Kołysanka. Leila Slimani. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Leila Slimani
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-245-2
Скачать книгу
chłopców.

      Louise przypada do gustu Paulowi i Myriam. Podobają im się jej gładkie rysy, szczery uśmiech, wargi, które nie drżą. Wydaje się, że nic nie może zmącić jej spokoju. Ma wzrok kobiety, która jest w stanie wszystkiego wysłuchać i wszystko wybaczyć. Jej twarz przypomina spokojne morze, nikt by nie odgadł, że to otchłań.

      Tego samego wieczoru dzwonią do małżeństwa, którego numer telefonu zostawiła im Louise. Odbiera kobieta, odpowiada chłodno. Gdy słyszy nazwisko Louise, natychmiast zmienia ton.

      – Louise? Co za szczęście, że państwo na nią trafili. Była dla moich chłopców jak druga matka. Rozstawaliśmy się z nią naprawdę z bólem serca. Szczerze mówiąc, w tamtym czasie zastanawiałam się nawet nad trzecim dzieckiem, żeby móc ją zatrzymać.

      Louise otwiera okiennice w swoim mieszkaniu. Minęła piąta rano, na zewnątrz jeszcze świecą się lampy. Ulicą idzie mężczyzna, przemyka wzdłuż ścian, chroniąc się przed deszczem. Lało przez całą noc. Wiatr świszczał w rurach i wypełniał sny. Jakby krople padały poziomo, waląc z całej siły w fasadę budynku i szyby. Louise lubi wyglądać przez okno. Naprzeciwko, między dwoma ponurymi budynkami, stoi domek otoczony zarośniętym ogrodem. Na początku lata zamieszkało w nim młode małżeństwo, paryżanie, których dzieci bawią się na huśtawce, a w niedzielę pielą ogródek. Louise się zastanawia, po co sprowadzili się do tej dzielnicy.

      Ma dreszcze z braku snu. Końcem paznokcia drapie kąt okna. Na próżno z uporem myje szyby dwa razy w tygodniu, ciągle wydają się jej mętne, pokryte kurzem i czarnymi smugami. Nieraz szoruje je tak, że o mało nie pękną. Drapie coraz mocniej okno, aż łamie paznokieć. Podnosi palec do ust i przygryza go, by przestał krwawić.

      Mieszkanie składa się tylko z jednego pokoju, który służy Louise zarówno jako sypialnia, jak i salon. Każdego ranka ścieli tapczan i przykrywa go czarną narzutą. Je posiłki przy niskim stoliku, przed stale włączonym telewizorem. Pod ścianą leżą nadal zamknięte pudła. Może są w nich jakieś przedmioty, które mogłyby ożywić tę bezduszną kawalerkę. Po prawej stronie sofy stoi zdjęcie rudej nastolatki oprawione w błyszczącą ramkę.

      Delikatnie rozpostarła na tapczanie długą spódnicę i bluzkę. Podnosi z podłogi baleriny kupione przed ponad dziesięcioma laty, ale tak o nie dba, że wciąż wyglądają jak nowe. Proste lakierki na kwadratowym obcasie, ozdobione dyskretną kokardką. Siada i zaczyna czyścić but, nabierając na wacik krem do demakijażu ze słoiczka. Robi to wolno i dokładnie. Czyści zapamiętale, całkowicie pochłonięta tą czynnością. Wacik jest brudny. Louise przysuwa but do lampy stojącej na okrągłym stoliku. Gdy lakier wydaje się jej dostatecznie błyszczący, odkłada balerinę i sięga po drugą.

      Jest tak wcześnie, że zdąży jeszcze pomalować sobie paznokcie zniszczone sprzątaniem. Zakleja palec wskazujący plastrem i powleka pozostałe bardzo dyskretnym różowym lakierem. Po raz pierwszy, mimo ceny, ufarbowała sobie włosy u fryzjera. Czesze je w kok związany nad karkiem. Maluje się, niebieski cień ją postarza, a przecież jest taka krucha, taka drobna, że z daleka wygląda na zaledwie dwadzieścia lat. A ma ponad dwa razy tyle.

      Kręci się w kółko po pokoju, który nigdy nie wydawał jej się taki mały, taki wąski. Siada, po czym niemal natychmiast znowu wstaje. Mogłaby włączyć telewizor. Napić się herbaty. Przeczytać stary numer pisma kobiecego, który trzyma przy łóżku. Ale boi się, że się zbytnio rozluźni, czas zacznie uciekać, a ona popadnie w otępienie. Poranne przebudzenie uczyniło ją kruchą, bezbronną. Wystarczyłby drobiazg, by na minutę zamknęła oczy, zasnęła i spóźniła się. Musi zachować trzeźwość umysłu, skoncentrować całą uwagę na tym pierwszym dniu pracy.

