Bogumił podnosił do góry chłopców i mówił do nich:
– Do widzenia, łobuzy. Przyjedźcie do Krępy, będziecie jeździć na kucu, który nazywa się Młynek.
Pani Michalina, ujrzawszy synów wysoko w ramionach Niechcica, jakby ich teraz dopiero zauważyła, wpadła w gniewną rozpacz, że jeszcze nie śpią. Oni jednak nie dali się tak od razu zapędzić do łóżek.
– Czy duży jest ten kuc Młynek? – pytali.
– Jaki duży?
– Czy umie skakać przez rów? – wołali jeszcze, gdy drzwi się zamykały za gośćmi.
Pani Barbara wróciła do domu wstrząśnięta z powodu niezakończonej rozmowy z bratową i jej siostrą.
– Czuję, że nie będę całą noc spała – rzekła, gdy się już położyli.
– Ach, to bardzo źle – zmartwił się Bogumił. – Musisz się wyspać przed drogą. Spróbuj koniecznie zasnąć.
– Toż mówię, że nie mogę – zniecierpliwiła się pani Barbara, a po chwili oświadczyła:
– Mnie jest niedobrze.
Dostała mdłości i oboje bardzo się przestraszyli. Mdłości pojawiły się u pani Barbary w początkach ciąży, ale już dawno ustały, a świadomi rzeczy mówili, że więcej nie wrócą.
Co by to więc mogło znaczyć, czy jaka nieprzewidziana choroba? Bogumił wstał, zapalił światło, ubrał się na powrót. Pani Barbara siedziała na łóżku, patrząc osłupiałym wzrokiem przed siebie.
– Coś mi zaszkodziło – mówiła. – Po cośmy wyjeżdżali!
Bogumił chciał iść zbudzić kogo i prosić jakiej pomocy, ale pani Barbara nie dała. Po niejakim czasie zrobiło jej się lepiej i zaczęli rozmawiać.
– Cóż, zadowolony jesteś? – pytała pani Barbara. – Jak ci się podobało?
– A jakże, bardzo – odparł Bogumił i uśmiechem starał się powiedzieć więcej, niż potrafił słowami. – Ale może już lepiej śpij.
– A ja ci mówię – wybuchnęła pani Barbara szeptem – że to wszystko źli ludzie, dla których nie było warto przyjeżdżać.
– Źli ludzie – powtórzył Bogumił, zbity z tropu. – Kto źli ludzie? Twoja rodzina?
– Rodzina? Co za rodzina? Holszańska to nie rodzina. Zawsze była złośliwa i nieszczera i lubiła się wtrącać w cudze sprawy. Ja i dawniej podejrzewałam, że to przez jej intrygi… – I pani Barbara zamilkła, przerażona tym, co chciała powiedzieć.
Bogumił przypisał to nieoczekiwane rozdrażnienie jej stanowi i przestał się pytać. Prosił, żeby się położyła, że już późno, że on się też położy.
– Toteż ja się nie wiem jak cieszę – dodał, jakby dopiero teraz odpowiadając na jej poprzednie słowa – że już wracamy do domu. Patrz, widzisz, pojutrze będziemy już w Krępie.
– I już na zawsze będziemy tam dziadować – dokończyła wrogo. – A tak – dodała, widząc jego spłoszone wejrzenie – wiesz, czym tu jesteśmy dla wszystkich? Ekonomami.
Bogumił zwiesił głowę na piersi i milczał.
– Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała strwożona. – Co?
– No, mój Boże, cóż ja mam mówić – odpowiedział niechętnie. – Ekonomem nie jestem, ale, jak już tak patrzeć na te rzeczy, to bywałem w życiu o wiele niżej.
– Daj spokój – przerwała zapalczywie – to jest zupełnie co innego. Myślisz zresztą, że mnie wiele obchodzi, co tam kto mówi. Ale ja wiem jedno – zapłakała – że ja sama nie widzę przed sobą żadnej przyszłości, żadnego życia, o ile będziemy dalej gnuśnieć w tej Krępie.
