– Raczej nie miałbym ochoty wejść w ten arras – stwierdził Eliot.
– Wiem. Czasami się zastanawiam, czy on przypadkiem nie próbuje wyjść.
– Ale popatrz na tego faceta – powiedział Eliot, podchodząc do portretu rycerza w zbroi. – Nie miałbym nic przeciwko wejściu w ten arras, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
– Rozumiem, co masz na myśli.
– I wyciągnięciu miecza z pochwy.
– Złapałem, naprawdę.
Eliot zmierzał do czegoś, ale się nie spieszył. Tylko że jeśli nie przejdzie wkrótce do rzeczy, Quentin zaśnie.
– Myślisz, że gdybym się tam dostał, zobaczyłbyś na arrasie małą wełnianą wersję mnie? Nie wiem, czyby mi się to spodobało.
Quentin czekał. Już dawno nie czuł się tak spokojny, jak od chwili, kiedy zdecydował, że popłynie na Najdalszą Wyspę. Okna w pokoju były otwarte w takim stopniu, w jakim dawały się otworzyć, i do środka wpadało ciepłe nocne powietrze pachnące trawą pod koniec lata i pobliskim morzem.
– Jeśli chodzi o tę twoją wyprawę – powiedział w końcu Eliot.
– Jeśli?
– Nie rozumiem, dlaczego to robisz.
– A musisz?
– To coś w stylu misji i przygód, i czego tam jeszcze? Popłynąć poza horyzont? Wszystko jedno. Nie jesteś tu potrzebny w związku ze sprawą Jollyby’ego. Któreś z nas zapewne naprawdę powinno tam popłynąć – pewnie nawet nie wiedzą, że znowu mają królów i królowe – aby przekazać szczegóły dla dobra państwa.
– Wystarczy.
– Ale chcę porozmawiać z tobą o Julii.
– Och. – Czas na whiskey. Próbując pić na leżąco, Quentin pociągnął większy łyk, niż zamierzał, i poczuł w trzewiach ogień. Stłumił kaszel. – Słuchaj, jesteś Najwyższym Królem, a nie moim ojcem – wysapał. – Poradzę sobie.
– Nie musisz się bronić, po prostu chcę mieć pewność, że wiesz, w co się pakujesz.
– A jeśli nie wiem?
– Czy opowiadałem ci kiedyś, jak poznałem Julię? – spytał Eliot, siadając na jednym z dwóch krzeseł pozostawionych w sypialni.
– Jasne. – Naprawdę? Szczegóły były niejasne. – To znaczy bez detali.
Jednak prawda była taka, że w ogóle nie rozmawiali o tamtym okresie. To było po wielkiej katastrofie w Grobowcu Embera. Quentin został ciężko ranny i musieli go zostawić pod opieką irytujących, ale niezwykle biegłych w sztuce medycznej centaurów. Eliot, Janet i inni wrócili do prawdziwego świata, a Quentin spędził rok na rekonwalescencji w Fillory. Potem wrócił na Ziemię i zrezygnował z magii. Przez następne sześć miesięcy pracował w biurze na Manhattanie, póki w końcu nie przyszli po niego Janet, Eliot i Julia. Gdyby nie przyszli, zapewne dalej by tam siedział. Był im za to wdzięczny i zawsze będzie.
Eliot patrzył przez okno w ciemną, bezksiężycową noc. W swym niezbyt wygodnym, za ciężko haftowanym szlafroku wyglądał jak orientalny władca.
– Wiesz, Janet i ja byliśmy w marnym stanie, kiedy opuszczaliśmy Fillory.
– Wiem. Ale przynajmniej Martin Chatwin nie przegryzł was prawie na pół.
– To nie jest jakiś cholerny konkurs, ale tak, masz rację. Jednak byliśmy wstrząśnięci. My też kochaliśmy Alice, no wiesz, na swój sposób. Nawet Janet. I byliśmy pewni, że ciebie też straciliśmy. Więc postanowiliśmy całkowicie dać sobie spokój z Fillory, z całą tą sprawą.
Josh pojechał do rodziców do New Hampshire, a Richard i Anaïs gdzieś tam, robić to, co robili przed wyprawą do Fillory. No wiesz, żadni z nich żałobnicy. Ja nie mogłem znieść Nowego Jorku ani tej mojej groteskowej tak zwanej rodziny z Oregonu, więc pojechałem z Janet do Los Angeles.
