Wyspa dusz. Johanna Holmström. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Johanna Holmström
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-648-1
Скачать книгу
lik jest zabezpieczony znakiem wodnym

      Tytuł oryginału: Själarnas ö

      Copyright © Johanna Holmström 2017

      Published by agreement with Salomonsson Agency

      Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Copyright © 2018 for the Polish translation by Justyna Czechowska under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga

      Ta książka została opublikowana przy finansowym wsparciu FILI – Finnish Literature Exchange.

      Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

      Redakcja: Agnieszka Radtke

      Korekta: Grzegorz Krzymianowski, Iwona Wyrwisz

      ISBN: 978-83-8110-648-1

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

      ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      E-wydanie 2018

      Skład wersji elektronicznej:

      konwersja.virtualo.pl

      Dla Ciebie, która zastanawiałaś się kiedyś, czy jesteś szalona, albo myślałaś, że zaraz oszalejesz.

      Prawdopodobnie masz rację.

      KILKA SŁÓW NA POCZĄTEK

      Pewnego ciepłego jesiennego dnia w 2015 roku znajduję Amandę w archiwum wojewódzkim w Turku. Nagle po prostu tam jest, w księdze rachunkowej. Staje mi przed oczami, wybucha ponad stronicami tym swoim porywczym temperamentem, z tendencją do wrzeszczenia, wściekania się i rozkazywania. W napisanym odręcznie pełnym złości liście żąda, by oddano jej ubranie. Zabrano je, kiedy tam przybyła, do szpitala na Seili w archipelagu Nagu w 1891 roku. Ma dwadzieścia sześć lat. Wędrowniczka w czasach, kiedy włóczenie się bez celu było zabronione. Puszcza się i chleje. Jest dzika. Niebezpieczna.

      Po przybyciu na Seili staje się jedną z wielu. Pielęgniarki zapisują przebieg jej choroby, znajduję ją jako imię, obok niego różnego rodzaju opisy dotyczące humoru i wydzielin ciała. Wszystko bardzo dokładnie odnotowane. Miesiączkę oznaczono czerwonym kolorem. Z biegiem lat zapiski stają się coraz bardziej oszczędne. Może się uspokoiła. A może lekarze po prostu przestali się nią interesować. Przecież to zakład dla nieuleczalnie chorych psychicznie.

      Opowieść o kobietach na Seili nie zaczyna się od Amandy. Nie zaczyna się nawet w roku 1889, kiedy szpital na odległej wyspie stał się miejscem wyłącznie dla kobiet. Tak naprawdę ta historia zaczyna się w latach pięćdziesiątych osiemnastego wieku we Francji, gdzie niejaki doktor Pierre Pomme stoi nad wanną i notuje. Jean-Martin Charcot otworzył swój histeryczny teatr w szpitalu psychiatrycznym Salpêtrière w Paryżu, gdzie w drugiej połowie dziewiętnastego wieku pokazywał słynne pacjentki Blanche i Augustine licznie zgromadzonej publiczności. Działo się to przed psychoanalizą Zygmunta Freuda i przed testem na inteligencję Alfreda Bineta. Nowoczesna psychiatria i dyscyplina diagnozowania wciąż znajdowały się w stadium embrionalnym, a Pierre Pomme odkrył, że pacjentki uspokajają się pod wpływem gorących lub zimnych kąpieli.

      Kobieta siedzi w jego miksturze od dawna; dokładnie od dziewięciu miesięcy, przez dziesięć do dwunastu godzin dziennie. Wreszcie zaczyna się coś dziać. W notatkach doktor stwierdza, że powoli, lecz zdecydowanie pacjentka zaczyna rozpuszczać się od środka. Cząsteczki przypominające membranę jej organów trawiennych wypływają z uryną, niczym kawałki wilgotnego pergaminu. Woda otacza ją jak w macicy, ale w przeciwieństwie do wód płodowych, które są ciepłe, te zimne kąpiele mają kobietę powoli doprowadzić do śmierci.

