– Noo… tak, chyba tak – odparłem, wciąż próbując oswoić się ze słowami „rozmowy kwalifikacyjne”. – Kiedy się dowiedziałaś?
– Dziś.
– W niedzielę? W długi weekend?
– Wierz mi, byłam tak zaskoczona, jak ty teraz. W piątek nie było ich nawet w biurze. Jechałam do fryzjerki, kiedy zadzwonili.
– Dlaczego nie dałaś mi znać?
– Bo miałam do załatwienia mnóstwo spraw i sama nie mogłam w to uwierzyć. Niesamowite, co? Myślę, że dziś wieczorem powinniśmy świętować, ale może najpierw pokażę ci, co kupiłam.
Nie czekając na odpowiedź, zaprowadziła mnie do jadalni, wyciągnęła obie garsonki – jedną szarą, drugą czarną – i powiesiła je na krzesłach.
– I co myślisz?
– Są bardzo eleganckie – przyznałem. Próbowałem nie zwracać uwagi na metki, ale nie mogłem. Kolejny raz poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. Symbole dolara tańczyły mi przed oczami.
– Materiał jest boski, no i uwielbiam ten krój – powiedziała. – A do nich kupiłam jeszcze to. – Sięgnęła do następnej torby i wyciągnęła cztery bluzki, które kolejno przykładała najpierw do jednej, potem do drugiej garsonki. – Pasują do obu… starałam się zaoszczędzić, ile się da.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, bąknąłem więc:
– Nadal nie bardzo rozumiem, skąd ta nagła propozycja. Ostatnio mówiłaś, że badasz grunt.
– Poszczęściło mi się – odparła.
– To znaczy?
– Kilka tygodni temu zadzwoniłam do Roba, powiedziałam mu, że myślę o powrocie do pracy, a on obiecał, że da znać, jeśli będzie coś wiedział. Potem zadzwoniłam do mojego dawnego szefa z Nowego Jorku. Pamiętasz go?
Pokiwałem głową, zastanawiając się, po co w ogóle pyta. Widzieliśmy kolesia prawie co wieczór przed wyłączeniem telewizora.
– W każdym razie powiedział mi, że zobaczy, co da się zrobić. Prawdę mówiąc, nie liczyłam na zbyt wiele, ale myślę, że rozmawiał ze swoim kierownikiem, bo to on do mnie zadzwonił. Tak się złożyło, że facet zna kogoś, kto zna kogoś innego, i moje nazwisko trafiło do właściwych ludzi, więc w poniedziałek rozmawiałam o pracy z panią wiceprezes, która powiedziała, żebym złożyła CV i listy polecające.
– Wiesz o tym od poniedziałku? I nawet mi o tym nie wspomniałaś?
– Nie sądziłam, że coś z tego wyjdzie.
– A mnie się wydaje, że wiedziałaś, że coś może z tego wyniknąć.
– Błagam cię – żachnęła się. – Mówisz, jakbym była w stanie cokolwiek przewidzieć. – Zaczęła wieszać bluzki na jednym z krzeseł. – Zresztą musiałam się nieźle nakombinować, żeby zdobyć trzeci list polecający. Chciałam, żeby napisał go ktoś wpływowy, ale nie wiedziałam, czy się zgodzi. Na szczęście obyło się bez problemów i w środę złożyłam dokumenty.
– Mówiłaś, że chodzi o pracę w branży PR?
– Będę pracowała nie tyle dla firmy, ile bezpośrednio dla dyrektora generalnego. Myślę, że facet organizuje mnóstwo konferencji prasowych i udziela wywiadów. Prowadzi wiele inwestycji na wybrzeżu, a ekolodzy są zawsze gotowi do walki. Zresztą ma świetny komitet wyborczy, coraz bardziej angażuje się w politykę i chce mieć pewność, że to, co mówi, zgadza się z linią polityczną partii.
– Kim jest ten dyrektor generalny?