      Nie może czekać w domu. Nie minęła jeszcze szósta rano, ma bardzo dużo czasu, ale idzie szybkim krokiem do kolejki RER. Droga do dworca w Saint-Maur-des-Fossés zabiera jej ponad kwadrans. Siada w wagonie naprzeciwko starego Chińczyka, który śpi skulony, z czołem opartym o szybę. Wpatruje się w jego zmęczoną twarz. Na każdej stacji zastanawia się, czy go nie obudzić. Boi się, że Chińczyk się zgubi, pojedzie za daleko, a gdy otworzy oczy, okaże się, że jest sam na stacji końcowej, i będzie musiał jechać w przeciwną stronę. Ale nic nie mówi. Rozsądniej jest nie rozmawiać z ludźmi. Kiedyś młoda dziewczyna, piękna brunetka, o mało jej nie uderzyła. „Dlaczego się na mnie patrzysz? Co się tak gapisz?” – krzyknęła.

      Gdy pociąg wjeżdża na stację Auber, Louise wyskakuje z wagonu. Jest już trochę więcej ludzi, jakaś kobieta potrąca ją, gdy idzie po schodach na górę, na peron metra. Mdlący zapach croissantów i spalonej czekolady podchodzi jej do gardła. Wsiada do metra linii 7 przy Operze i wychodzi na ulicę na stacji Poissonnière.

      Dociera na miejsce z niemal godzinnym wyprzedzeniem, więc siada w ogródku pozbawionej uroku kawiarni Paradis, z której może obserwować wejście do kamienicy. Bawi się łyżeczką. Patrzy z zazdrością na mężczyznę po swojej prawej stronie, który ssie papierosa, trzymając go w grubych obleśnych wargach. Chciałaby mu go wyrwać i zaciągnąć się głęboko. Nie może już usiedzieć na miejscu, więc płaci za kawę i wchodzi do cichego budynku. Za kwadrans zadzwoni, a na razie siada na stopniu między dwoma piętrami. Słyszy jakiś hałas, ledwie ma czas wstać – to Paul zbiega po schodach. Pod pachą niesie rower, na głowie ma różowy kask.

      – Louise? Dawno pani tu jest? Dlaczego pani nie weszła?

      – Nie chciałam przeszkadzać.

      – Nie przeszkadza pani, wprost przeciwnie. Proszę, to pani klucze – mówi, wyciągając je z kieszeni. – Proszę wejść i czuć się jak u siebie w domu.

      – Moja niania jest czarodziejką. – Tak mówi Myriam, gdy opowiada o pojawieniu się Louise w ich codziennym życiu.

      Chyba ma zdolności magiczne, bo zamieniła małe duszne mieszkanie w spokojną jasną przestrzeń. Przesunęła ściany. Sprawiła, że szafki są głębsze, a szuflady szersze. Wpuściła do środka światło.

      Pierwszego dnia Myriam wydaje jej instrukcje. Pokazuje, jak działa sprzęt. Powtarza, wskazując jakiś przedmiot lub ubranie: „Na to proszę uważać, jestem do tego bardzo przywiązana”. Udziela jej wskazówek na temat kolekcji winylowych płyt Paula, których dzieci nie mają prawa ruszać. Louise kiwa głową, milcząca i posłuszna. Pewna siebie ogląda każde pomieszczenie, jak generał obserwuje teren, który ma podbić.

      W ciągu kilku tygodni Louise zamienia to chaotyczne mieszkanie w idealne wnętrze godne elit. Narzuca im swoje niegdysiejsze maniery oraz zamiłowanie do perfekcji. Myriam i Paul nie mogą się nadziwić. Przyszywa guziki do marynarek, w których nie chodzili od miesięcy, bo nie chciało im się szukać igły. Przeszywa rąbki w spódnicach i w spodniach. Ceruje ubrania Mili, które Myriam zamierzała bez żalu wyrzucić. Pierze zasłony pożółkłe od tytoniu i kurzu. Raz w tygodniu zmienia pościel. Paul i Myriam są zadowoleni. Paul mówi jej z uśmiechem, że przypomina Mary Poppins. Nie jest pewien, czy Louise rozumie ten komplement.

      Nocą w przyjemnej czystej pościeli śmieją się z tego nowego życia, nie mogąc uwierzyć, że to ich życie. Mają wrażenie, że znaleźli prawdziwą perłę, że są wybrańcami losu. Oczywiście pensja Louise ciąży na rodzinnym budżecie, ale Paul nie skarży się z tego powodu. Po kilku tygodniach nie mogą się już obejść bez Louise.

      Wieczorem, gdy Myriam wraca do domu, czeka na nią kolacja. Dzieci są spokojne i uczesane. Louise budzi i spełnia marzenia o idealnej rodzinie, których Myriam się wstydzi. Uczy Milę sprzątać po sobie i na oczach zdumionych rodziców dziewczynka wiesza swój płaszcz na wieszaku.

      Zniknęły niepotrzebne rzeczy. Przy Louise nic się nie gromadzi, ani brudne naczynia, ani ubrania, ani koperty, które zapomniało się otworzyć i znajduje się je pod starym czasopismem. Nic nie