Pytanie: Skąd młoda paryżanka wzięła broń?
Odpowiedź: Od rusznikarza, o którym przeczytała w jednej z powieści ojca.
Któregoś dnia w 1974 roku – w tej samej uniwersyteckiej sali, w której czasami wykładam – pewna poetka ogłosiła grupie swoich studentów: „Za tydzień mogę być nieobecna”. Później wróciła do domu, włożyła stare futro swojej matki i trzymając w dłoni szklankę wódki, zamknęła się w garażu.
To futro jest szczegółem, który nauczyciele pisania lubią wskazywać swoim studentom, jest tak zwanym znaczącym szczegółem – podobnie jak sposób, w jaki córka Simenona zdobyła broń – których w życiu znajduje się w nadmiarze, ale w studenckiej prozie zwykle są nieobecne.
Poetka wsiada do swojego samochodu – ma pomidorowoczerwonego mercury’ego cougara z 1967 roku – i odpala silnik.
Na pierwszym prowadzonym przeze mnie kursie twórczego pisania, po tym, jak podkreśliłam wagę szczegółu, jakiś student podniósł rękę i powiedział:
– Absolutnie się nie zgadzam. Jeśli potrzebuje pani dużej liczby szczegółów, powinna pani oglądać telewizję.
Później zaczęłam rozumieć, że nie był to wcale komentarz tak głupi, jak mi się zdawało.
Ten sam student zarzucił mi również (powiedział: „pisarze tacy jak pani”), że próbuję wystraszyć innych, przedstawiając sztukę pisarską jako coś znacznie trudniejszego, niż jest w rzeczywistości.
– Dlaczego mielibyśmy to robić? – zapytałam.
– Bez żartów – rzucił. – Czy to nie oczywiste? Tort jest mały, każdy chce wyrwać kawałek dla siebie.
Moja pierwsza nauczycielka twórczego pisania mówiła swoim studentom, że jeśli mogą w życiu wybrać jakiekolwiek inne zajęcie niż bycie pisarzem, jakikolwiek inny zawód, powinni to zrobić.
Wczoraj wieczorem na stacji Union Square jakiś mężczyzna grał La vie en rose na flecie, w tempie molto giocoso. Ostatnio nieustannie chodzą za mną różne melodie i oczywiście ta, w energicznym wykonaniu flecisty, dręczyła mnie później przez cały dzień. Podobno żeby pozbyć się z głowy takiej natrętnej melodii, trzeba kilka razy przesłuchać piosenkę w całości. Posłuchałam tej najsłynniejszej wersji, śpiewanej przez Edith Piaf, która napisała tekst i po raz pierwszy wykonała utwór w 1945 roku. I teraz to dziwny, płaczliwy i rozżalony głos Wróbelka, duszy Francji, nie chce mi dać spokoju.
Również na stacji Union Square człowiek z tabliczką: BEZDOMNY BEZZĘBNY DIABETYK.
– Niezłe – powiedział jakiś pasażer, rzucając drobne do papierowego kubka.
Czasami, kiedy siedzę przy komputerze, na ekranie wyskakuje reklama z pytaniem: „Piszesz książkę?”.
O czym chce ze mną rozmawiać Żona Trzecia? Nie jestem tak ciekawa, jak mógłbyś sądzić. Gdyby istniał jakiś list, gdyby pozostała jakaś wiadomość od ciebie, do tej pory już bym je miała. Może ona planuje kolejne uroczyste spotkanie albo spisanie wspomnień, a jeśli tak, to znowu zrobi coś, czego nie chciałeś i mówiłeś o tym.
Boję się tego spotkania nie dlatego, że jej nie znoszę (bo ją lubię), ale dlatego, że nie chcę być częścią żadnego z tych rytuałów.
I nie chcę o tobie rozmawiać. Nasza relacja była dosyć nietypowa, nie zawsze do końca jasna dla innych. Nie pytałam, nigdy się więc nie dowiedziałam, co mówiłeś o nas swoim żonom. Zawsze byłam wdzięczna, że choć Żona Trzecia nie była moją przyjaciółką tak jak Żona Pierwsza, to przynajmniej nie była moim wrogiem jak Żona Druga.
