Życie podziemne mężczyzny. Michał W. Pistolet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Michał W. Pistolet
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Сказки
Год издания: 0
isbn: 978-83-941124-1-7
Скачать книгу
a9da16b04bebbcdd576.jpg"/>

      Wydawnictwo Czerwony Pająk

      Gdańsk 2014

      Zdjęcie na okładkę wykonała Anna Edyta Przybysz

      All rights reserved. Copyright 2014

      ©Copyright by Michał W. Pistolet & Wydawnictwo Czerwony Pająk

      Gdańsk 2014

      ISBN 978-83-941124-1-7

      Wydawnictwo Czerwony Pająk

      Ul. Pilotów 12c/33

      80-460 Gdańsk

      e-mail: [email protected]

      Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

      Biedactwa…

      Większość mężczyzn jest właśnie

      taka nieporadna życiowo.

      Zakochaliby się nawet w owcy,

      kozie lub kurze gdyby akurat

      ją pierdolili.

      lato rok wcześniej

      nie myśl, tylko poczuj…

      Wsunęła dłoń w moje spodnie tuż za zjazdem z obwodnicy. Nie było dużo samochodów i mogłem zwolnić. Lubiła zaczynać pieszczoty pierwsza, gdy ptak był jeszcze uśpiony. „Taki prawdziwie bezbronny” – mawiała. Ciepło jej ręki na moim chuju spowodowało, że bardzo szybko dopadła mnie ta dziwna słodka błogość, w ten sposób odczuwalna tylko przy pierwszym dotyku i tylko przez kilka pierwszych sekund. W takim momencie jestem tak zupełnie pozbawiony refleksu, że jakikolwiek manewr zmuszający mnie do zmiany kierunku czy sposobu jazdy jest niewykonalny.

      Szybko urósł w jej ręku i zwilgotniał. Ściskała oślinioną główkę, delikatnie poruszając przy tym palcami. Momentami prostowała jeden, by zahaczyć paznokciem miejsce kilka centymetrów niżej. Po czym na powrót obejmowała go całą dłonią przesuwając ją tak, by jego czubek ledwie muskał aksamitną powierzchnię jej skóry. Uwielbiałem jej dotyk. Śmiem go nazwać czarodziejskim lub wręcz magicznym. Wielokrotnie się zastanawiałem, jak to możliwe, by zwykły dotyk dłoni powodował stan wręcz narkotycznych odczuć. A tak było zawsze ilekroć kładła na mnie swoją dłoń. Przymknąłem na moment oczy. Krajobraz za szybą płynął wraz ze mną. Po kilku chwilach takich pieszczot chuj stał wyprostowany, całkowicie posłuszny jej ruchom. W takim momencie niemożliwością było skupić się na drodze, chociaż i tak nie jechałem szybciej niż sześćdziesiąt na godzinę.

      Ale przecież nigdzie się nie spieszyliśmy.

      – Zdejmij spodnie Mysiu-Pysiu – szepnąłem. Niespiesznie wyjęła rękę z moich spodenek i przytknęła ją najpierw do ust.

      – Mniam… – zlizała przezroczystą nitkę.

      Powoli odpięła guzik od spodni. Chwyciła palcami zamek i przesunęła w dół. Powoli. Wiedziała, że chcę na to patrzeć. Zwolniłem do trzydziestu. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej rozsunięte teraz, granatowe spodnie odsłaniały białe, lśniące, jedwabiste stringi, ledwie opinające jej cudną, piękną i tyci tyci wznoszącą się nad poziom ud, fałdkę krocza… To, co miała pomiędzy udami… To miejsce, gdzie uda kończą się zgięciem… Można umrzeć z rozkoszy… A jeszcze tego dotknąć! Wsunąłem rękę między jej nogi. Ścisnąłem wzgórek i przywarłem do niego dłonią, jednocześnie wciskając wskazujący palec w zagłębienie. Poczułem ciepło i wilgoć. Masowałem, miętosiłem, tarłem jej krok, a ona wierciła pupą na wszystkie strony.

      Jedną ręką trzymając kierownicę zjechałem na głęboko wcięte w las pobocze.

      Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odwróciłem się do niej. Opuściła fotel do pozycji leżącej. Uniosła biodra do góry i ściągnęła spodnie do wysokości kolan. Szeroko, jak najszerzej rozchyliła nogi. Moja kochana pipeczka! Moja jedyna, najwspanialsza na świecie! Jak ona pięknie w tym wyglądała! Rozchylone uda i białe wrzynające się w krok stringi! Jej skóra, zapach…

      – Zrób mi to Misiu, proszę, zrób!

