powiedział: w imię Ojca i wszyscy powstali, żegnając się znakiem krzyża, plecami do wiszącego kilka metrów nad nimi ciała, o którym nic nie wiedzieli. Przyszło może z dwadzieścia osób z mokrymi parasolami, które porozkładali na wolnych miejscach, ich akurat nie brakowało. Ojciec Juan zza ołtarza mógł widzieć balkon, na którym mieściły się organy, a w niedziele śpiewał chór. Tuż przy organach znajdowały się pierwsze stopnie schodków prowadzących na dzwonnicę. Nigdy wcześniej nie zauważył, że widać je zza ołtarza. Kwiatem pszenicy ich pożywił, miodem z kamieni dobytym napoił, alleluja. Przed wyznaniem wiary do kościoła wszedł pierwszy policjant. Skrzypienie zawiasów podtrzymujących drewniane drzwi sprawiło, że wiele osób odwróciło się, by sprawdzić, kto przychodzi tak późno, że mszy i tak nie będzie miał zaliczonej. Dziwny to był widok, policjant na mszy o siódmej, i to jeszcze w mundurze, ale funkcjonariusz natychmiast zdjął mokrą czapkę, przeżegnał się i usiadł w ostatnim rzędzie, jakby przyszedł posłuchać słowa Bożego. On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał uczniom, mówiąc. Ale po ofiarowaniu zjawili się kolejni dwaj policjanci i mimo że też zdjęli czapki i przeżegnali się, podejrzenia zebranych zaczęły rosnąć i wcale nie pomogło, że funkcjonariusze zasłonili czapkami regulaminową broń przy paskach. W tle modlitw narastał gwar. Kilka kobiet wzięło torebki dotąd leżące na ławce i powiesiło je sobie na ramieniu jakby w obawie, że policja czai się w kościele na złodzieja, który podczas ucieczki może próbować jeszcze coś ze sobą zabrać; inne w przeczuciu jakiegoś jeszcze nieokreślonego niebezpieczeństwa, nieuchronnego, za sprawą którego być może trzeba będzie szybko opuścić wnętrze; a reszta po prostu dlatego, że tak zrobiły inne. Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich Krwi mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. Kiedy ci, którzy mogli przyjąć komunię albo nie mogli, lecz i tak to zrobili, wracali przejściem między ławkami z hostią przylepioną do podniebienia, rozległ się huk, odgłos najpierw trudny do określenia, do przypisania czemuś konkretnemu, a potem jeszcze jedno głuche uderzenie, jakby podwójne. Wszyscy głowy obrócili ku górze – prócz ojca Juana, jemu wystarczyło podnieść wzrok. Trzej policjanci nałożyli czapki i ruszyli tam. Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże, chleb życia i kielich zbawienia, i dziękujemy, że nas wybrałeś. Chowając hostie, których nie rozdał, ojciec Juan zza ołtarza widział, jak trzej funkcjonariusze wbiegają szybko po pierwszych stopniach na dzwonnicę i jeden za drugim znikają. Ludzie też na to patrzyli, a potem przenieśli spojrzenie na księdza, jakby domagali się wyjaśnień. Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata, błogosławieni, którzy zostali wezwani na jego ucztę. Lina zwisająca z osi dzwonu w końcu ustąpiła, ciężar ciała poluzował węzeł i zwłoki Rity spoczęły na podłodze dzwonnicy. Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. W końcu ksiądz wstał i wyszedł przed ołtarz udzielić błogosławieństwa na zakończenie. Ty, który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Idźcie w pokoju Chrystusa. Bardzo proszę wszystkich o wyjście i spokojny powrót do domu, tutaj nie ma nic do zrobienia ani dla was, ani dla nikogo. Odprowadził wiernych do drzwi, ale ponieważ niektórzy bardzo nalegali, musiał powiedzieć: ktoś się powiesił na dzwonnicy, nie wyjawił jednak kto, a kiedy ostatnia osoba już sobie poszła, ojciec Juan ponownie wspiął się na wieżę. Oprócz trzech policjantów był tam także mężczyzna w marynarce, musiał wejść tak, że ksiądz go nie zauważył, a pan to kto?, prokuratura, odpowiedział jeden z funkcjonariuszy. Prokurator robił notatki, jeden policjant obrysowywał kontur ciała kredą na betonowej podłodze, drugi robił zdjęcia, trzeci ostrożnie zwijał linę, która jeszcze chwilę temu zaciskała się na szyi Rity, i chował ją do plastikowego worka, przykleił na nim białą nalepkę i pod czujnymi spojrzeniami księdza i prokuratora napisał: dowód rzeczowy numer 1. Jeden z bardzo nielicznych dowodów dołączonych do akt tej sprawy.
