– Nie mamy tyle czasu. Zajmijcie się nimi. Ja idę się odlać – zadecydował „Konar”.
Po wyjściu dowódcy dwaj mężczyźni byli równocześnie „obrabiani”. Jeden miał wyłamywane kombinerkami palce u rąk, drugi był przypalany lutownicą. Dało się wyczuć swąd spalonej skóry. Obserwowałem ojca obu mężczyzn. W jego oczach utrzymywała się bezkresna pustka. Zacząłem podejrzewać, że staremu już wszystko jedno. Wiedział, że żywi z tego pomieszczenia nie wyjdą.
Po chwili wrócił Rechulski. Spojrzał na efekty pracy swoich ludzi i wskazując na młodszego z więźniów, powiedział:
– „Wacek”, wywierć mu kilka otworów w kolanach. Nie poskacze już sobie.
Po kilkunastu sekundach do jęków męczonych ludzi dołączył dźwięk wiertarki. Wiertło powoli zagłębiało się w kolanie jeńca. Mężczyzna wił się z bólu, próbował cofnąć nogę, ale była mocno przytrzymywana przez „Wacka”. Nasi ludzie wiedzieli, jak wykonywać swoją robotę. Po prawym kolanie przyszła pora na lewe. Major spojrzał na starego, a potem na jego syna, który miał już kilka dodatkowych otworów w ciele. Odsapnął głośno.
– Przynieście palnik acetylenowy – polecił. – Potniemy chuja na drobne kawałki.
– Czekaj – powiedziałem.
– Co? – zapytał zdziwiony dowódca.
Wszyscy skierowali wzrok w moją stronę.
– Spójrzcie na starego. On się już pogodził z losem tych dwóch. I swoim. Wie, że jak powie, gdzie jest trzeci syn, to spotka go ten sam los. Stara się temu zapobiec. Zdaje sobie sprawę, że bez jego wiedzy nie znajdziemy go tak łatwo.
– Co w związku z tym? – spytał major.
– Co wiemy o naszym głównym celu? Wiemy, że studiował w Polsce. Jak studiował, to zna nasz język. A co wiemy o tej trójce? Może któryś z jego braci też studiował w Polsce? Tu, w Iraku, kiedyś działało wiele polskich firm. Może któryś liznął języka? – myślałem głośno.
– Stary chyba nie liznął – stwierdził ze śmiechem „Wacek”.
– Stary nie, ale nikt nie pytał młodych. Obaj od początku są zakneblowani, więc nic nie mówili. Nie daliśmy im tej możliwości – kontynuowałem.
Dowódca spojrzał na mnie i rzucił:
– Odkneblujcie ich.
Po chwili całej trójce wyciągnięto szmaty z ust. Major spojrzał w ich stronę i powiedział:
– Ktoś z was zna trochę polski lub angielski?
Jeden z synów nieznacznie skinął głową.
– Polski czy angielski? – dopytał major.
Mężczyzna z wyraźnym wysiłkiem i łamaną polszczyzną wystękał:
– Polski trochu słaby.
Cała nasza grupa spojrzała po sobie z dużym zdziwieniem. Kolejna wtopa podczas tej misji. Najpierw likwidujemy naszego tłumacza, a potem nikt nie wpada na pomysł, by zapytać naszych więźniów o znajomość języka polskiego. Trzeba będzie wpisać to do raportu z misji. „Wielki” nie będzie zadowolony.
Dowódca zwrócił się do jeńca, który porozumiewał się w naszym języku:
– Słuchaj, mamy już dość zabaw z wami. Chcemy wrócić do domu. Jest tylko jeden problem. Twój brat ma coś, co musimy odzyskać. Jak to odda, to darujemy wam życie. Wam i jemu. Zrozumiałeś?
Mężczyzna skinął głową. Major kontynuował:
– Nie musimy się nawet z twoim bratem widzieć. Może zostawić to w jakimś miejscu. Wtedy my znikniemy, a wy o nas zapomnicie. Pasuje taki układ?
Mężczyzna skinął ponownie głową i cicho powiedział:
– Telefon. Zadzwonię.
Spojrzeliśmy po sobie.
– „Wacek”, przynieś telefon – zdecydował major.