      Przyciągnęła moją głowę. Palcem odchyliłem majtki na bok i zacząłem wodzić językiem po miejscu, gdzie materiał styka się ze skórą. Lizałem i jednocześnie rozchylałem jej uda rękami, rysując przy tym esy floresy tuż przy samym kroczu. Ściskałem ją i szczypałem, by w końcu zatopić jęzor w sam cudowny rowek, a wargami muskać nabrzmiałą skórę…

      – Misiu… Misiu… – szeptała z zamkniętymi oczyma.

      W kilkanaście minut później znowu byliśmy na drodze. Sara, moja najcudowniejsza dziewczyna, nie miała zamiaru na tym poprzestać. Od momentu, gdy zapaliłem ponownie silnik, gniotła i ściskała mi chuja, jakby nie chciała dać za wygraną. Nie przejechaliśmy więcej niż kilka kilometrów.

      – Misiu! – skinęła głową w stronę leśnej przecinki.

      Wjechałem w ledwie ubity trakt, wyżłobiony niezliczoną ilością dziur. Jechałem ostrożnie, ledwo naciskając pedał gazu.

      – O tam! – niemalże krzyknęła.

      Las graniczył z bezmiernie wielkim polem. Na jego skraju, w odległości około pięćdziesięciu metrów, stała wieżyczka obserwacyjna. Podjechałem tuż pod nią.

      – Wchodzimy na górę? – zapytałem.

      – Weźmy tylko coś…

      Z bagażnika wyjąłem koc. Sara ostrożnie stąpała po drabinie. Wieżyczka mogła sięgać nawet i drugiego piętra. Wydawała się stabilna. Podszedłem do pierwszego szczebla i zadarłem głowę

      – Jakąż ty masz dupę!

      Po raz tysięczny patrzyłem na jej pośladki jak zahipnotyzowany. Zawsze robiły na mnie piorunujące wrażenie. Sara miała naprawdę najpiękniejszą, najbardziej ponętną, po prostu najgenialniejszą pupę na świecie!

      Weszliśmy na szczyt. Obite deskami gniazdo obserwacyjne sięgało nam do piersi. Spojrzeliśmy w dal i oniemieliśmy z wrażenia. Przed nami rozpościerały się hektary pól i lasów. Żółć i złoto, zieleń i błękit po sam horyzont. Przez chwileczkę jakbyśmy zapomnieli po co tu jesteśmy. Jedynie przez chwileczkę.

      – Oprzyj się – powiedziałem.

      Sara zdjęła spodnie, lecz założyła z powrotem pantofle na obcasie. Została też w stringach i obcisłej białej bluzce.

      Robiliśmy to prawie zawsze w ten sam sposób i jeszcze nigdy, przenigdy nam się to nie znudziło. Każde z nas znało doskonale swoją rolę i odgrywało ją z należytym przejęciem i starannością.

      Oparła się dłońmi o brzeg wieżyczki. Mocno wypięła pośladki w górę, jednocześnie gnąc plecy do przodu w łuk. Stała tak niemalże nieruchomo, na lekko ugiętych nogach ze wspaniale, genialnie wypiętą, boską, kosmiczną, zupełnie nie z tej ziemi, dupą. Leciutko nią poruszając, zapraszała mnie, a właściwie jego, do środka. Moja tygrysica… Moja najlepsza i najukochańsza… Jedyna… Trwało to niewiele, może kilka, kilkanaście sekund. Nie opuszczając spodenek wyjąłem go bokiem. Jaki był już wielki! Jedną ręką chwyciłem ją mocno w pasie, drugą trzymając go u nasady, naprowadziłem jego całkowicie mokrą główkę w potwornie już spragnioną pizdę Sary.

      I wszedłem…

      – Och… – sapnęła i przymknęła oczy. Zwiesiła głowę i odchyliła w tył łopatki. Zaczęła głęboko oddychać. Zawsze robiłem to niemal tak samo: pierwszy ruch był mocny, szybki i do samego końca. Muszę ją wtedy ściskać w pasie. Palce rozczapierzam jak koszykarz na piłce tak, by swoim ściskiem chwycić jak największy obszar jej złocistej skóry. Moje dłonie wrzynają się w jej talię, ale na tym to właśnie polega. Wychodzę powoli, przesuwając dłonie na jej pośladki. I znowu w nią wchodzę. Lecz teraz wolniej. Tak, jakbym się w nią wślizgiwał. Pełznący po mokrym sitowiu wąż, w jedną i w drugą stronę, w jedną i w drugą… Na ugiętych nogach. Moje dłonie zajmują się wtedy jej pośladkami i udami. Zbieram nimi fałdki jej skóry, głaszczę po wewnętrznej stronie ud. Cały czas wchodząc w nią rytmicznie, ale jednak dalej wolno. Kładę