Sporo zdarzało się łapówkarstwa, co Gracen przyzwyczaiła się ignorować, gdy mimo wszystko wykonywano dobrą robotę.
Jeśli tak nie było, zostawiała po sobie spore pobojowisko.
„Ci idioci nie mają pojęcia, jak bliscy są oskarżenia o zdradę” – pomyślała, gdy straciła z oczu „Odyseusza”.
Chciała dosłownie zacząć strzelać do niektórych z tych głupców, jako że faktycznie narażali na szwank obronność planety. Nie chodziło tylko o pieniądze, chociaż złodziejstwo samo w sobie było złe. Utrata biliona dolarów, który mógł zostać przeznaczony na siły obronne, zamiast iść na konto bankowe jakiegoś bogatego pacana, była czymś skandalicznym, ale dało się jeszcze machnąć na to ręką. Zdarzały się gorsze rzeczy w przeszłości i pewnie zdarzą się w przyszłości.
Prawdziwym problemem było to, że tak niszczono wiarę ludzi w rząd i wojsko.
Jeśli czegoś nie wymyśli, za to właśnie kopną ich kiedyś w cztery litery.
Na razie miała trzyczęściowy plan, najlepszy, jaki dało się opracować przy tych ograniczeniach. Rój był jej pierwszym asem w rękawie w tej próbie powstrzymania odpływu pieniędzy i wiarygodności, ale wszystko zależało od małej grupy okrętów, które właśnie opuszczały Układ Słoneczny, i człowieka, który tą grupą dowodził.
„Kup nam tyle czasu, ile zdołasz, komodorze” – pomyślała ponuro.
Imperium nadchodziło, a Drasinowie też nie ulegli zupełnemu zniszczeniu, jak wielu sądziło. Nie było szans zabić ich wszystkich, a stanowili zagrożenie dla każdego świata w Galaktyce.
To był wielki, niebezpieczny wszechświat.
Jedna planeta nie miała szans, zwłaszcza podzielona.
„Gdyby mogli zobaczyć to, co ja widziałam” – pomyślała, odwracając się od gwiazd widocznych poza jej gabinetem. „Nie zaprzepaszczaliby naszej przyszłości dla garstki dolarów”.
Chwilę później pomyślała jednak, że i tak by to zrobili.
Nie istniało coś takiego jak idealny system – wiedziała to zbyt dobrze – a w każdym niedoskonałym systemie najdalej docierali ci, którzy byli skłonni wykorzystać jego ułomności do własnych celów.
Mniej cyniczna osoba zastanowiłaby się, dlaczego właściwie próbuje ratować takich ludzi, ale Gracen jeszcze nie zaszła tak daleko. Uśmiechnęła się lekko, spoglądając na stojące na biurku zdjęcia. Większość ludzi w każdej organizacji była dobra. Niektórzy zapominali, że na wierzch wypływa nie tylko śmietanka, ale i szumowina. Lecz nie ona.
Miała swoją wojnę, a komodor swoją.
Choć jego wojna była bardziej niebezpieczna, Gracen nie mogła nie zazdrościć Westonowi. On przynajmniej mógł strzelać do swoich wrogów.
Rozdział 3
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Eric stał na pokładzie admiralskim „Odyseusza”, patrząc z góry na pokład dowodzenia, gdzie komandor Heath nadzorowała działania.
Za nim znajdowały się holograficzne wyświetlacze, łączące go w czasie rzeczywistym z pozostałymi okrętami, co pozwalało na koordynację. Brakowało mu trochę ręcznego sterowania jednym okrętem, choć tak naprawdę sporo z tego nadal należało do jego obowiązków.
Eric odwrócił się i spojrzał na hologram kapitana Robertsa, który siedział na pokładzie dowodzenia „Bellerofonta”.
– Wszystkie systemy działają zgodnie z zaleceniami, komodorze – oznajmił Roberts.
– Podobnie jak tu, komodorze – dodała kapitan Hyatt z „Boadicei”. – Żadnych odchyleń od normy.
Eric skinął głową.