5
Siedzi na ławce na stacji i czeka. Chłód betonu przenika przez spódnicę. Na stoisku z hot dogami sprzedawca podgrzewa wodę. Nie ma za dużo ludzi, jest więcej, niżby chciała, ale nie tyle, żeby nie można było znaleźć miejsca w wagonie, jak już podjedzie pociąg, a ona wsiądzie. We wcześniejszych pociągach, z siódmej, ósmej i nawet z dziewiątej, Elena to wie, miałaby problem nie do przejścia, za dużo ludzi na peronie, za dużo wsiada tymi samymi drzwiami co ona, za dużo pasażerów w środku. No ale dla tamtych ludzi pociąg z dziesiątej jest już za późno, oni muszą zdążyć na określoną godzinę do pracy, wstają każdego ranka, żeby zjawić się na miejscu w biurze, szkole czy w banku. Nie nadałby się nawet dla tych, co pracują w handlu, bo przecież pociąg zajedzie na plaza Constitución jakoś po jedenastej, a o tej porze miasto, do którego zmierza, jest już zmęczone tym ciągłym ruchem tam i z powrotem. Jak się odliczy tych wszystkich, którzy muszą wcześnie wstać, to pozostali, czyli ci, co mogą zacząć dzień później i jechać tym samym pociągiem co Elena, nie są już tak liczni. Kilkoro młodych, którzy zaraz osiągną dorosłość, zaśmiewa się z tymi swoimi teczkami pod pachami i popycha co chwilę, żeby podkreślić puentę żartu. Dwaj mężczyźni w garniturach, dokładnie po przeciwnych stronach peronu, obaj pochłonięci lekturą tej samej gazety, być może czytają ten sam artykuł, to samo słowo i nie są tego świadomi. Małżeństwo sprzeczające się o cenę pigułek, które właśnie kupił mąż. Pociąg na plaza Constitución, planowany przyjazd dziesiąta jeden, wjedzie na tor przy peronie drugim, wypluwa niewyraźny głos dobywający się z głośników. Na ławce obok Eleny przysiada kobieta z córką. Dziewczynka nie sięga stopami do ziemi, Elena patrzy, jak wymachuje nimi w powietrzu. Wie, że mała też ją obserwuje. Wie, że przysuwa się do matki i coś jej szepcze do ucha, potem ci wytłumaczę, odpowiada matka, więc dziewczynka znów zaczyna wymachiwać nogami, jeszcze szybciej niż przedtem. Elena patrzy przed siebie, dostosowując się do wysokości, na jaką Ona pozwala jej unieść głowę; pod przeciwległym peronem gromadzą się śmieci, niektóre z czasem się rozłożą, Elena wie, inne ją przeżyją, plastikowe butelki, styropianowe kubki, popękane płyty betonowe. Elenę mija ktoś, kto pogwizduje. Gwizd stopniowo cichnie, aż całkiem niknie zagłuszony odległym łoskotem. Nogi Eleny drżą, a ona się zastanawia, czy to od podłoża czy też Ona wprawia je w ten dygot, i choć odpowiedzi nie zna, łapie się za krawędź ławki, niemal instynktownie, bo przecież wie, że nic złego się nie może stać, że ten peron, ta ławka, te ściany trzęsą się co chwilę, aż do znudzenia, i nic im się nie dzieje, nikt tego nawet nie zauważa oprócz Eleny. Kobieta z dziewczynką wstają i przechodzą na koniec peronu. Matka trzyma dziecko za rękę, ciągnie je i powtarza pośpieszże się, ale dziewczynce plączą się nogi, bo idzie przed siebie, ale wciąż ogląda się do tyłu, na Elenę próbującą wstać z tej samej ławki, na której dziecko przed chwilą majtało nogami, co tej pani jest, mamo? pyta, potem ci wytłumaczę, odpowiada znów matka. Wagony przejeżdżają przed Eleną, jeden przyczepiony do drugiego, jak podmuch wiatru, łoskot kół o szyny jest taki, że jedyne, co słychać, to zgrzyt metalu o metal. Aż stopniowo powiew zaczyna tracić swój pęd, rumor ustaje i dają się słyszeć inne hałasy, odsłaniają się widoki wcześniej przytłoczone przez pęd, ukazują się okna, a za nimi ludzie podróżujący tak, jak zaraz podróżować będzie Elena, kiedy wreszcie uda się jej wgramolić do środka. Drzwi się odsuwają z sykiem spuszczanego powietrza, Elena stara się szybko stawiać swoje powłóczyste kroki, żeby zdążyć, zanim drzwi znów się zasuną i zostawią ją na zewnątrz. Sporo osób chce wsiąść, więc Elena uczepia się pleców, które widzi przed sobą, żeby wejść za nimi. Rozbrzmiewa gwizdek, ktoś z tyłu popycha ją, za co jest wdzięczna. Już w środku rozgląda się za siedzeniem, jakimkolwiek, najbliższym, i rusza w jego stronę. Wagon zaczyna się lekko kołysać, jakby chciał ją uśpić. Pociąg nabiera tempa, im szybciej jedzie, tym mniej się kołysze. Mija ją młody chłopak, niecierpliwy, ociera się o nią