Zakon. Piotr Kościelny. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Kościelny
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-948176-1-9
Скачать книгу
jestem.

      – Nie rozumiem. Pan jest w Iraku? – spytał generał.

      – Tak, panie generale. I właśnie mamy tutaj pewien problem – powiedziałem.

      – Cóż… Rozumiem, że jest u was gorąco, kapitanie. Może się pan zbytnio zgrzał od warunków u was panujących? Bo jakoś nie kojarzę, abym z panem kiedykolwiek rozmawiał. A tym bardziej o jakiejś wizycie pewnych gości – powiedział powoli Dryl.

      Poczułem się nieswojo. Coś tutaj zaczynało śmierdzieć. Generał wyraźnie wypierał się rozmowy ze mną i kłamał, że nic nie wie o sprawie. Nie dawałem za wygraną:

      – Panie generale, dwa dni temu do bazy przybyła grupa gości. Wie pan o tym, bo o tym panu meldowałem. Dzisiaj w miejscu ich zakwaterowania odnaleźliśmy ciała trzech mężczyzn. Cała trójka przed śmiercią była torturowana. To nie jest jakaś kradzież czy nadużycie. To jest zbrodnia – wyjaśniałem spokojnie komendantowi powagę sytuacji.

      – Kapitanie, nie wiem, czy pan tam pije, czy bierze jakieś prochy. Ze mną pan nigdy nie rozmawiał. A jak macie burdel, to musicie sobie poradzić. A jak nie dajecie rady, to widocznie nie nadajecie się do tej służby. Żegnam. Proszę wykonywać swoje obowiązki i meldować o wszystkim z zachowaniem drogi służbowej.

      Chciałem coś powiedzieć, ale odpowiedział mi sygnał braku połączenia. Głośno odetchnąłem i poczułem się co najmniej dziwnie. Postanowiłem udać się do dowódcy bazy.

      Po wejściu do gabinetu pułkownika zobaczyłem stojącą na biurku butelkę wódki i dwie szklanki. Szef sztabu spojrzał na mnie i spytał:

      – Jakiś problem, kapitanie?

      – Jakby pan pułkownik nie wiedział… Tak. Jest problem. Kurewsko duży problem. Mamy trzy trupy i mój przełożony wyparł się, jakoby ze mną rozmawiał o wizycie zabójców – odpowiedziałem.

      – Dziwne. Co teraz? – spytał dowódca bazy.

      – Panie pułkowniku, proszę wykonać telefon do ministra i poinformować o sytuacji. Nie możemy z tym gównem zostać sami – powiedziałem.

      Pułkownik spojrzał w stronę szefa sztabu, a po chwili na mnie. Widziałem, że się waha. Postanowiłem rozwiać jego wątpliwości.

      – Panie pułkowniku, u nas nie ma kary śmierci. Jest dożywocie. Mamy kilka opcji. Pierwsza – starać się wyjaśnić wszystko jak należy. Tutaj musi pan współpracować. Choćby wykonując ten telefon do ministra. Druga opcja jest taka, że możemy ciała schować do pańskiej szafy, licząc, że mole je zjedzą. Długotrwałe i niekoniecznie skuteczne. Trzecia możliwość to wywieźć ciała poza teren bazy i udawać, że się nic nie stało. Którą wersję pan wybiera?

      – Najchętniej bym wywiózł poza bazę – odpowiedział dowódca.

      – Wpiszę to do raportu, jaki sporządzę dla prokuratury. Teraz proszę wykonać ten telefon – powiedziałem.

      Dowódca wziął do ręki butelkę wódki i nalał sobie do szklanki. Wypił zawartość duszkiem. Wytarł usta i głośno odetchnął. Po tym chwycił telefon i kazał połączyć się z ministrem obrony narodowej. Po kilku minutach udało się nawiązać połączenie.

      Pułkownik zreferował wydarzenia, jakie miały miejsce na terenie bazy, nie pomijając szczegółów. Powiedział nawet o propozycji pozbycia się ciał z bazy. Przez chwilę słuchał, co mówi minister. Oczy dowódcy robiły się coraz większe. Cisek w pewnym momencie wziął głęboki oddech i powiedział:

      – Tak jest, panie ministrze. Rozumiem wszystko. Do widzenia.