– To dobre wieści. „Odyseusz” miał pewne odchylenia w systemach sterowania, które wciąż sprawdzamy. Nic niebezpiecznego, ale uważajcie na własne, w razie gdyby wam też się to przytrafiło. Może być jakiś problem z aplikacjami interfejsu.
Dwójka kapitanów skinęła głowami.
Eric otworzył łącze z dowódcami okrętów klasy Włóczęga. Wraz z przybyciem dodatkowych osób obraz zmienił skalę, by ich wszystkich pomieścić.
– Zakładam, że wszyscy czytaliście przesłane wam informacje. – Eric nie czekał na potwierdzenie. Pomysł, że ktoś ich nie przeczytał, brzmiał absurdalnie. – Oficjalnie to standardowy patrol, ale raczej nikt nie spodziewa się, że tak zwyczajnie nam pójdzie. Tym razem polujemy na Imperium i musimy założyć, że oni polują na nas. Na razie między nami a nimi są światy Priminae i chcemy, aby tak zostało. Chodzi mi o odparcie wszelkich prób zdobycia przez wroga nowych terytoriów. Jeśli dam radę to zrobić, zagadując ich na śmierć, to tak właśnie postąpię.
Odczekał chwilę, dając wszystkim czas na śmiech.
– Niestety, wątpię, abyśmy mieli tyle szczęścia. – Wziął głęboki oddech. – Priminae szeroko patrolują przestrzeń, więc zostawimy im tę robotę. Po krótkim postoju na Ranquil połączymy się z „Autolikosem”, żeby zobaczyć, czy ma dla nas coś nowego. Będziemy działać jako grupa szybkiego reagowania. To oznacza, że musimy sporo włóczyć się bez celu i czekać na wołanie o pomoc. W końcu tak się stanie, ale kiedy, to zależy wyłącznie od wroga.
Nie było to popularne stwierdzenie i oczywiście rozumiał dlaczego. Zostawienie inicjatywy przeciwnikowi wydawało się niebezpiecznym sposobem prowadzenia wojny, ale nie mieli ani zasobów, ani danych wystarczających, by przyjąć bardziej aktywną postawę.
Więźniowie z imperialnych okrętów byli relatywnie rozmowni, ale dostęp do informacji mieli znacznie ograniczony i nie wiedzieli nic istotnego. Garstka oficerów uratowanych z uszkodzonych nieprzyjacielskich jednostek przejawiała mniejszą chęć do rozmów, a to, co mówili, należało traktować raczej ostrożnie.
– Niech wasze załogi będą w gotowości, ale nie zajeżdżajcie ich. Ta misja może potrwać długo. Wszyscy wiecie, jak to wygląda. Tygodnie nudy, minuty strachu.
Wszyscy skinęli głowami z ponurymi uśmiechami. Pamiętali podobne misje.
– Dobrze, w takim razie zostawiam to wam. Tranzycja do układu Ranquil o – spojrzał na dane o kursie i prędkości – dziewiątej zero zero czasu pokładowego. Do zobaczenia po drugiej stronie.
Imperialna grupa zadaniowa
Zwierzchniczka floty Misrem spoglądała na swoje centrum dowodzenia z pewną satysfakcją. Z tego miejsca mogła kontrolować i dowodzić wszystkimi okrętami w grupie bojowej, od największych do najmniejszych.
Grupa przemieszczała się z maksymalną prędkością w stronę przestrzeni Przysiężnych. Porażka, której Misrem doświadczyła, wciąż jej doskwierała, choć wiedziała, że wróg również poniósł znaczne straty. Wiedziała również, że niektórzy z kapitanów uważali, iż martwi się o swoją pozycję w imperialnej polityce. I w pewnym stopniu była to prawda.
Gdyby chciała się jednak bardziej mieszać w takie rzeczy, dawno już zrezygnowałaby ze swojego okrętu i przeprowadziła się do stolicy. Nawet teraz miała dość dobrą pozycję, żeby tak zrobić, a niektórzy dygnitarze winni jej byli przysługi, które teraz mogliby dyskretnie oddać.
Ale kochała robić