Przyjaciel. Sigrid Nunez. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sigrid Nunez
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-953523-1-7
Скачать книгу
spaliśmy ze sobą. Raz. Lata temu. Na długo przed tym, jak się poznaliście.

      Sam ledwie skończyłeś studia i już zacząłeś uczyć. Spośród twoich studentów nie tylko ze mną się zaprzyjaźniłeś i oboje na tych samych zajęciach poznaliśmy Żonę Pierwszą. Zostałeś najmłodszym wykładowcą na wydziale, jego cudownym dzieckiem, a dla swoich studentek – Romeem. Uważałeś, że jakąkolwiek próbę wygnania miłości z sali wykładowej należy uznać za z góry skazaną na porażkę. „Świetny nauczyciel jest uwodzicielem – twierdziłeś – i czasami musi również łamać serca”. Fakt, że nie do końca rozumiałam, o czym mówisz, nie czyniło tych słów mniej ekscytującymi. Rozumiałam za to, że pragnęłam wiedzy, a ty miałeś moc, by mi ją przekazać.

      Nasza przyjaźń wykroczyła poza rok akademicki i latem – w tym samym czasie, kiedy zacząłeś podrywać Żonę Pierwszą – staliśmy się nierozłączni. Któregoś dnia zaskoczyłeś mnie, mówiąc, że powinniśmy się pieprzyć. Biorąc pod uwagę twoją reputację, nie wiem, dlaczego się zdziwiłam. Ale minęło wystarczająco dużo czasu i już nie czekałam z takim niepokojem, aż zaatakujesz. Aż nagle przyszła ta bezpośrednia propozycja i nie wiedziałam, co myśleć. Głupio zapytałam: „Dlaczego?”.

      „Ponieważ – odparłeś rozbawiony, dotykając moich włosów – powinniśmy się tego o sobie dowiedzieć”.

      Chyba żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że mogłabym odmówić. Wśród wszystkich moich pragnień w tamtym czasie – a można by go nazwać najbardziej płomiennym czasem w życiu – jednym z najsilniejszych było komuś zaufać, zaufać mężczyźnie.

      Później z przerażeniem słuchałam, jak mówisz, że to błąd, niepotrzebnie próbowaliśmy być kimś więcej niż przyjaciółmi.

      Przez jakiś czas symulowałam chorobę. Trochę dłużej udawałam, że wyjechałam z miasta. A później naprawdę zachorowałam, za co winiłam ciebie, i przeklinałam, i nie wierzyłam, że możesz być moim przyjacielem.

      Gdy się jednak spotkaliśmy ponownie, zamiast bolesnej niezręczności, której się bałam, okazało się, że coś zniknęło – jakieś napięcie, zakłócenie, którego nie byłam wcześniej do końca świadoma.

      Oczywiście dokładnie na to miałeś nadzieję. Teraz, nawet kiedy już zdobyłeś Żonę Pierwszą, nasza przyjaźń się umocniła. Miała przetrwać wszystkie inne moje przyjaźnie. I przynieść mi wielką radość. Miałam szczęście: cierpiałam, ale w przeciwieństwie do innych nie miałam złamanego serca. („Czyżby?” – prowokował mnie kiedyś terapeuta. Nie tylko Żona Druga widziała coś niezdrowego w naszych relacjach i nie tylko terapeuta zastanawiał się, czy może właśnie dlatego od tylu lat jestem singielką).

      Żona Pierwsza. Bez wątpienia prawdziwa i namiętna miłość. Chociaż z twojej strony wiarołomna. Zanim się rozstaliście, przeszła załamanie nerwowe. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że na zawsze się zmieniła. Ty jednak również. Pamiętam, jak cię bolało, kiedy wyszła ze szpitala i natychmiast związała się z kimś innym.

      Gdy wzięła drugi ślub, przysięgałeś, że ty nigdy tego nie zrobisz. Później nastąpiła dekada romansów, zwykle krótkotrwałych, ale kilka trudno było odróżnić od małżeństwa. Nie pamiętam żadnego, który nie skończyłby się zdradą.

      „Nie lubię mężczyzn, którzy zostawiają za sobą ślad szlochających kobiet” – powiedział W.H. Auden. Który by cię nienawidził.

      Żona Trzecia. Pamiętam, jak opowiadałeś nam, że jest twarda. („Moja opoka” – mówiłeś). Najstarsza z dziewiątki rodzeństwa, w dzieciństwie musiała przejąć wiele obowiązków, kiedy matkę powaliła ciężka choroba, a ojciec pracował na dwa etaty. O jej pierwszym małżeństwie wiedziałam tylko tyle, że mąż zginął podczas wspinaczki górskiej i że mieli dziecko, syna.