      Po chwili pułkownik odłożył słuchawkę i ponownie sięgnął po wódkę. Pytająco spojrzałem w jego stronę.

      – A więc sprawa wygląda następująco. Minister stwierdził, że nic mu nie wiadomo, jakoby ktokolwiek miał odwiedzić bazę. Powiedział, że nie chce być zamieszany w nic, co miało miejsce na terenie bazy. Stwierdził, że możemy wyrzucić ciała, gdzie chcemy, lub radzić sobie sami. On w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia, a nawet zaczyna się zastanawiać, czy sami czegoś nie zrobiliśmy i teraz szukamy kozła ofiarnego. Na koniec powiedział, żebyśmy nie oczekiwali z jego strony pomocy i że mamy sami wypić to piwo, któregośmy nawarzyli. Panowie, mamy problem… – powiedział cicho Cisek.

      Teraz ja postanowiłem się napić. Sięgnąłem po butelkę i nalałem sobie i dowódcy. Szef sztabu wyjął z szafki trzecią szklankę i nalałem także jemu.

      Po wypiciu kolejki szef sztabu spytał:

      – No to co robimy?

      – Ciał nie możemy się pozbyć – stwierdziłem. – Za dużo osób je widziało. W sumie cała kadra. Nie utrzymamy tajemnicy i za jakiś czas możemy za to beknąć. Proponuję, aby przeprowadzić dochodzenie normalnym trybem i czekać na decyzję prokuratury. Jest jeszcze coś, o czym panom nie mówiłem.

      – Jest jeszcze jakaś smutna wiadomość? – spytał Ambicki.

      – Wszyscy wypierają się obecności najemników u nas. Oprócz nas i żołnierzy w bazie nikt rzekomo o nich nie wie. W razie konieczności możemy posłużyć się jednak pewnym dowodem jako dupochronem. Otóż nagrałem na kamerę naszych gości. Jest dowód na to, że tu byli. Jedyny problem jest taki, że możemy dostać zarzuty za to, że nie wiemy, kim byli. Wpuściliśmy, panowie, obce osoby do bazy. Naraziliśmy życie żołnierzy. Złamaliśmy chyba wszystkie regulaminy. I za to być może przyjdzie nam odpowiedzieć – powiedziałem.

      – Lepiej za to niż za udział w zabójstwie – stwierdził szef sztabu.

      – Tak, panowie pułkownicy. Jesteśmy w gównie i teraz trzeba delikatnie się z niego wydostać. Ja wykonam swoją robotę, a prokurator zadecyduje – powiedziałem. – Teraz ja się odmeldowuję. Mam masę obowiązków w związku z tym pasztetem.

      Po wyjściu z biura dowódcy wróciłem do strefy, gdzie znaleziono ciała. Czekała mnie kupa roboty.

      Rozdział V

      Warszawa, 30 września 2006 r., godz. 7:00

      „Duch”

      Dojeżdżałem do siedziby Wojskowych Służb Informacyjnych. Wokół bramy stało kilka wozów transmisyjnych. Różne stacje – publiczna, prywatne. Za dużo dziennikarzy. Postanowiłem nie wjeżdżać na ten teren. Dziennikarze mogliby nagrać przypadkiem moją twarz. Odjechałem kilkadziesiąt metrów i zaparkowałem przy chodniku. Wyciągnąłem komórkę i wybrałem pewien numer. Po chwili odezwał się znajomy głos:

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

iVBORw0KGgoAAAANSUhEUgAAA2wAAATbCAYAAADlBDYSAAAACXBIWXMAABcRAAAXEQHKJvM/AAAgAElEQVR4Xmy993ojR5b0rRvZd0cjqbsltWOz6b33niBAwgME6JrdcrP7Xa7uYC4B34k4JzITnP0jn4ItVBXAYv4q4sT57qZzP6p3H0aN/tOo2f8yat0+j5q3X0bV5vDfeBwDr6m1