– Gnuśnieć? – pytał zasmucony. – A któż nam każe gnuśnieć? I gdzież widzisz to inne, lepsze życie?
– Tu je widzę, w mieście. Patrz, jak one tu żyją, chociażby Stefcia, Michasia. Jak działają! Gdybyśmy się przenieśli do miasta, mogłabym i ja coś robić.
– Nie, naprawdę – zapytał Bogumił, ożywiając się – chciałabyś z nimi rajcować[117] po zebraniach, zakładać te żłobki, przytułki?
Na te słowa pani Barbara poczuła wyraźnie, że żadnej podobnego rodzaju pracy nie miała w swych pragnieniach na myśli. Przeraziła się, umilkła i pomyślała: – Dlaboga, więc czego ja chcę?
Położyła się na wznak, zamknęła oczy i usiłowała pojąć sama siebie. Czyżby pragnęła jedynie takich wieczorów jak dzisiejszy, takich dni jak te pięć, które tutaj przeżyli?
Bogumił przez ten czas rozebrał się ponownie, położył się i zgasił świecę. Nie domagał się odpowiedzi na swe pytanie, ale gdy już w pokoju było ciemno, powiedział z żalem:
– Ja wiedziałem, że jak tu przyjedziemy, to zechcesz mnie porzucić.
– Wiesz, że ja nie wytrzymam po prostu. Kto mówi, że chcę cię porzucić?
– Ty mówisz. Bo tylko wtedy takie myśli przychodzą do głowy, jak się chce męża porzucić.
– Nie znęcaj się nade mną, i tak jestem dość nieszczęśliwa.
– Masz tobie. Dlaczego nieszczęśliwa?
– Dlatego, że jestem chora. Czyż nie wiesz tego, nie widzisz? A dziś czuję się cały dzień wprost niemożliwie i stąd to wszystko.
Bogumił wstał raz jeszcze, chciał jej w czymś pomóc, lecz to ją tym bardziej rozgniewało.
– O Boże – rozpaczała – czemu ty, człowieku, jeszcze nie śpisz? Sam mówiłeś, że trzeba spać. Mnie nic nie brak, chcę tylko trochę spokoju.
Zgromiony tak Bogumił położył się po cichu, a pani Barbara niebawem rzekła:
– Ja drżę przed tą jutrzejszą podróżą. Końmi po wybojach, taka szalona droga. Czyżby już dawno nie powinna kolej chodzić do tego Kalińca?
– Nic się nie bój, najmilsza – zaczął błagalnie Bogumił i pani Barbara czekała, co dalej powie, lecz nagle usłyszała, że on śpi.
– Już śpi, wiecznie śpi – szepnęła z szyderczą boleścią. Ona jeszcze długo nie spała. Toczyła żwawe rozmowy z bratową i rejentową, rozprawiała się z nimi zwycięsko, znajdowała teraz niezbite argumenty dla pokonania ich racji.
– Słusznieście zrobiły przenosząc się do miasta, ale każdy musi żyć na swój sposób. Każdy musi tym się zajmować, co kocha – wołała do nich myślami. – Bogumił tak kocha swoją pracę na wsi, że wolałby być parobkiem na wsi niż Bóg wie nie kim w mieście. I ja jestem dumna, że on taki, i ja też do tego tylko czuję powołanie, by mu towarzyszyć, a do czego dojdziemy, to kiedyś zobaczycie. Zobaczycie – urągała. – Zobaczycie! Ujrzycie!
A potem błąkała się myślą śród siebie samej niby śród nieznanego lasu i pytała, dlaczego ją tak boli to wszystko? A gdybyż Bogumił był nawet rzeczywiście parobkiem, nie tylko ekonomem? Czyż nie była wolna od przesądów, aby się miała tego wstydzić? A po drugie, kimkolwiek był, czy nie zeszedł na to niskie miejsce najpiękniejszą drogą, jako niewyrachowany bojownik wolności, co postawił na szalę życie, karierę, majątek i szedł na przepadłe, i ani się za tym wszystkim, co rzucał, nie obejrzał. I pani Barbara tarła bezsenne czoło i myślała zgryziona: –