– Do tego stopnia, że nie mogłaś nawet sprawdzić telefonu?
– Nie mów tak, jakbym celowo chciała zepsuć ci wieczór. – Westchnęła. – Możesz przecież zgrillować steka. London na pewno jest głodna.
– Już jadła – rzuciłem i przemknęło mi przez głowę, że jedyne, czego pragnę, to żeby moja żona tęskniła za naszymi rozmowami tak bardzo jak ja.
– Aha – bąknęła. – Chcesz zobaczyć, co kupiłam?
– Jasne – odparłem.
– A nalejesz mi jeszcze pół kieliszka wina? Chcę poukładać to wszystko, zanim ci pokażę.
Pokiwałem głową i oszołomiony wróciłem do kuchni, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Musiała wiedzieć, że będziemy jeść kolację, po co więc szła do restauracji? I dlaczego nie sprawdziła telefonu? Jak to możliwe, że moja żona nie czuła potrzeby, żeby zadzwonić i spytać, co u nas słychać? Nalałem jej wina i wracając do jadalni, układałem w głowie kolejne pytania, ale Vivian zdążyła rozłożyć na stole i powiesić na krzesłach całą kolekcję ubrań.
– Dzięki, skarbie – powiedziała, sięgając po kieliszek. Pocałowała mnie i nie wypiwszy ani łyka, go odstawiła. – Kupiłam też granatowy kostium. Jest boski, ale odrobinę za szeroki w biodrach, więc będę musiała go zwęzić – oświadczyła i zaczęła mi pokazywać kolejne ubrania.
Kiedy to robiła, zerknąłem na jeden z paragonów i żołądek podszedł mi do gardła. Cena przekraczała połowę raty kredytu hipotecznego.
– Wszystko w porządku? – zapytała, gdy prezentacja dobiegła końca. – Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Po prostu zastanawiam się, dlaczego nie zadzwoniłaś.
– Już ci mówiłam. Byłam zajęta.
– Wiem, ale…
– Ale co? – zapytała, piorunując mnie wzrokiem. – Kiedy ty pracowałeś, też nie dzwoniłeś i nie pisałeś co minutę.
– Ale ty byłaś na zakupach.
– Do pracy – rzuciła podniesionym głosem. – Myślisz, że chciało mi się pół nocy siedzieć przed komputerem i przez całe popołudnie biegać po sklepach? Ale nie dałeś mi wyboru, prawda? Muszę pracować, bo ty rzuciłeś pracę. I nie myśl, że nie widziałam, jak patrzysz na paragony, więc zanim znów zaczniesz się wymądrzać, przypomnij sobie, że twoja mała przygoda kosztowała nas dużo więcej, niż dziś wydałam, i może spójrz w końcu w lustro.
– Vivian…
– Przestań się zachowywać, jakbym to ja była tą złą. Sam nie jesteś idealny.
– Nigdy niczego takiego nie powiedziałem.
– I przestań się czepiać wszystkiego, co robię.
– Nie czepiam się…
Ale ona wyszła już z pokoju.
*
Przez kolejne pół godziny schodziliśmy sobie z drogi. Albo raczej ona unikała mnie. Zawsze była w tym lepsza. Wiem, bo zerkałem na nią z nadzieją, że przestanie się dąsać, i zastanawiałem się, dlaczego nie mogliśmy spokojnie porozmawiać o tym, co mnie gryzie.
Zgrillowałem tuńczyka i stek, licząc, że skusi się na jedzenie, i nakryłem do stołu na tylnej werandzie. Kiedy wszystko było gotowe, zawołałem Vivian, która przyszła razem z London.
Położyłem im na talerzach niewielkie porcje i choć obie skubnęły odrobinę, moja żona nie odezwała się do mnie ani słowem. Na szczęście London niczego nie zauważyła, bo z nią Vivian paplała radośnie, jakby w ogóle mnie tam nie było.
Zanim kolacja dobiegła końca, byłem wściekły na Vivian tak jak ona na mnie. Poszedłem do gabinetu i włączyłem komputer, żeby popracować nad prezentacjami, nie mogłem się jednak skupić i przez cały czas wracałem myślami do tego, co się wydarzyło.
Miałem poczucie porażki. Kolejny raz zawaliłem sprawę, choć nie wiedziałem, co właściwie zrobiłem źle. Vivian zaczęła układać London do snu i słyszałem, jak schodzi po schodach.
– Czeka, aż jej poczytasz – oznajmiła. – Tylko nie za długo, bo już ziewa.
– Dobrze – odparłem i wydało mi się, że widzę na jej twarzy taką samą skruchę, jaką sam czułem. – Hej – rzuciłem, biorąc ją za rękę. – Przepraszam za dzisiejszy wieczór.
Wzruszyła ramionami.
– Oboje mieliśmy ciężki tydzień – odparła.
Poczytałem London przed snem i pocałowałem ją na dobranoc. Vivian siedziała w pokoju dziennym już w piżamie i trzymała na kolanach otwarty magazyn; w telewizji leciał program rozrywkowy.
– Cześć – powiedziała, kiedy usiadłem obok niej. Wydawała się bardziej zainteresowana magazynem niż mną. – Musiałam się przebrać w coś wygodnego. Padam z nóg. Nie wiem, ile jeszcze posiedzę, zanim położę się spać.
Zrozumiałem, co chce mi powiedzieć: o tym, że będziemy się kochać, mogłem zapomnieć.
– Też jestem zmęczony.
– Nie mogę uwierzyć, że w przyszłym miesiącu pójdzie do szkoły. To niewiarygodne.
– Wciąż nie wiem, dlaczego zaczynają tak wcześnie – odparłem, chcąc pociągnąć rozmowę. – Czy za naszych czasów rok szkolny nie zaczynał się po Święcie Pracy? Kto wpadł na pomysł, żeby posyłać dzieci do szkoły dwudziestego piątego sierpnia?
– Nie mam pojęcia. To chyba ma coś wspólnego z obowiązkową liczbą dni w roku szkolnym.
Sięgnąłem po pilota.
– Mogę poszukać czegoś innego do oglądania?
Błyskawicznie odwróciła się w stronę telewizora.
– Oglądałam to. Chciałam się odmóżdżyć.
Odłożyłem pilota. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– Jakie masz plany na jutro? – zapytałem w końcu.
– Jeszcze nie wiem. Muszę odebrać kostium od krawcowej, to chyba wszystko. Dlaczego pytasz? A ty? Masz jakieś plany?
– Dostosuję się do ciebie. Byłaś ostatnio tak zajęta, że właściwie nie mieliśmy okazji pobyć razem.
– Wiem. Istne szaleństwo.
Choć mogłem się tego spodziewać, nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej tą ciągłą bieganiną.
– A co do dzisiejszej kolacji…
Pokręciła głową.
– Nie rozmawiajmy o tym, Russ. Pozwól mi się odprężyć.
– Chciałem tylko powiedzieć, że zacząłem się martwić, bo się nie odzywałaś…
Opuściła magazyn.
– Naprawdę?
– Co?
– Chcesz drążyć temat? Powiedziałam, że jestem zmęczona i że nie chcę o tym rozmawiać.
– Czemu się znów denerwujesz?
– Bo wiem, do czego zmierzasz.
– Do czego?
– Chcesz, żebym przeprosiła, ale ja nie zrobiłam nic złego. Mam przepraszać