Nie zawiniła temu, że wasze małżeństwo pociągało za sobą modyfikacje twoich przyjaźni, tak to już jest z małżeństwami. Ty i ja najbliżej byliśmy w czasie pomiędzy żonami, w okresach, które nigdy nie trwały długo, ponieważ byłeś wręcz patologicznie niezdolny do samotnej egzystencji. Kiedyś powiedziałeś mi, że z paroma wyjątkami, na przykład gdy wyjeżdżasz służbowo, choćby promować książkę (a i wtedy nie zawsze), od czterdziestu lat nie przespałeś nocy samotnie. Między żonami zawsze była jakaś dziewczyna, a między dziewczynami – jednorazowe numery. (Było także coś, co lubiłeś nazywać „przejazdówką”, ale ona nie obejmowała snu).
I tu pauza, by wyznać nie bez wstydu: nigdy bez ukłucia w sercu nie wysłuchałam informacji, że znowu się zakochałeś, nie potrafiłam też zdusić radości za każdym razem, gdy mówiłeś, że z kimś się rozstajesz.
Nie chcę o tobie rozmawiać, słuchać, jak inni to robią. Oczywiście to frazes: rozmawiamy o zmarłych, by ich zapamiętać, zatrzymać przy życiu w jedyny możliwy sposób. Okazało się jednak, że im więcej ludzie o tobie mówili, na przykład wygłaszając mowy na spotkaniu wspomnieniowym – ludzie, którzy cię kochali, którzy dobrze cię znali, którzy dobrze radzą sobie ze słowem – tym dalej uciekałeś, tym bardziej stawałeś się hologramem.
Ulżyło mi, że przynajmniej nie zaprosiła mnie do twojego domu. (To wciąż jest t w ó j dom). Nie żebym miała z nim jakieś specjalnie silne skojarzenia, byłam tam tylko parę razy w ciągu kilku lat, odkąd stał się twój. Pamiętam jednak dobrze pierwszą wizytę w tej starej kamienicy, niedługo po tym, jak się wprowadziłeś: podziwiałam wbudowane regały na książki, piękne chodniki na starych podłogach z orzechowego drewna, i uświadomiłam sobie, jak bardzo burżuazyjni są współcześni pisarze. Kiedyś, przy wspaniałej kolacji w domu innego pisarza, ktoś przypomniał słynną zasadę Flauberta, by żyć jak burżuj i myśleć jak półbóg, choć nigdy nie rozumiałam, jak życie tego szalonego mężczyzny mogło przypominać żywot jakiegokolwiek zwyczajnego mieszczanina. Współcześnie (zgodzili się goście) nie istnieją już niezaradni przedstawiciele cyganerii, zastąpili ich hipsterzy, znani ze swojego obycia, konsumenckiego sprytu, wyrafinowanego podniebienia i wysublimowanych gustów.
– I bez względu na to, czy to fair – stwierdził gospodarz, otwierając trzecią butelkę wina – wielu współczesnych pisarzy przyznaje się do zażenowania czy wstydu z powodu swojego zajęcia.
Ty, ponieważ przeprowadziłeś się tam wiele lat przed boomem, byłeś załamany, widząc, jak Brooklyn staje się marką na sprzedaż, zastanawiałeś się, dlaczego o twojej okolicy tak trudno teraz pisać, jak o kontrkulturze lat sześćdziesiątych: bez względu na to, jak szczere były te wysiłki, wciąż spod zapisanej kartki przesiąkał atrament parodii.
Tak samo słynne jak opinia Flauberta są słowa Virginii Woolf: „Człowiek nie będzie dobrze myślał, dobrze kochał, dobrze spał, jeśli nie spożył przedtem dobrego posiłku”[4]. I wszystko jasne. Przymierający głodem artysta nie zawsze był jednak legendą, a wielu myślicieli żyło w biedzie lub chowano ich za publiczne pieniądze.
Woolf wymienia Flauberta i Keatsa jako geniuszy, którzy bardzo cierpieli, ponieważ świat był na nich obojętny. Ale co powiedziałby o niej Flaubert – on, który twierdził, że wszystkie kobiety artystki to dziwki? Oboje tworzyli postacie, które odbierały sobie życie, jak zrobiła to Woolf.
Był taki czas – nawet całkiem długi – kiedy ty i ja widywaliśmy się niemal codziennie. Tymczasem od kilku lat równie dobrze moglibyśmy mieszkać w innych krajach, a nie innych dzielnicach, bo choć byliśmy w stałym kontakcie, to głównie mailowym. W zeszłym roku częściej wpadaliśmy na siebie przypadkiem, na jakiejś imprezie, spotkaniu autorskim czy innym, a nie po umówieniu.
Dlaczego więc tak bardzo się boję wejść do twojego domu?
Bo chyba się rozsypię na widok znajomej części twojej garderoby, jakiejś książki czy zdjęcia,