Wracając zatem do zasygnalizowanej już potrzeby zdystansowania się wobec określenia „socjalizm realny”, mogącego wprowadzać w błąd co do natury rzeczywistości socjoekonomicznej rozpatrywanych społeczeństw, stwierdzić należy, że bardziej adekwatna definicja określa te ostatnie mianem socjalizmu formalnego. Określenie to nawiązuje do pojęcia „kapitalizmu formalnego” wprowadzonego w Kapitale. Marks rozumiał przez to ten etap rozwoju kapitalizmu, w którym nie wykształcił on jeszcze swoistej dla siebie bazy materialnej, funkcjonując na podstawie sił wytwórczych przeniesionych z poprzedniego systemu.
Zachodzi tu analogia z dziejami socjalizmu: można nawet postawić tezę, że na dalszą metę kluczowym źródłem dziejowej klęski formacji socjalistycznej było to, iż pozostała ona do końca socjalizmem formalnym, nie wykształciła swoistych dla socjalizmu środków produkcji. Rzecz nie tylko w wielokrotnie podkreślanej małej innowacyjności tych gospodarek, która ograniczała się w zasadzie do przemysłu zbrojeniowego i związanych z nim badań kosmicznych. Słabością tego rodzaju utyskiwań jest zwykle ograniczona perspektywa krytyków, którzy ubolewając np., że socjalizm nie dał nam Coca-Coli, przykładają doń kapitalistyczną miarkę, żądają, jednym słowem, aby socjalizm był kapitalizmem, tylko jeszcze lepszym. Z perspektywy autora tego tekstu ten błąd myślenia tunelowego jest skądinąd zrozumiały i – pomnożony przez n jego ofiar – także wyjaśnia w znacznym stopniu przebieg historii najnowszej nie tylko w tym kraju. Środki produkcji specyficznie socjalistyczne są konstruowane nie jak narzędzia i maszyny w ustroju opartym na własności prywatnej – tj. pod kątem zysku, wartości dodatkowej, jaką się da z nich wycisnąć – lecz pod kątem potrzeb i interesów bezpośrednich producentów, tych, którzy najbardziej bezpośrednio mają z nimi do czynienia i odczuwają zarówno wszelkie negatywne, jak i pozytywne skutki ich funkcjonowania. To wystarcza za wyjaśnienie, dlaczego pojęcie socjalizmu formalnego w naszkicowanym pojmowaniu można uważać za adekwatnie opisujące naturę społeczeństw nazywanych przekornie „realno-socjalistycznymi”.
Zanim będzie można dotrzeć do tego, co autor traktuje jako najbardziej odpowiedni przedmiot tego tekstu, należy zwrócić uwagę na jeszcze jedno skojarzenie, często, jeśli nie powszechnie, wiązane z marksizmem. Chodzi o znane pojęcie „ideologii marksistowskiej”. Jak już stwierdzono, dla samych Marksa i Engelsa termin ten byłby jakimś dziwolągiem; nie dość, że samo pojęcie marksizmu nie budziło w nich entuzjazmu12, to pojęcie ideologii rezerwowali oni dla pewnych typów filozoficznego idealizmu – jeśli zatem przez „marksizm” rozumieć materializm historyczny, do której to sprawy wrócimy dalej, to zbitka obu wyrazów stanowi oksymoron, z tym zastrzeżeniem, iż w pewnych swoich wydaniach, zwłaszcza stalinowskim, marksizm przybierał jak najbardziej postać idealizmu obiektywnego. Jednakże jeżeli dane pojęcie rozumieć jako odnoszące się do systemu idei i poglądów stanowiących motywację działania, to przeprowadzona przed chwilą analiza daje co najmniej częściową odpowiedź na pytanie o status tej kategorii w ramach socjalizmu realnego czy, jak tu wolimy go nazywać, formalnego. Otóż formalność owa w najgłębszym swoim wymiarze oznaczała, że ośrodki decyzyjne w danych krajach bynajmniej nie kierowały się w swoich działaniach wspomnianą ideologią. Błąd perspektywy, popełniany przy rozważaniu tego zagadnienia, bierze się m.in. z zapoznawania znanego w socjologii rozróżnienia między wartościami odświętnymi a realizowanymi. Tak więc, istotnie, bonzowie partyjni mieli zawsze pod ręką odpowiednia hasełka, zaczerpnięte z obowiązującej ideologicznej dostawy; obecność marksizmu w życiu społecznym z tego punktu widzenia była widoczna, a nawet natarczywa: akademie, pochody pierwszomajowe, obowiązkowe wykłady z filozofii marksistowskiej dla studentów itp. Jednakże był to jedynie ornamentowy sztafaż, którego epifenomenalność wyszła na jaw przy mającej wkrótce nastąpić zmianie ustroju, którego nikt nie bronił.