      Po raz pierwszy spotykamy się tylko we dwie. Zawsze miałam ją za dość wstrzemięźliwą, dziwi mnie więc, jak bardzo jest dzisiaj gadatliwa, jakby espresso rozwiązało jej język niczym wino. Robi to coś głową, potrząsa nią, mówiąc, przechyla wolno do tyłu i do przodu – czy próbuje mnie zahipnotyzować? Sprawia wrażenie zdenerwowanej, choć głos ma spokojny i cichy.

      Mówi, że nie byłeś pierwszą w jej życiu osobą, która popełniła samobójstwo.

      – Mój dziadek się zastrzelił. Byłam małą dziewczynką, kiedy to się stało, i go nie pamiętam. Mimo wszystko ta śmierć stała się częścią mojego dzieciństwa. Rodzice nigdy o niej nie rozmawiali, lecz zawsze istniała, jak chmura wisząca nad domem, pająk siedzący w rogu, potwór pod łóżkiem. Był dziadkiem po mieczu i wbijano mi do głowy, że mam nigdy, przenigdy nie pytać ojca o niego. Kiedy dorosłam, w końcu zmusiłam matkę, żeby mi o tym opowiedziała. Mówiła, że samobójstwo dziadka zupełnie wszystkich zaskoczyło. Nie zostawił listu, nikt, kto go znał, nie potrafił znaleźć powodu, dla którego miałby to zrobić. Nie zauważono oznak depresji, a co dopiero myśli samobójczych. Ten brak wyjaśnienia sprawiał, że ojciec czuł się jeszcze gorzej i przez długi czas się upierał, jakoby ktoś musiał być w to zamieszany. Ponoć złościł się na dziadka, że nie wytłumaczył, dlaczego się zabił, a nie za to, że to zrobił. Najwyraźniej tata oczekiwał, że przyczynę samobójstwa można zracjonalizować.

      Ty za to od zawsze cierpiałeś na depresję. I nigdy nie była silniejsza – jak twierdzi Żona Trzecia – niż w ciągu tych sześciu miesięcy zeszłego roku, kiedy rano ledwie wstawałeś z łóżka i nie mogłeś napisać słowa. Dziwne było jednak, że przezwyciężyłeś kryzys i przynajmniej od końca lata miałeś dobry humor. Przede wszystkim posucha dobiegła końca i po wielu falstartach w końcu zacząłeś coś, co cię ekscytowało. Każdego ranka siadałeś przy biurku i zwykle twierdziłeś, że pisanie idzie dobrze. Dużo czytałeś, tak jak zawsze wtedy, gdy pracowałeś nad powieścią. I wróciłeś do aktywności fizycznej.

      Żona Trzecia wyjaśnia mi, że jednym z czynników, które w zeszłym roku wywołały u ciebie depresję, był ból pleców, którego się nabawiłeś, przenosząc jakieś pudła. Przez kilka tygodni nie mogłeś później ćwiczyć. Nawet chodzenie sprawiało ci ból.

      – A pamiętasz jego mantrę – przypomina mi. – „Jeśli nie mogę chodzić, nie mogę pisać”.

      Kontuzja w końcu została jednak wyleczona, wróciłeś do długich spacerów i biegania po parku.

      – Wrócił też do życia towarzyskiego, nadrabiał spotkania z ludźmi, których unikał, gdy był w depresji. A wiesz, że przygarnął psa?

      Rzeczywiście, napisałeś mi w mailu o psie, którego znalazłeś pewnego ranka w trakcie joggingu. Stał na wystającej skale, sylwetka na tle nieba: największy pies, jakiego w życiu widziałeś. Dog niemiecki, arlekin. Bez obroży czy adresówki, uznałeś więc, że choć jest rasowy, to ktoś go porzucił. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by odnaleźć właściciela, a gdy się nie udało, postanowiłeś przygarnąć psa. Twoja żona była przerażona. „Ona w ogóle nie lubi psów – mówiłeś – a Dino to kawał zwierzaka”. Prawie dziewięćdziesiąt centymetrów w kłębie. Osiemdziesiąt kilogramów żywej wagi. Dołączyłeś zdjęcie: ty i pies, policzek przy pysku, na pierwszy rzut oka wielki łeb przypominał kucyka.

      Później postanowiłeś zmienić mu imię. „Ma zbyt wielką godność, by być Dinem – mówiłeś. – Co myślę o Diegu? Watsonie? Rolfie? Arlu? Alfiem? Szczęściarzu?”. Wszystkie te imiona podobały mi się i świetnie pasowały do dużego psa. W końcu nazwałeś go Apollem.

      Żona Trzecia pyta, czy znałam jednego z twoich kolegów, który popełnił samobójstwo kilka miesięcy przed tobą.

      – Nigdy go nie spotkałam – odpowiadam. Choć mi o nim opowiadałeś.