Zamilkła i musnęła palcami jedną z garsonek.
– Zanim ci powiem, pamiętaj, że jeszcze nie dostałam tej pracy. I nie wiem nawet, czy ją przyjmę. Nie znam wszystkich szczegółów.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
– Bo nie chcę, żebyś się zdenerwował.
– Niby czemu miałbym się zdenerwować?
Zaczęła chować garsonki do pokrowców.
– Bo go znasz. Prawdę mówiąc, pracowałeś nad kampaniami reklamowymi jego firmy.
Niemal natychmiast skojarzyłem fakty.
– Chyba nie chodzi o Waltera Spannermana?
– Właśnie o niego. – Wyglądała na zmieszaną.
Pamiętałem, jak facet uprzykrzał mi życie; pamiętałem też jego zamiłowanie do zatrudniania pięknych kobiet, tak więc fakt, że zainteresował się Vivian, wcale mnie nie zdziwił.
– Wiesz, że jest okropny? I jego firma też.
– Dlatego potrzebuje własnego PR-owca.
– A tobie nie będzie przeszkadzać, że pracujesz dla kogoś takiego?
– Nie wiem. Jeszcze go nie poznałam. Mam tylko nadzieję, że zrobię na nim wrażenie.
Z twoim wyglądem, z pewnością będzie zachwycony, pomyślałem.
– Ile godzin tygodniowo miałabyś pracować?
– W tym cały problem – odparła. – To praca na pełen etat. I pewnie będzie trzeba podróżować.
– Masz na myśli kilkudniowe wyjazdy?
– Zwykle tak to wygląda.
– A co z London?
– Na razie sama nic nie wiem. Później będziemy się martwić. Jeśli w ogóle będzie czym. Tymczasem spróbujmy się cieszyć? Możesz to dla mnie zrobić?
– Jasne – rzuciłem, ale mówiąc to, myślałem o Spannermanie, jego relacji z Petersem i zastanawiałem się, kim była ostatnia osoba, która poleciła Vivian na to stanowisko.
Ale przecież nie zrobiłaby mi czegoś takiego, prawda?
ROZDZIAŁ 5
Zmiany
Kiedy London miała cztery lata, pod choinką pojawił się mały rowerek na czterech kółkach. Uparłem się, żeby go kupić; pamiętam z dzieciństwa, jak w upalne letnie dni pedałowałem na swoim rowerze, goniąc za wolnością. To jasne, że większość z tych wspomnień pochodzi z okresu między ósmym a trzynastym rokiem życia, ale w miarę jak zbliżały się święta, myślałem, że nauka jazdy zajmie London jakiś rok, dwa, zanim odepniemy boczne kółka, i za kilka lat moja córka będzie jeździła tak dobrze, jak jej ojciec.
Tymczasem Vivian nie podzielała mojego entuzjazmu. Chociaż sama miała rower, jej wspomnienia z nim związane nie były aż tak radosne. Pamiętam, że w tygodniach poprzedzających Boże Narodzenie pytałem ją, czy kupiła rowerek, a ona za każdym razem mnie zbywała, twierdząc, że nie miała czasu. W końcu zaciągnąłem ją do sklepu, sam kupiłem rower i niczym jeden z pomocników Świętego Mikołaja składałem go wieczorami, gdy Vivian kładła się spać.
Nie mogłem się doczekać, aż London wsiądzie na swój rowerek, i gdy tylko zauważyła go pod choinką, podbiegła do niego, a ja pomogłem jej usiąść na siodełku. Kiedy pchana przeze mnie jeździła po pokoju, Vivian wpadła na pomysł, żeby London otworzyła inne prezenty. Jak zwykle w pierwszej chwili pomyślałem, że dostała ich za dużo: ubrania, zabawki, zestawy do malowania palcami, manekina (do przebierania) i zestaw paciorków do robienia biżuterii. Do tego niezliczone gadżety dla Barbie. Posprzątanie pokoju