Zakon. Piotr Kościelny. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Kościelny
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-948176-1-9
Скачать книгу
zobaczy, co robimy z drugim, to się posra i sam zacznie sypać. Trzeci to będzie przystawka – powiedział „Konar”.

      – Nie zapomnij, że już są posrani – wtrącił się do rozmowy „Wacek”. – Bardziej chyba się już nie da. Całą drogę w ważce waliło. Aż chciałem ich wyjebać w ciemną noc przez ten smród.

      – To może zlać ich wcześniej wodą, żeby pozbyć się gówna? – zapytał „Arni”.

      – Dobra. Weź „Świniaka” i zajmijcie się tym – wydał polecenie major.

      – Proponuję, aby zająć się synkami, a ojciec zacznie sypać, gdzie jest trzeci syn – podpowiedział „Wacek”. – Żaden ojciec nie wytrzyma widoku torturowanych synów. Tylko żeby stary na zawał nie zszedł.

      Spojrzałem na „Konara”. Podobał mu się pomysł podwładnego. Weszliśmy do pokoju, gdzie zaczęły się krzyki. Pod ścianą nago stało trzech skutych Irakijczyków. Dwaj nasi ludzie polewali ich zimną wodą ze szlaucha. Po kilku minutach takiego prysznica „Konar” stwierdził:

      – Wystarczy. Przywiążcie starego do krzesła i niech patrzy na swoje dzieci.

      „Arni” i „Świniak” przestali polewać wodą jeńców, wzięli starego pod pachy i zaciągnęli do krzesła. Po chwili ojciec rodziny był przywiązany. „Wacek” i Wezyr” chwycili pozostałych mężczyzn i ich także skrępowali na krzesłach.

      – Od czego zaczynamy? – zapytał „Wacek”.

      – Rwijcie najpierw paznokcie. Powoli. Jeden po drugim. Tylko mordy im zakneblujcie, żeby nie darli się na pół Iraku – zdecydował Rechulski.

      Jednym z braci zajął się „Wacek”, a drugim „Wezyr”. Obaj sprawnie chwycili w ręce obcęgi i powoli zbliżali je do rąk związanych. W oczach braci widać było przerażenie. Ich ojciec zaczął się szarpać na krześle. „Wacek” miał rację – żaden ojciec nie zniesie spokojnie torturowania swoich dzieci. Przesłuchujący nie zadawali na tym etapie pytań. Na nie pora miała przyjść później. Z doświadczenia wiedzieli, że gdy pytania zadaje się na początku, wówczas przesłuchiwany ma chęć skłamać, zataić fakty. Liczy pewnie na to, że nie będzie bolało i przesłuchujący mu uwierzy. Czasami mówili prawdę, ale niezmiernie rzadko. Tak więc najpierw trzeba pokazać, kto tu rządzi. Pokazać, że się nie żartuje. Pokazać, że każde kłamstwo będzie bolało. Po takim początkowym zmiękczeniu późniejsza robota jest łatwiejsza i przychodzi pora na pytania.

      Po kilku minutach obaj bracia nie mieli już brudnych paznokci. W ogóle nie mieli u rąk paznokci. Ojciec szarpał się i widać było, że błagalnym wzrokiem próbuje coś powiedzieć. Był tylko jeden problem, który nagle się pojawił. Dopiero w tej chwili się pojawił. Jakoś w centrali to przeoczono. My z „Konarem” też. Czasem najlepiej przygotowana misja gdzieś zaczyna się pierdolić.

      – Za wcześnie zlikwidowaliśmy „Mazuta” – powiedziałem.

      – Wiem. Teraz o tym pomyślałem. Że też, kurwa, nikt w centrali o tym nie pomyślał – odpowiedział Rechulski.

      – O czym, kurwa, gadacie? – zapytał „Wacek”.

      – Jak to, kurwa, o czym? Znasz jego język? – zapytałem. – Żaden z nas nie zna arabskiego. Tylko „Mazut” znał, a on teraz jakby nie ma ochoty nam pomagać – podpowiedziałem koledze.

      – Ja pierdolę. Amatorzy – zaśmiał się „Wacek”.

      Pozostali z naszej grupy stali z głupimi minami. Nastąpiło zwątpienie w powodzenie całej akcji. Major odezwał się pierwszy.

      – „Świniak”, wyjmij staremu szmatę z gęby.

      Po wyjęciu szmaty mężczyzna zaczął coś szybko mówić w języku, którego nie rozumieliśmy. Co jakiś czas dało się zrozumieć jedno słowo – „dolary”.

