Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Maria Dąbrowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-660-7613-6
Скачать книгу
swój podziw i sama najserdeczniej zachęcała uczonego sąsiada do dalszego bywania. W końcu zaś zapragnęła już nie tylko słuchać, ale zapoczątkować jakąś wymianę zdań. To się jednak okazało niemożliwe. Pan Woynarowski patrzył z jednaką słodyczą w niebieskich mglistych oczach zarówno na panią Barbarę, jak i na Bogumiła, ale nie dał się wciągnąć w żadną potoczną rozmowę. Krążył uparcie koło zaczętego tematu, wracał do niego, aż póki go nie wyczerpał. Pani Barbarze wydało się to w końcu nudne, zniechęciła się. W dodatku pewnego razu Woynarowski zaprosił Bogumiła na karty, z których wrócił on do domu nad ranem. Zdarzyło się to pierwszy raz, od czasu jak się pobrali, i pani Barbara nie spała całą noc, była pewna, że się stało jakieś nieszczęście. Od tego czasu straciła resztę sympatii dla właściciela Pamiętowa.

      – Nic dziwnego – powiedziała – że tej żonie sprzykrzyło się z nim siedzieć, on umie tylko grać w karty albo mówić bez końca. A kto wie, czy nie lubi i wypić.

      Bogumił bronił Woynarowskiego, nazywał go przyzwoitym i eleganckim człowiekiem. Utrzymywał, że ma do niego słabość, i ubolewał tylko, że nie zajmuje się on gospodarstwem, wskutek czego Pamiętów idzie na marne. Woynarowski, rzeczywiście, jeśli brał się do gospodarstwa, to tylko napadami, by przy pierwszej okazji wrócić do książek i rozmyślań. Wkrótce zresztą wyjechał znowu na dłuższy czas, pozostawiwszy w majątku prostego tylko włódarza. A tak zeszedł tymczasem z oczu, a poniekąd i z pamięci Niechciców.

      Wobec tego zostało im właściwie tylko towarzystwo rodziny, ale z tą widywano się również tylko, o ile ktoś z nich sam się o to postarał. Pani Barbara do tego nie dążyła. Przed urodzeniem Piotrusia ten świat był jej właściwym życiem, a małżeństwo, Krępa i nawet uprzednie warszawskie uciechy jakby podróżą czy szkołą, mającą swoje chwile przyjemne, ale od której chętnie się wracało myślą i tęsknotą do Kalińca jako do swego ukochanego domu. Za Piotrusia rzeczy się obróciły inaczej. Przeszłość raptem uschła i oderwała się od niej. Życie nabrało własnych, w przyszłość idących celów, a dawna rodzina i przyjaciele młodości przestali być nieodzownymi do istnienia. Przeobrazili się jednak z łatwością w sympatycznych znajomych, co zżyci z nią od najdawniejszych lat, świadomi na pamięć wszystkich drobnych sprawek familijnego bytu, mieli dla każdego drobiazgu życia Niechciców zawsze ciepłe zainteresowanie, czego pani Barbara właśnie potrzebowała. Ale teraz i to się skończyło. Piotruś umarł, a powrót do dawności, co była jeszcze przed nim, wydawał się rzeczą obrzydłą niby ostateczna porażka i przyznanie, że naprawdę nic ją już w życiu nie czeka. Te miejsca, tych ludzi kalinieckich pragnęła widzieć powracającymi do niej tylko jako wspomnienia. Powracający w swej żywej, dotykalnej postaci przestraszali ją niby widma. Wywoływali uczucie dotkliwej przykrości, jak kiedy nam się w dorosłych latach przyśni, że znów chodzimy do szkoły.

      Z jedną Teresą było inaczej. Zażyłość z nią polegała na wspólności upodobań duchowych i umysłowych, a bezceremonialna domowa poufałość nie doszła między nimi do tego stopnia, żeby zagasić ich wzajemną ku sobie ciekawość. Pani Barbara nie pokazałaby się nigdy siostrze rozczochrana, nie rozmawiałaby z nią o szczegółach swojego ciała lub swoich cierpień kobiecych. Ale jeżeli mniej z nią była swobodna niż z matką lub Danielową Ostrzeńską, za to bywała z nią daleko bardziej szczęśliwa i ożywiona. I to się nie zmieniło, a jednak stosunki Niechciców z Kociełłami nie zdążały ku zacieśnianiu przyjaźni. Pani Teresa wciąż obiecywała, że przyjedzie na dłuższy czas do Serbinowa, nieraz nawet oznaczała terminy, w ostatniej chwili jednak zawsze albo nie mogła, albo dziewczynki były chore, albo trzeba było wyjechać na Litwę do rodziny męża czy za granicę dla kuracji.

