Wojtysiak J. (1997), Esencjalizm, w: J. Herbut (red.), Leksykon filozofii klasycznej, Lublin: Towarzystwo Naukowe KUL, s. 166–167.
Yagisawa T. (1988), Beyond Possible Worlds, „Philosophical Studies” 53(2), s. 175–204.
DEFLACJONIZM
Maciej Soin
S ł o w a k l u c z o w e: deflacjonizm, ontologia, metametafizyka, konwencjonalizm, istnienie, problemy rzeczowe i werbalne, pytania wewnętrzne i zewnętrzne, Wittgenstein, Quine, Carnap, Thomasson, Horwich
Wstęp
W literalnym sensie deflacja to czynność spuszczania powietrza, na przykład z nadętego balonu. W interesującej nas przenośni czynność ta dotyczy filozoficznych teorii, które pozbawia się zbytniej pewności siebie przez pokazanie, że ich rzekome osiągnięcia nie mają takiej wagi, jaką sobie przypisują. Ogólnie rzecz biorąc, filozoficzny deflacjonizm jest więc etykietą dla działalności przeciwstawiającej się traktowaniu dyskutowanych koncepcji jako istotnych, „substancjalnych”. Zwykle zmierza do wykazania, że napędzające je pytania i związane z nimi spory powstają w wyniku nieporozumień dotyczących użycia słów, zatem rozwiązują się przez przegląd reguł językowych. A jeśli deflacjonizm nie pozbawia dyskutowanej tezy przedmiotowej ważności, to podkreśla jej oczywistość. Wstępne określenie filozoficznego deflacjonizmu może więc brzmieć następująco: deflacyjne stanowisko w kwestii Q, teorii T bądź sporu S jest poglądem, który akcentuje werbalny, i dlatego trywialny charakter Q, T lub S13.
Patronem tak rozumianej deflacji był Ludwig Wittgenstein, zwłaszcza w późnej wersji swoich poglądów. Już starannie wybrane motto Dociekań filozoficznych (Wittgenstein 1972) mówiło wszak, że postęp wydaje się na ogół dużo większy niż rzeczywiście jest. Również gdy chodzi o osiągnięcia filozofii, o których w toku lektury dowiadujemy się, że są niczym zamki na językowym lodzie (Wittgenstein 1972, § 118). Jeśli źródłem przynajmniej niektórych problemów filozoficznych jest gramatyczna nieprzejrzystość, zaplątanie się w regułach używania języka, to deflacyjna działalność filozofa nie polega na dokonywaniu odkryć lub konstruowaniu nowych teorii. Jest gromadzeniem przypomnień dotyczących reguł językowych w celu uprzytomnienia sobie źródeł sporów i problemów. Dlatego – jak pisze Wittgenstein (1972, § 128) – gdyby (deflacyjnie nastawieni) filozofowie chcieli wysuwać tezy, wszyscy by się na nie godzili. Dlatego też – zdaniem Wittgensteina – dociekania tego rodzaju wymagają specjalnej formy skoncentrowanej na przykładach, unikającej uogólnień i nienaśladującej teorii wyjaśniających przez odwołanie się do uniwersalnych praw lub modelujących swój przedmiot przez uproszczenie.
Jest rzeczą charakterystyczną dla współczesnego stanu filozofii, że chociaż nietrudno znaleźć zwolenników tego stylu jej uprawiania, dyskutowane obecnie wersje ontologicznego deflacjonizmu nawiązują raczej do Rudolfa Carnapa, autora pozbawionego autorefleksyjnych skrupułów Wittgensteina. Dyskusje te toczą się bowiem głównie w ramach analitycznej rehabilitacji ontologii (metafizyki) i w zasadzie rozwijają dawniejszy spór Willarda Van Ormana Quine’a i Carnapa, w którym kształtowała się analityczna akceptacja tych dziedzin. Występują w nich więc zarówno zwolennicy naturalizacji ontologii, tj. traktowania jej jako przedłużenia nauk (np. Van Inwagen, Sider), jak i ich deflacyjni przeciwnicy (np. Hirsch, Price, Thomasson)14. Ci pierwsi będą twierdzić za Quine’em, że istnieć – w nauce i w dobrze pojętej filozofii – to być wartością zmiennej kwantyfikacji, zatem być przedmiotem wypowiedzi używającej jakiejś postaci kwantyfikatora. W ramach „twardej ontologii” poważnie – jako problemy rzeczowe – rozważają takie kwestie jak problem istnienia uniwersaliów, liczb, całości itp. Ci drudzy krytykują ten program i kwestionują powagę rozstrzygnięć „twardej ontologii”. Szczególnie chętnie posługują się opozycją sformułowaną przez Carnapa w polemice z Quine’em, mianowicie przeciwstawieniem między wewnętrznymi a zewnętrznymi pytaniami o istnienie. Jeśli sensowne są tylko pytania wewnętrzne, to koronnym argumentem na rzecz spuszczenia powietrza ze znaturalizowanej ontologii jest zbyteczność jej wysiłków. Odpowiedzi na ontologiczne pytania o istnienie – o ile nie chodzi o pytania zewnętrzne – są bowiem trywialne i opierają się na nader prostym i rzekomo oczywistym wnioskowaniu, w którym właściwie z każdej wypowiedzi o jakimś x wolno wnioskować, że x istnieje.