      Pod koniec dziewiątego miesiąca, po tym jak prawy moczowód wypłynął w całości, po tym jak części organów trawiennych zostały wydalone, wewnętrzne tkanki odrywają się i przechodzą przez odbytnicę. Przełyk, tchawica i język odpadają płatami, a ona wydala je, wymiotując i kaszląc. Później, pod sam koniec, za lekkim dotknięciem skóra odrywa się od ciała. Kobietę można obrać. Jak sparzony wrzątkiem pomidor. W ten sposób Pierre Pomme odpowiedział na pytanie, którego tak naprawdę nikt nie postawił: jak długo należy namaczać kobietę, żeby rozpuściła się od wewnątrz? W swoich ostatnich notatkach na jej temat stwierdza, że kąpiele wyleczyły ją z histerii, ale pacjentka niestety zmarła podczas kuracji.

      Współczesna medycyna opiera się na fundamentach z kości i martwych ciał, z niewypowiedzianego ludzkiego cierpienia, a pytanie, które można zadać, brzmi: czy te ofiary były uzasadnione, skoro umożliwiły zrozumienie chorób i ich leczenie? To samo nastawienie nadało swoje piętno chorobom duchowym. Chorobom umysłu. Tych, których niegdyś okrzyknięto prorokami i jasnowidzami, pieczęć nowoczesności zamieniła w histeryków i schizofreników, pozamykano ich. Zniesiono granicę między zdrowym a chorym, zerwano kontakt z językiem ekstazy, ogłupiania i kazania. Myślący człowiek nie rozumiał już i nie potrafił interpretować tego języka, stał się on za to językiem choroby – językiem milczenia. W ten sposób francuski filozof Michel Foucault opisuje wkroczenie nowoczesnej psychiatrii w ludzkie istnienie. Jednocześnie zaprzepaszczono coś bardzo istotnego. Foucault twierdzi, że musimy nauczyć się słuchać. Musimy przeprowadzić archeologię milczenia, gdzie znajdziemy wszystkie te zapomniane głosy i wydobędziemy je na powierzchnię. Dopiero wówczas będziemy mogli wtargnąć w istotę szaleństwa i odnaleźć to, co się tam kryje.

      Pod plątaniną zbrązowiałej trawy za kościołem na wyspie Seili, ledwo widoczny, znajduje się bardzo zniszczony szaroblady nagrobek. Płyta leży płasko na ziemi, tekst jest w gruncie rzeczy nieczytelny. Grób został wchłonięty przez łąkę. Potykam się o niego, kiedy po raz trzeci – i ostatni – odwiedzam wyspę. Żeby rozszyfrować napis, muszę przesunąć opuszkami palców po chropowatej powierzchni, serce opada mi na dno piersi, gdy odczytuję imię.

      PROLOG

      Turku, 1991

      Sigrid wypływa po raz ostatni. Połowa września, powietrze i woda wciąż są ciepłe. Całą drogę do Kąpieliska Obłąkanych przeszła boso. Od gospodarstwa pastora, gdzie mieszka. Po wilgotnym, zimnym trawniku. Obok kościoła zakrywającego drzewa po lewej. Latarnia morska na wprost i pralnia po prawej. Na Wzgórzu Szaleńców – szpital.

      Ścieżka prowadząca aż do wody usiana jest malutkimi czarnymi ślimakami; uważa, by nie nadepnąć na nie. Za szopą z drewnem i łąką zaczyna kłuć ją w stopy od igieł z lasu wspinającego się po Ängesnäsberget, gdzie kilka lat temu znaleziono fiolki po lekach wypełnione ręcznie zapisanymi karteczkami. Spogląda w tamtą stronę, ale od dawna nie ma siły, by wspiąć się na samą górę. Gdy dociera na plażę, zostawia ręcznik na wygładzonym brązowym piachu. Chłód