Po chwili w ręku dowódcy wylądował aparat, stara nokia. Major wyjął nóż i podszedł do mężczyzny. Szybkim ruchem przeciął sznur, który krępował jego prawą rękę, i włożył w nią aparat.
– Jak się z nim połączysz – powiedział „Konar” – to powiedz, że ktoś chce z nim rozmawiać, i daj mi aparat. Nie kombinuj, bo będzie bolało. I was, i jego. My chcemy tylko odzyskać to, co nasze. Nie chcemy robić wam już krzywdy. Dzwoń.
Mężczyzna niezdarnie wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Spojrzałem na jego dłoń, na której powoli zasklepiały się rany w miejscach, gdzie jeszcze niedawno były paznokcie. Po chwili mężczyzna coś szybko powiedział po arabsku, chwilę czekał i ponownie coś przekazał w swoim języku. Nastąpiła cisza. Kilka sekund później mężczyzna oddał telefon majorowi. Dowódca kontynuował rozmowę już w języku polskim.
– Jak pewnie wiesz, mamy twoich braci i ojca. Pewnie wiesz, co z nimi zrobimy, jak nie oddasz tego, co nasze.
Przez chwilę major słuchał, co ma do przekazania rozmówca, i znowu się odezwał:
– Zróbmy tak. Spotkamy się w jakimś miejscu. Ty i ja. Ty będziesz miał to, na czym nam zależy. Oddasz mi to. Jak będzie wszystko w porządku, to puścimy twoich bliskich. Jak coś będziesz kombinował, otrzymasz ich w kawałkach. Bądź sam. Ja też będę sam. Pasuje?
Wszyscy patrzyliśmy na dowódcę w skupieniu. Po chwili dowódca sięgnął po mapę i powiedział:
– Trzydzieści kilometrów od Bagdadu jest stacja paliw. Jest nieczynna. Tam możemy się w spokoju spotkać. Jak wszystko będzie w porządku, to zadzwonię do swoich ludzi i każę im wypuścić twojego ojca i braci. Będą troszkę sponiewierani, ale żywi. Spotkanie za godzinę. Może być? Dasz radę tam dotrzeć?
Patrzyliśmy na Rechulskiego. Na jego twarzy zagościł uśmiech.
– Okej. To jesteśmy umówieni – podsumował major i zakończył połączenie. Odwrócił się w naszą stronę. – Dobra. Biorę oba zespoły specjalsów i dwa śmigłowce. Lecimy na spotkanie. Reszta zostaje tutaj i sprząta. Wszystko, czego dotykaliście, ma być czyste, bez odcisków palców. Jak się połączę i powiem, że mam cel naszej misji, kończycie tutaj i znikacie. Wszystko jasne? To do roboty!
Patrzyłem, jak „Konar” wychodzi. Po chwili zwróciłem się do reszty chłopaków:
– Słyszeliście? To działamy.
Wszyscy metodycznie zaczęliśmy usuwać wszelkie ślady, jakie mogliśmy pozostawić. Każda łyżka, wszystkie kubki były dokładnie myte i wycierane. Każdy mebel, każda klamka została przetarta. „Wezyr”, dla pewności, wszystkie przedmioty, jakie mogły być dotykane, posypywał specjalnym proszkiem. Takiego samego używają technicy policyjni w celu zabezpieczenia odcisków palców. Jeżeli gdzieś pojawił się odcisk palca, miejsce to było dokładnie czyszczone. Oczywiście pełno jest odcisków palców żołnierzy z bazy, ale zawsze, pojawiając się w jakimś miejscu, staramy się dotykać jak najmniej przedmiotów. Dzięki takim działaniom, nasze odciski nigdy nie trafią do żadnej bazy danych i nikt nie powiąże nas z żadnymi zbrodniami.
Praca upływała nam w miłej atmosferze. Czasem ktoś rzucił jakiś żart. Jeńcy cicho siedzieli na swoich krzesłach. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł „Harnaś” i oznajmił:
– Zameldował się „Konar”. Ma cel misji. Arab powędrował do raju. Major kazał przekazać, żebyśmy wysłali jego rodzinkę w tę samą podróż i się zbierali.
Skinąłem i podszedłem do starego Araba. Jego głowa bezwładnie zwisała na klatce piersiowej.