Okazało się, że to świetna decyzja. Wiesz, że jej rodzice są prawnikami? Prawnikami gwiazd. Są fantastycznie bogaci, mają wielki dom w Brentwood, pracują na okrągło i nie wykazują żadnych oznak życia uczuciowego. No więc siedzieliśmy w Brentwood przez tydzień czy dwa, aż nawet oni mieli dość widoku naszych zaszokowanych twarzy, kiedy szliśmy do łóżek, akurat wtedy, kiedy wstawali przed świtem na poranny mecz squasha. I wpakowali nas na dwa tygodnie do takiego wymyślnego spa w Wyoming.
Na pewno o nim nie słyszałeś, to miejsce, do którego nie sposób się dostać. Jest po prostu groteskowo drogie, ale dla tych ludzi pieniądze nic nie znaczą, a ja nie zamierzałem się kłócić. Janet praktycznie tam dorastała, cały personel znał ją od małego. Wyobraź sobie tylko, nasza Janet jako mała dziewczynka. Mieliśmy dla siebie cały bungalow i legiony służby. Mam wrażenie, że Janet miała osobną manikiurzystkę do każdego paznokcia.
Robili też różne rzeczy z błotem i gorącymi kamieniami. Przysięgam ci, była w tym prawdziwa magia. Nic nie może być aż takie dobre bez magii.
Oczywiście wkrótce wyszła na jaw straszliwa tajemnica dotycząca takich miejsc. One są po prostu koszmarnie nudne. Nie masz pojęcia, do jakich ekstremów nas to doprowadziło. Grałem w tenisa. Ja! Chociaż robili się paskudni, jeśli chodzi o picie na korcie. Więc ich poinformowałem, że od tego zależy moja forma. Nie można nauczyć się techniki, nie w moim wieku.
No więc trzeciego dnia zaczęliśmy z Janet rozważać, czy może zacząć uprawiać seks, po prostu żeby rozproszyć nudę. A wtedy niczym mroczny anioł miłosierdzia, który przybył bronić mojej cnoty, zjawiła się Julia.
Zupełnie jak w jednym z tych kryminałów o Poirocie, no wiesz, rozgrywającym się w jakimś wymyślnym miejscu na wsi. Doszło do jakiegoś wypadku przy basenie – nigdy nie poznałem szczegółów, ale zrobiło się straszne zamieszanie. Podejrzewam, że właśnie za to się tam płaci: za pierwszorzędne zamieszanie. Tajemnicza dama. Było boleśnie oczywiste, że jest tu zupełnie nie na miejscu. Miała fryzurę jak gniazdo szczura, po prostu nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić. Gorszą niż teraz. I skórki przy paznokciach ogryzione do krwi. Garbiła się. Jąkała się nerwowo. I nie miała zielonego pojęcia, jak tam wszystko działa. Próbowała dawać napiwki. Wymawiała nazwy francuskich win z prawdziwym francuskim akcentem.
Oczywiście natychmiast zaczęło mnie do niej ciągnąć. Obstawiałem, że jest Rosjanką, córką oligarchy, który siedzi w więzieniu, coś w tę mańkę. Tylko Rosjan stać na pobyt w takim miejscu i taką fatalną fryzurę. Janet natomiast uważała, że właśnie jest po odwyku, a sądząc z wyglądu, powinna zaraz tam wrócić. W każdym razie rzuciliśmy się na nią jak umierające z głodu wilki. Podjęliśmy delikatne kroki. Nie chcieliśmy jej spłoszyć, z daleka było widać, że balansuje na skraju paniki. To Janet, ta mistrzyni uwodzenia, wreszcie ją złamała – usiadła w recepcji i zaczęła się w głos skarżyć na jakiś trudny problem komputerowy. Widzieliśmy, jak Julia ze sobą walczy, ale to było fait accompli.
Potem – no sam wiesz, jak to jest na wakacjach. Jak tylko kogoś poznasz, nie sposób się go pozbyć. Wszędzie na siebie wpadaliśmy. Nie uważasz, że takie miejsca są nie w jej stylu? Ale była tam, po szyję w błocie, z plastrami ogórka na oczach. Ciągle przesiadywała w łaźniach i innych takich. Raz Janet próbowała pójść z nią do sauny, ale tak podkręciła temperaturę, że wszyscy zwiali. Zapewne kazała się nawet bić wierzbowymi witkami. Zupełnie jakby starała się zmyć z siebie jakąś skazę.
Okazało się, że ma słabość do kart, więc godzinami piliśmy i graliśmy w brydża z dziadkiem. Żadnych rozmów. Nie wiedzieliśmy oczywiście, że jest czarodziejką. Bo skąd mieliśmy wiedzieć?