Kiedy Agata na nią patrzyła, miała wrażenie, że Małgorzata Trzmielowa czai się do ataku jak głodna kobra. Takie zimne i złe były jej oczy.
6
– Jestem zmęczona – szepnęła Agata.
Daniela kiwnęła domyślnie głową i zabrała Tosię do domu.
Pod wieczór się wypogodziło, jak często zdarzało się w górach, kiedy rano pogoda była nieznośna, a późniejsze godziny przynosiły uspokojenie. Omówiły z Danielą wszystkie możliwe scenariusze i uznały, że Agata dobrze zrobiła, nie odrzucając od razu propozycji burmistrzowej. To dawało im trochę czasu. Można było pozwolić działać Lucynie, same też mogły lepiej zorientować się w sytuacji. Agata była gotowa zbadać miejsce, w którym Julia znalazła kilkanaście lat wcześniej źródło. Nie zamierzała oczywiście tam kopać, nie była szalona, zresztą do takich prac potrzeba było specjalistycznego sprzętu. Chciała po prostu zorientować się w sytuacji. Daniela uważała, że wszelkie takie obserwacje trzeba przeprowadzać ostrożnie. Nie wiadomo, czy Małgorzata nie miała swoich szpiegów, którzy donosili jej o poczynaniach sióstr.
Teraz, gdy uzgodniły już wszystkie szczegóły, Niemirska kompletnie opadła z sił. Od wielu dni bez przerwy podejmowała jakieś działania, rozmawiała z rozmaitymi osobami, ciągle mając dręczące poczucie, że stoi w miejscu. Każda sprawa, za którą się zabierała, rodziła nowe, niespodziewane trudności, szła jak po grudzie, wciąż pojawiały się kolejne przeszkody, a przyszłość rysowała się w niewyraźnych, ciemnych barwach.
– Martwisz się czymś? – usłyszała głos zza ogrodzenia. To był Piotr, ubrany w swój zwykły traperski strój, który tak bardzo lubiła. Otworzył furtkę i stanął przed nią.
– Już wróciłeś z wycieczki? Tak szybko? Myślałam, że planujecie jakieś nocne ognisko? – zdziwiła się. Bardzo zazdrościła turystom tych wieczornych wypraw z Piotrem. Ogniska na polanie w lesie miały magiczną moc, gdy skry strzelały wysoko, a obręcz ognia sprawiała, że miało się wrażenie, iż wszystko jest możliwe.
– Zła pogoda. Turyści zaczęli narzekać. To była słaba grupa, spacerowicze. Jak trochę pokropiło, to się przestraszyli.
– Napijesz się herbaty?
– Chętnie, ale później. Teraz powiedz, co cię trapi. Szedłem Lisiogórską i już z daleka widziałem, że siedzisz tutaj, wyglądając jak kupka nieszczęścia.
Westchnęła i opowiedziała mu o ostatnich wydarzeniach dotyczących hotelu. Słuchał uważnie, obgryzając źdźbło trawy.
– Dobrze, że pojawiła się ta prawniczka. Znam ją. Wynajmuje od lat pokój u naszej sąsiadki, Ewy Jasień, w pensjonacie „Pod Kasztanami”. Wnuki zawsze do niej przyjeżdżają z Warszawy na dwa ostatnie tygodnie sierpnia.
– Tak, to było na razie jedyne pozytywne zdarzenie – stwierdziła Agata, wciąż mocno przygnębiona.
– Nie zamartwiaj się tym tak bardzo – powiedział Piotr zdecydowanym głosem. – Już zdążyłem porozmawiać z niektórymi osobami. Nie jesteśmy sami. Pomysł Trzmielów nie wzbudza wcale powszechnego zachwytu. Jaskólski jest oburzony i osobiście buntuje klientów apteki, a wiesz, że farmaceuta ma wielki posłuch w takiej małej mieścinie. Prawie jak lekarz. Zresztą doktor też robi, co może. Większość właścicieli pensjonatów też jest po naszej stronie – boją się, że taki wielki hotel odbierze im gości.
– To akurat mało prawdopodobne. Do kompleksu pani Małgorzaty będą przyjeżdżali ludzie z bardziej wypchanymi portfelami niż letnicy wynajmujący obecnie pokoje w gospodarstwach agroturystycznych. Poza tym Trzmielowa powiedziała mi, że będą się tu odbywać zjazdy i konferencje, a to poważny klient.