      – Jebany staruch! Chyba chce nam dać dolary za zostawienie ich w spokoju – stwierdził „Świniak”. – Szejk się, kurwa, znalazł. – Po chwili spojrzał staremu w oczy i wyraźnie cedząc słowa, powiedział mu prosto w twarz: – Słuchaj, stary capie. Nie chcemy dolarów. Rozumiesz? W dupie mamy twoje dolary. Poza tym ile dasz? Sto papiera?

      Na to stary zaczął coraz szybciej gadać po arabsku.

      – Zaknebluj go – stwierdził „Wacek”. – Na nerwy działa mi ten świergot. Popracujemy nad synalkami, to stary, jak go rozwiążemy, sam poleci po trzeciego synka i nam go przyprowadzi.

      – Tak. Z połową irackiej armii, całą Al-Kaidą i chuj wie, z kim jeszcze – rzekłem.

      – Dobra, działajcie dalej – zadecydował major.

      Teraz „Wezyr” chwycił jednego z synków pod ramiona i przechylił mu głowę do tyłu. Podszedł do nich „Wacek” i „Arni”. Jeden nałożył mężczyźnie na twarz ręcznik, a drugi zaczął wlewać mu do gardła wodę. Rozpoczęło się pławienie. Mężczyzna krztusił się, wierzgał na krześle. Co jakiś czas wyrzucał nogi do przodu. Jego brat i ojciec obserwowali to z przerażeniem. Obaj szarpali się na swoich krzesłach. Po pięciu minutach takiego pławienia major rzucił:

      – Dobra, temu damy chwilę spokoju. Teraz drugi.

      Analogiczna sytuacja powtórzyła się przy udziale drugiego z braci. Ten także wierzgał, szarpał się, próbował chwycić „Arniego” za rękę. Bez skutku. Tortury trwały pięć minut. Przypatrywałem się temu obojętnie, cały czas zastanawiając się, jak wytłumaczyć staremu, że chcemy znać miejsce ukrycia jego trzeciego syna i przesyłki, jaką otrzymał z Polski. Nie przychodził mi jednak do głowy żaden pomysł.

      Dowódca wydał kolejne polecenie:

      – Podduście tego pierwszego.

      Po chwili „Świniak” zarzucił mężczyźnie na szyję mokry ręcznik, którego wcześniej używali do pławienia. Powoli zaczął skręcać jego końce. Mężczyzna był unoszony lekko do góry. Jego oczy powoli zaczęły wychodzić na wierzch, zrobił się czerwony na twarzy, krzesło zaczęło hałasować pod wpływem wierzgania. Torturowanie mężczyzny trwało kilka minut. W tym czasie drugi z więźniów odpoczywał.

      – Dosyć. „Wezyr”, przynieś apteczkę – polecił major.

      Chwilę później w pomieszczeniu pojawiła się apteczka, a w niej sporo różnych narzędzi przydatnych do uzyskiwania odpowiedzi. Chemii na tym etapie postanowiono nie stosować. Major wyjął skalpel i powoli podszedł do mężczyzny, który nie był podduszany. Stanął obok niego i powoli zaczął nacinać mu skalpelem przedramię. Nacięcia robił w odstępach pięciomilimetrowych. Mężczyzna wił się z bólu. „Konar” spojrzał mu w oczy i odłożył skalpel. Z uśmiechem sięgnął po długą igłę. Spojrzenia przesłuchiwanego i przesłuchującego spotkały się.

      – Nie bój się, żuczku – powiedział major – chcemy tylko informacji, potem was puścimy. – Po chwili dodał: – „Arni”, przytrzymaj mu głowę.

      Gdy głowa mężczyzny była unieruchomiona, major powoli zaczął zbliżać igłę w kierunku jego gałki ocznej. Słychać było szybki oddech mężczyzny dobiegający spod knebla. Gdy igła powolnym ruchem przebijała oko Irakijczyka, jego zwieracze nie wytrzymały napięcia. Dał się wyczuć wyraźny zapach kału. Głowa mężczyzny starała się wyrwać z objęcia rąk, które ją przytrzymywały. Major powolnym ruchem wyjął igłę i odłożył na miejsce, po czym zwrócił się do „Arniego”:

      – Puść go. Zobacz, czy dycha.

      Ręce przytrzymującego zwolniły uchwyt i głowa więźnia opadła na klatkę piersiową. Spojrzałem na ojca mężczyzny. W jego oczach była pustka. Po policzkach ciekły mu duże łzy. Zrobiło mi się go szkoda. Po chwili „Wacek” podszedł do niego i uderzył go w twarz.

      – Gadaj,