– Nie bądź taka zarozumiała. Powiedziałem, że są szybsze i zwrotniejsze, ale nadal mniej precyzyjne. W walce jeden na jeden wciąż wolałbym Archanioła. IN robi sporą różnicę.
Alexandra cieszyła się, że Steph nie widzi teraz jej skrzywionej twarzy. To właśnie interfejs neuronowy był technologią, która sprawiała, że Archanioły były tak śmiercionośne, a nie ich broń czy silniki. Z tego, co wiedziała, podczas wojny z Blokiem modliszki wroga były lepiej uzbrojone i szybsze.
Interfejs zmieniał jednak samolot dosłownie w przedłużenie pilota. Pozwalał na unikanie nadlatujących rakiet o centymetry. Można było wlecieć prosto w paszczę wroga i tańczyć między pociskami.
Niestety, liczba osób zarówno chętnych, jak i zdolnych do skutecznego połączenia się z interfejsem neuronowym była zawsze niewielka. Wielu miało problem z wbijaniem igieł w kark i nie potrafiło uspokoić się na tyle, żeby komputer porządnie odczytywał ich intencje.
Przez lata komputery stały się coraz lepsze, a system mniej intruzyjny, ale interfejs neuronowy pozostał dość kosztownym programem o relatywnie niewielkich możliwościach wykorzystania. Teraz, gdy większość pilotów Archaniołów sterowała okrętami, program był praktycznie martwy.
– No cóż – powiedziała po chwili. – Vorpale wciąż istnieją.
Była jednocześnie zadowolona i zła na siebie, gdy komandor nie odpowiedział.
Rozdział 2
Przestrzeń Priminae
Drey Marina, kapitan krążownika Priminae „Tetanna”, stał w ciszy przy portalu obserwacyjnym i spoglądał na układ, do którego właśnie skoczył jego okręt.
Kapitan, jak każda rozsądna osoba, nienawidził terrańskiej technologii napędu tranzycyjnego. Ta metoda transportu była niezwykle uciążliwa fizycznie, ale nikt nie mógł odmówić niemal natychmiastowym skokom międzygwiezdnym użyteczności. Odór wymiocin, który wciąż unosił się w powietrzu wiele godzin po tranzycji, był jednak obrzydliwy. Poza tym kapitana zawsze oburzało, że jego okręt poddaje się takiemu procesowi.
Ale czasy się zmieniały i czy tego chciał, czy nie, nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Trzeba było się dostosować lub zginąć i chociaż osobiście wolałby może odejść, trzymając się tradycji, nie mógł wymagać tego samego od całej swojej cywilizacji. Wyginięcie nie było lepsze od zmiany, nawet jeśli zmiana wywoływała niechęć.
To, że jego okręt został uzbrojony po zęby, stanowiło jedną z bardziej niesmacznych zmian. Do tej pory Priminae nigdy nawet nie mieli okrętów, które można by określić mianem krążowników, ale „Tetanny” nie dało się inaczej nazwać. Zwykłe jednostki wyposażano oczywiście w uzbrojenie, ale były to w istocie rzeczy wielofunkcyjne narzędzia, których użyteczność w walce miała drugorzędne znaczenie.
Z laserami zdecydowanie przewyższającymi możliwości używanych dotychczas, wyprodukowanymi przez Centralę u szczytu zagrożenia ze strony Drasinów, „Tetanna” mogła bez większych problemów spopielić cały kontynent. Drey parsknął na samą myśl. Gdyby miał dość czasu na planowanie, mógłby z łatwością unicestwić kontynent z użyciem dużo mniejszej mocy. Jako że wcześniej zajmował się górnictwem, miał pojęcie na temat niebezpieczeństw, jakie przedstawiały superwulkany i wyrwy w płytach tektonicznych.
Ale lasery od Centrali nie były jedynym, w co uzbrojono „Tetannę”. Terrańskie działa tranzycyjne mogły natychmiastowo umieścić gigatonowe bomby atomowe w odległości trzech minut świetlnych, a masywne pociski kinetyczne potrafiły zdestabilizować orbitę niewielkiego księżyca.
