chodzi o pasierbicę, to także niemożliwe. Spędza tak dużo czasu w rozjazdach, że nie ma nawet stałego adresu.

      – Na pewno kogoś znajdziesz – mówię. – Ja też popytam.

      Tak naprawdę nie liczę jednak na powodzenie. Ona ma rację: jeśli ktoś chce mieć psa, to już go ma. A wszyscy, którzy przychodzą mi do głowy i nie mają psa, mają przynajmniej jednego kota.

      – Na pewno nie możesz go zatrzymać? – pytam, nie dodając, że moim zdaniem właśnie to powinna zrobić.

      – Rozważałam to – odpowiada, raczej nieprzekonująco. – Przede wszystkim to nie byłoby na zawsze. Dog niemiecki żyje krótko, może sześć – osiem lat, a według weterynarza Apollo już ma około pięciu. Ale pewnie wiesz, że ja go nigdy nie chciałam, szczególnie zaś nie chcę go teraz. Gdybym go jednak zatrzymała, to wiem, że czułabym do niego niechęć. A nie chcę z nią żyć. Zawsze z