Otrzymujemy w ten sposób wstępny zarys dwóch postaci współczesnego deflacjonizmu w sprawach ontologii, których rywalizacja będzie naszym właściwym problemem. Pierwszy deflacjonizm idzie tropem Wittgensteina i ma w zasadzie charakter okazjonalny. Nie twierdzi więc z góry, że wszystkie problemy filozoficzne są pozbawione sensu, ale w toku analizy gramatycznej stara się pokazać, na czym polega ewentualne przekroczenie jego granic. Nie zakłada przy tym, że nonsens ma jedną formę i źródło, ale podkreśla ich rozmaitość. Drugi deflacjonizm nawiązuje do Carnapa i jego redukcji sensu do pytań wewnętrznych, przesądzającej właściwie o trywialnym, a zarazem arbitralnym charakterze ontologii. Jego pozytywnym wynikiem jest ontologia wprawdzie łatwa, ale w zasadzie pozbawiona roszczenia do prawdziwości, co jednak jest daleko posuniętą ekstrakcją jej źródłowych ambicji. I dalej: zwolennicy Wittgensteina operują na poziomie przedmiotowym, zajmując się głównie konkretnymi wątkami filozoficznej tradycji. Zwolennicy Carnapa chętnie podpisują się pod projektem metametafizyki, zatem teorii skoncentrowanej na możliwości i niemożliwości metafizyki. Dyskutują nie tyle z tradycją, co ze współczesnymi zwolennikami Quine’a jako restauratora ontologii, choćby i w znaturalizowanej wersji.
Mimo wspólnej etykiety są to różne programy filozoficzne. Co więcej, zadanie spuszczenia powietrza z filozoficznych teorii rozumieją na tyle odmiennie, że nie mogą być wobec siebie neutralne. W naszych rozważaniach przyjrzymy się nieco bliżej obu formom ontologicznej deflacji, starając się ustalić, na czym polegają ich wady i zalety. Rozważymy je na przykładach „łatwej ontologii” Amie Thomasson, zwolenniczki Carnapa, oraz deflacjonizmu Paula Horwicha, który czerpie inspirację z „metafilozofii” Wittgensteina. Co prawda swoiście zinterpretowanej, ale w postaci, która będzie dobrym punktem wyjścia dla oczyszczenia stanowiska Wittgensteina z pozostałości doktrynalnego ujęcia dyskutowanych kwestii. Zgodnie z tezą, jaką chcemy tu uzasadnić, właściwie pojęty deflacjonizm nie jest bowiem teorią problemów filozoficznych, lecz działalnością, którą ocenia się po efektach. Jest tak przede wszystkim dlatego, że autorefleksyjne zastosowanie rozumowania typu deflacyjnego pokazuje jego granice. Uniwersalny deflacjonizm może się wszak uprawomocnić jako filozoficzna teoria tylko dzięki ruchom gramatycznym, nowym definicjom wchodzących w grę pojęć, ale to właśnie jest prosta droga do przekształcenia problemów rzeczowych w problemy werbalne.
Jest jasne, że zgodnie z takim postawieniem sprawy można być deflacjonistą w jednej kwestii, ale w innej wykazywać się twardym substancjalizmem. To znaczy: można uważać, że chociaż niektóre problemy i teorie filozoficzne powstają i rozwiązują się w sferze reguł językowych, to inne mają całkiem rzeczowy charakter. Pytanie brzmi, które z filozoficznych teorii zasługują na zabieg spuszczenia powietrza i jak tego dokonać. A także, jakie argumenty mogą być przekonujące dla rzeczników substancjalnego rozumienia danej kwestii, teorii czy sporu. Jest to w istocie główny kłopot ogólnie pojętego deflacjonizmu, który – jak pokazują doświadczenia filozofii – nader łatwo wpada we własne sidła. A trudno o większą karykaturę filozoficznych dokonań niż teoretycznie nadmuchany deflacjonizm, popełniający ten sam błąd, który zarzuca innym. Jeśli jednak zabieg spuszczenia powietrza należy wykonać również na współczesnym deflacjonizmie jako uniwersalnej teorii trywialności