– Być może, ale ludzie i tak się obawiają. I nie należy im mówić, że będzie inaczej. Agata, to, że Trzmielowa dowodzi, iż wszyscy mieszkańcy Zmysłowa wyglądają hotelu jak przysłowiowa kania dżdżu, wcale nie jest prawdą. Gdybyś przeszła po rynku i pogadała z ludźmi, to byś zobaczyła, jakie plotki już się pojawiają. Śmiem twierdzić, że miasteczko jest podzielone po połowie pomiędzy zwolenników i przeciwników tej inwestycji, więc nie jest tak źle.
Agata pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Poza tym rozmawiałem już z moimi kolegami z organizacji ekologicznych. Robią, co się da, i nagłaśniają tę sprawę. Jest sezon ogórkowy, prasa nie ma o czym pisać, więc taka afera w małej mieścinie to łakomy kąsek. W dodatku ładnie zbiega się z wernisażem prac twojej matki. Jeden z moich kumpli stwierdził, że jest jak w greckiej tragedii: dyrektorka domu kultury próbuje zniszczyć dom malarki, którą sama promuje. Zupełnie jak w bajce o dobrej księżniczce i złej macosze. Nie zamartwiaj się tak – wzburzyliśmy opinię publiczną i teraz czekamy na efekty.
– Chciałabym mieć trochę tego twojego optymizmu – westchnęła dziewczyna. – Czasami jestem tym wszystkim taka znużona – poskarżyła się.
Piotr przyciągnął sobie fotel i usiadł bliżej niej. Jego płócienna kurtka pachniała górskim wiatrem.
– Nasze życie składa się drobnych chwil. To my sprawiamy, czy są to przebłyski szczęścia, czy też momenty zwątpienia i rozpaczy. Proszę cię, staraj się, żeby twoja droga prowadziła wzdłuż tej jasnej strony, dobrze?
Agata uniosła głowę i spojrzała na niego. Miał rację. Zmartwienia nie poprawią jej sytuacji, wręcz przeciwnie, tylko zaciemnią obraz. W końcu otaczało ją tyle życzliwych osób. Niedostrzeganie tego byłoby zwykłą niewdzięcznością.
– Przyniosę ci tę herbatę – powiedziała, wstając.
– Poproszę, ale pod warunkiem, że najpierw się uśmiechniesz. Nie lubię twojej twarzy bez uśmiechu, czegoś w niej brakuje – powiedział, wyciągając harmonijkę.
Uśmiechnęła się, a on zaczął grać jakąś tęskną melodię.
Gdy wróciła z parującym dzbankiem, siedział, wpatrując się w zarys gór za herbaciarnią.
– Czasami zapominam, że i tutaj u podnóża gór może być pięknie – szepnął. – Im więcej czasu spędzam w lesie, tym mniej chce mi się wracać w doliny.
– Dlaczego? – zdziwiła się. – Przecież to w Zmysłowie toczy się twoje prawdziwe życie.
– Prawdziwe życie? Czym ono właściwie jest? Dla mnie prawdziwe życie to przyroda i jej przejawy. Podglądanie zwierząt i ptaków, patrzenie, jak rosną trawy, jak budzą się i zasypiają kwiaty. Ostatnio spędziłem dwa dni w górach, przygotowując wycieczkę dla grupy. Poszedłem sam, tylko z małym namiotem. Opracowanie trasy zajęło mi niewiele czasu, potem włóczyłem się bez celu, piłem wodę ze strumieni, siedziałem na kamieniach, patrzyłem w niebo, spałem na trawie, pod drzewami. Pomyślałem sobie, że właściwie nie mam powodów, by wracać do cywilizacji.
– Jak to nie masz powodów? A Kinga, mama? A Martyna? – zapytała cicho Agata, nie bardzo rozumiejąc, co Piotr ma na myśli.
Spojrzał na nią ze smutkiem.
– Tak, to są powody. Właściwie obowiązki. Nie mogę zostawić mamy i Kingi samych, bo nie wiem, czy by sobie poradziły. Nie doskwiera mi to, nie czuję się z tego powodu źle, tak po prostu jest. Lecz czasami myślę sobie, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, gdybym mógł inaczej zadecydować…
Zamilknął, a Agata nie dopytywała. Postanowiła zmienić temat.
– Przyjechał brat Tosi – powiedziała cicho. – Nie wiem, czy to nie martwi