      Dom Kociełłów rozprzęgał się i mieszkanie ich stało przeważnie pustkami, bo gdy matki nie było, dziewczynki przebywały w Serbinowie albo u wujenki Danielowej Ostrzeńskiej pod opieką babki, która tam teraz mieszkała. A nawet gdy się zdarzyło, że Teresa była obecna, to nie jadano w domu, tylko o piętro wyżej u starej Francuzki Bonnard[163], dawnej nauczycielki małych, która teraz wydawała obiady, a przyjmowała do domu szycie. Teresa nie umiała już tak jak dawniej kłaść zapału we wszystko, co czyniła; domem zajmowała się apatycznie, dziećmi jakby przez siłę. U Ostrzeńskich i u Holszańskich mówiono często o jej zmienionym usposobieniu. Obie panie zdradzały przy tym, każda na swój sposób, chęć reformowania życia Teresy, a panowie denerwowali się i występowali w jej obronie. Zwłaszcza Daniel, chociaż zwolennik bezwarunkowego siedzienia kobiety w domu, dla Teresy czynił wyjątek. – Jeżeli nie jest tak wzorową matką i gospodynią, jakby mogła – mówił – to jedyne zło widzę w tym, że wyszła za mąż za tego tępego Litwina, co jej nie umiał ocenić. – Daniel Ostrzeński przesadzał; Lucjan nie był tępy. Ale Daniel patrzył na rzeczy pod kątem własnych bolączek, a szwagra nie lubił za to, że zajmując się namiętnie interesami, wciągał w to jego Michasię.

      Pani Barbara martwiła się i też broniła Teresy. Przyznawała jednak w duchu, że jest ona nieumiarkowanie czymś skrytym zaprzątnięta – zapewne swym cierpieniem, gdyż chorowała na serce i wątrobę. Mając do czynienia pod jej nieobecność z małymi, pani Barbara nie mogła nie zauważyć rosnącego we wszystkim, co się ich tyczyło, zaniedbania. I dziwna rzecz, ile razy coś takiego, źle o Teresie mówiącego, spostrzegła, zawsze jej się śpieszyło, by to prędzej powiedzieć Bogumiłowi. Ale za każdym razem, gdy to miała uczynić, zdejmował ją strach, że go ujrzy tak zniecierpliwionym, jak bywali Daniel i Holszański przy niepochlebnych wzmiankach z powodu Teresy. Nic tedy nie mówiła, a wnet potem przychodziło opamiętanie i wstyd, że chciała obmówić tę jedyną może dziś istotę, którą zawsze żarem serca, głodem umysłu i zachwytem oczu kochała.

      Raz latem w trzecim roku pobytu Niechciców w Serbinowie pani Barbara pojechała do Kalińca za sprawunkami. Chodziła osowiale po sklepach, jedno dostała, drugiego zabrakło, trzecie było za drogie, czwarte już po kupieniu okazało się nie tym, co chciała nabyć – ale nie to ją męczyło. Była w złym stanie ducha i samo kupowanie, zazwyczaj niedomagające się uzasadnień, zdawało jej się dzisiaj niepotrzebną czczą krzątaniną. Nękana przez jałowe pytanie: „po co, po co to wszystko?”, już na odjezdnym dowiedziała się od spotkanej przypadkiem Danielowej Ostrzeńskiej, że Teresa jest w mieście. Że wcześniej, niż zamierzała, prawie nagle wróciła z zagranicy, ale że ma podobno znowu zaraz dokądś wyjechać. Panią Barbarę ta wiadomość podżegła do życia. Było jej tak, jakby znienacka odzyskała tę wiarę w sens i wartość istnienia, która jest konieczna dla ochoczego podejmowania mdłych powszednich czynności. Przestało jej się przykrzyć i zdobyła się jeszcze na załatwienie jakiegoś zlecenia Bogumiła, czego już chciała była zaniechać. Następnie kazała furmanowi Klimeckiemu jechać prędko do państwa Kociełłów.

      Zastała u nich w domu same tylko dziewczynki. Były to już właściwie duże panienki, z rysów podobne do ojca, ale o zgrabnych nóżkach i ładnych ustach matki. Sabina wyszywała na kanwie, Oktawia stała przy oknie nadąsana i prawie popłakująca.

      – A mama? – zapytała po przywitaniu pani Barbara. – Gdzie mama?

      – Mama poszła po kwiaty do stołu, bo na wieczór mają być goście.

      – A ty, Okta, czego masz nos czerwony? Beczałaś? Co ci jest?

      Oktawia zaczęła się skarżyć, że mamusia nie pozwoliła jej podłużyć sukienki. Jak ona wyjdzie do gości?

      – Patrzcie państwo – zaśmiała się pani Barbara. – Nie masz przecież jeszcze szesnastu lat i bardzo ci ładnie w takiej krótkiej sukience. Ja do osiemnastu lat chodziłam krótko.

      – Jeżeli nie jestem za młoda, żeby siedzieć z gośćmi – dowodziła Oktawia, nie słuchając – to nie jestem za młoda do długiej sukni.

      Miała ona wartki i niecierpliwy temperament, domagała się już na każdym kroku miejsca przy biesiadnym stole życia i gotowa była do ofiarnych zabiegów i wysiłków,