Co gorsza, czasami Drey spoglądał w kosmiczną otchłań i myślał, że przydałoby mu się więcej broni.
Drasinowie byli koszmarem, ale stanowili coś w rodzaju naturalnego kataklizmu. W zasadzie nie miało sensu bać się ich. Przychodzili wtedy, gdy przychodzili, i albo przeżywało się, albo nie, zależnie jedynie od losu. Legendy o nich przypominały historie o czarnych dziurach i kosmicznych rozbłyskach promieni gamma.
Gdy się zdarzyły, po prostu niosły zagładę. Panika wydawała się bezsensowna.
Terranie to zmienili i choć Drey był im wdzięczny, wciąż niełatwo przychodziło mu przyzwyczaić się do nowego stanu wszechświata.
– Kapitanie, wszystkie systemy sprawne. Transpondery ze statków górniczych sprawdzone. Żadnych niepokojących sygnałów.
Drey spojrzał na swoją zastępczynię, która nadchodziła z głównego pokładu dowódczego.
– Dziękuję, Heleno. Odlot zgodnie z protokołem. Czeka nas inspekcja nowych kolonii.
– Tak, kapitanie – odparła, wprowadzając polecenia do osobistego terminala. – Teraz układ Lenata?
Drey zastanowił się przez chwilę, po czym skinął głową.
– Tak, może być.
Odkąd atak Drasinów na Ranquil spowodował znaczne spustoszenie tego centrum populacji, wzrosło zainteresowanie programami kolonialnymi. Zwykle było ono na stałym poziomie, a programy stanowiły wentyl bezpieczeństwa dla tych, którym nie odpowiadało życie na centralnych światach.
Teraz popyt zapewne był sto razy większy, jako że Priminae nagle zapragnęli bardziej się rozproszyć.
Według Dreya nie było to najrozsądniejsze pragnienie. Kolonie, które zetknęły się z Drasinami, zostały zniszczone, podczas gdy Ranquil wciąż istniało. Z drugiej strony, wszyscy wiedzieli, że Ranquil uratowała jedynie interwencja Terran.
Najwyższa Rada Priminae była relatywnie zadowolona z obecnej sytuacji, szczególnie zważywszy na utratę kilku ważnych kolonii rolniczych. Jeśli ludzie chcieli zacząć trudniejsze życie, choć dające większą swobodę, mieli do tego prawo. Drey był z kolei zadowolony, że wzrosła także liczba rekrutów we flocie, jako że dawny system patroli nie sprawdziłby się w nowych warunkach.
To wszystko nie zmieniało jednak rzeczywistych zagrożeń, jakie wyłoniły się z kosmicznej czerni.
Najpierw Drasinowie, a teraz to Imperium, najeżdżające terytorium Priminae, a nawet mierzące się z Terranami w jednym z układów należących do Priminae.
Zupełnie jakby jakaś siła wyższa postanowiła, że Priminae zbyt długo cieszyli się pokojem, i zamierzała nadrobić stracony czas.
„Nawet Terranie, mimo że tyle dla nas zrobili, zostaliby uznani za plagę, gdyby zjawili się pięć lat wcześniej”.
Drey nie miał co do tego złudzeń.
Terranie byli najbardziej przerażającymi z potworów napotkanych przez Priminae. Wprawdzie ich technologia stała na dużo niższym poziomie niż kolonii, ledwie dysponowali komunikacją nadświetlną, ich okręty były powolne i nie miały porządnych źródeł zasilania, a jednak stanowili gatunek najgroźniejszy w porównaniu z Priminae, a nawet Drasinami.
Podejście tradycjonalistów Priminae, którzy dominowali w polityce także teraz, gdy ich popularność spadała, było jasne. Terranie mogą zostać sojusznikami, ale nie są mniej straszni niż stworzenia, które pokonali.
Dla Dreya, który pozostawał tradycjonalistą przez większość swojej kariery, ale teraz uważał się przede wszystkim za realistę, Terranie byli potworami, ale potworami sojuszniczymi.
Lepiej mieć bestię u boku niż przy gardle.
– Kurs wyliczony, kapitanie – oznajmiła Helena. – Czekamy na ostateczny rozkaz.
– Skaczmy.
Imperialna