Po tych wstępnych uwagach można już przejść do merytorycznego sedna.
2. Marksizm czy materializm historyczny i dialektyczny?
Pierwszym zagadnieniem, jakim wypada się zająć, jest sprawa, którą redaktorzy „Przeglądu Filozoficznego” przesądzili z góry, tj. sensowności samego pojęcia marksizmu. Jak wspominano, sam autor Kapitału nie zachwycał się, delikatnie mówiąc, tym określeniem, co można by ewentualnie zbyć, wskazując na kontekstowy, konkretno-historyczny charakter owych zastrzeżeń. Jednakże istnieją poważniejsze racje, skłaniające do krytycznego przyjrzenia się naszemu terminowi. Zasadniczą cechę – i zarazem słabość – rozpatrywanego pojęcia stanowi jego odniesienie do konkretnego myśliciela. Rola autora Kapitału jako ojca-założyciela danego prądu myślowego nie ulega dyskusji, jednak stwierdzenie to, historycznie rzecz biorąc, przyniosło bodaj więcej szkody niż pożytku. Formuła „marksizmu” stwarza bowiem określone niebezpieczeństwa. Po pierwsze, jeśli w zakres marksizmu wchodzi twórczość Marksa, to pogląd taki prowadzi w rezultacie do stawiania na jednej płaszczyźnie bardzo niejednakowych teoretycznie i filozoficznie twierdzeń i kategorii. Chodzi tu nie tylko o to, że w niektórych listach i pismach ulotnych ich autor prezentował stanowisko, jakie autor Kapitału mógłby tylko potępić; osobowość teoretyczna i fizyczna nie muszą się bowiem pokrywać – jedna osoba może być twórcą dwóch i więcej, nawet istotnie się różniących, teorii. Tak właśnie sprawy się mają z autorem Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych z 1844 r., znanych m.in. z powodu tzw. teorii alienacji, jaka miała być w tym dziele sformułowana. W dziejach marksizmu i socjalizmu istniał – zrozumiały socjologicznie – okres po upadku stalinizmu, kiedy to prawem akcji i reakcji stalinowski dogmatyzm ponadludzkich „żelaznych praw historii” zamieniono na humanizm świeżo odkryty we wcześniej niepublikowanych pismach Marksowskich. Rzecz w tym, że mimo genialnych intuicji, jakie spotyka się w Rękopisach paryskich, są one wyrazem stanowiska idealizmu filozoficznego, jak to szerzej udowadniano gdzie indziej. Nieprzypadkowo już w Ideologii niemieckiej za sztandarową kategorię owej ideologii zostaje uznane właśnie pojęcie alienacji, a na późniejszym etapie twórczości Marks zarysował pozytywną interpretację danej kategorii, wyrażając jej ujęcie z perspektywy materializmu historycznego. Takie bowiem miano nosi naukowa teoria społeczeństwa i historii, jaką klasycy wypracowali nie od razu, ulegając początkowo wpływom młodoheglistów, samego Hegla, Feuerbacha i innych.
Jednocześnie mianem materializmu dialektycznego można oznaczyć ogólną teorię przyrody, zręby której położył Engels. Dysponując oddzielnymi terminami dla oznaczenia ogólnej teorii społeczeństwa oraz przyrody, zyskujemy możność oceny w ich świetle poglądów i twierdzeń samych autorów Ideologii niemieckiej, które przestają od tej pory być automatycznie częścią zbioru pt. „marksizm”. Aby zatem nie stwarzać wrażenia, jakoby „marksizm” to wyłącznie dorobek Marksa, i potrafić oddzielić w owym dorobku materialistyczne ziarno od idealistycznych plew, najlepiej by było w sumie zrezygnować z owego terminu. Oczywiście piszący te słowa zdaje sobie sprawę z utopijności takiej propozycji; termin „marksizm” jest na to zbyt zakorzeniony w świadomości naukowej i pozanaukowej. Nie będzie to stwarzać problemów, jeśli pamiętać się będzie o ograniczeniach tej formuły i uwagę zwracać na ryzyka poznawcze, jakie ze sobą niesie. W końcu w psychologii także używa się raczej terminu „psychoanaliza” niż „freudyzm” albo „jungizm”. „Teoria ewolucji” jest bardziej informatywna od „darwinizmu”; nie słyszałem też, by jakiś fizyk próbował mówić o „einsteinizmie” zamiast o „teorii względności” itd.
Takie „odpersonalizowane” postawienie sprawy jest też bardziej zgodne z intencjami redakcji „Przeglądu Filozoficznego”, o tyle że wprost zmusza do uznania faktu, że marksizm nie skończył się, a jedynie zaczął wraz