Kołysanka. Leila Slimani. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Leila Slimani
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-245-2
Скачать книгу
usłyszała dźwięk SMS-a.

      – Nie wiem, czy chcesz wrócić do prawa. Jeśli cię to interesuje, możemy porozmawiać.

      Myriam o mało nie wrzasnęła z radości. Zaczęła skakać w mieszkaniu, wyściskała Milę, która powtarzała:

      – Co się stało, mamo? Dlaczego się śmiejesz?

      Później Myriam się zastanawiała, czy Pascal dostrzegł jej rozpacz czy też po prostu uznał, że szczęśliwym trafem natknął się na Myriam Charfę, najbardziej sumienną studentkę, jaką dane mu było poznać. Może pomyślał, że jest wybrańcem losu, skoro może zatrudnić taką kobietę jak ona, która w dodatku dzięki niemu wróci na salę sądową.

      Myriam opowiedziała o tym Paulowi, ale jego reakcja ją rozczarowała. Wzruszył ramionami.

      – Nie wiedziałem, że chciałabyś iść do pracy.

      Strasznie ją to rozzłościło, bardziej niż powinno. Rozmowa szybko zamieniła się w kłótnię. Zarzuciła mu egoizm, a on oskarżył ją o brak konsekwencji.

      – Pójdziesz do pracy, zgoda, ale co zrobimy z dziećmi? – Rechotał, ośmieszając zarazem jej ambicje, a ona jeszcze bardziej czuła się tak, jakby miała na zawsze pozostać uwięziona w tym mieszkaniu.

      Gdy się uspokoili, dokładnie przeanalizowali różne możliwości. Był koniec stycznia: nie ma co marzyć o znalezieniu miejsca w żłobku lub w przechowalni. Nie mieli żadnych znajomości w merostwie. A jeśli Myriam pójdzie do pracy, znajdą się w najgorszym przedziale płac: będą zarabiać za dużo, by przysługiwała im pomoc finansowa, a za mało, by zatrudnienie niani nie wiązało się z wyrzeczeniami. Ostatecznie wybrali właśnie to rozwiązanie, po tym, jak Paul stwierdził:

      – Uwzględniając godziny nadliczbowe, będziesz zarabiać mniej więcej tyle co niania. Ale skoro uznajesz, że dzięki temu poczujesz się lepiej…

      Po tej rozmowie pozostała w niej gorycz. Miała o to pretensje do Paula.

      Chciała wszystko załatwić jak należy. Żeby się uspokoić, udała się do agencji, którą niedawno otwarto w dzielnicy. Małe biuro o bezpretensjonalnym wystroju prowadziły dwie kobiety koło trzydziestki. Witrynę pomalowaną na niebiesko, w kolorze wyprawki dla niemowlęcia, zdobiły gwiazdy i złote dromaderki. Myriam zadzwoniła. Właścicielka zlustrowała ją przez szybę. Powoli wstała i wystawiła głowę przez drzwi:

      – Tak?

      – Dzień dobry.

      – Przyszła się pani zapisać? Potrzebna nam pełna dokumentacja. CV i referencje wystawione przez pani byłych pracodawców.

      – Nie, nie o to mi chodzi. Szukam niani dla swoich dzieci.

      Wyraz twarzy dziewczyny kompletnie się zmienił. Wydawała się zadowolona, że przyjmuje klientkę, i tym bardziej zakłopotana z powodu pomyłki. Ale skąd miała wiedzieć, że ta zmęczona kobieta o gęstych kręconych włosach jest mamą ślicznej dziewczynki popłakującej na chodniku?

      Właścicielka otwarła duży katalog, nad którym Myriam się pochyliła.

      – Proszę usiąść – zaproponowała dziewczyna.

      Przed oczami Myriam przewijały się dziesiątki zdjęć kobiet, w większości z Afryki lub z Filipin. Mila miała rozrywkę. Komentowała:

      – Ta jest paskudna, no nie?

      Matka ją upominała i z ciężkim sercem wracała do niewyraźnych albo źle wykadrowanych portretów kobiet, z których żadna się nie uśmiechała.

      Właścicielka agencji napawała ją niesmakiem. Jej hipokryzja, okrągła zaczerwieniona twarz, postrzępiony szalik na szyi. Jej rasizm, który przed chwilą wyszedł na jaw. Wszystko to sprawiało, że Myriam miała ochotę uciec. Uścisnęła jej dłoń. Obiecała, że porozmawia z mężem, i nigdy więcej już się tam nie pojawiła. Za to sama porozwieszała ogłoszenia w sklepach w dzielnicy. Idąc za radą przyjaciółki, zasypała anonsami strony internetowe, dodając, że sprawa jest pilna. W ciągu tygodnia zadzwoniło sześć osób.

      Czeka na tę nianię jak na zbawienie, choć jest przerażona na myśl, że zostawi swoje dzieci. Wie o nich wszystko i chciałaby utrzymać tę wiedzę w tajemnicy. Zna ich upodobania i zwyczaje, natychmiast odgaduje, gdy któreś jest chore lub smutne. Dotychczas nie spuszczała ich z oczu przekonana, że nikt nie będzie ich chronił tak dobrze jak ona.

      Odkąd przyszły na świat, wszystkiego się boi. Zwłaszcza, że umrą. Nigdy nie wspomina o tym ani swoim przyjaciołom, ani Paulowi, ale jest pewna, że wszystkim przychodzi to do głowy. Nie wątpi, że tak jak ona każdy czasem patrzył na swoje śpiące dziecko i zastanawiał się, co by czuł, gdyby to ciało było trupem, gdyby te oczy zamknęły się na zawsze. Nic nie może na to poradzić. W jej wyobraźni rodzą się straszne scenariusze, które przegania, potrząsając głową, odmawiając modlitwy, pukając w niemalowane drewno i dotykając ręki Fatimy odziedziczonej po matce. Zaklina los, chorobę, wypadki, zboczone apetyty drapieżników. W nocy śni jej się, że dzieci nagle znikają w obojętnym tłumie. Krzyczy: „Gdzie są moje dzieci?”, a ludzie się śmieją. Myślą, że oszalała.

      – Spóźnia się. To źle wróży – niecierpliwi się Paul. Podchodzi do drzwi wejściowych i patrzy przez judasza. Jest czternasta piętnaście, a pierwszej kandydatki, Filipinki, jak nie było, tak nie ma.

      O czternastej dwadzieścia Gigi miękko puka do drzwi. Myriam idzie jej otworzyć. Natychmiast zauważa, iż kobieta ma bardzo małe stopy. Mimo chłodu włożyła płócienne tenisówki i białe skarpetki z falbankami. Dobiega pięćdziesiątki, a ma stopy dziecka. Jest dość elegancka, włosy zaplotła w warkocz, który opada jej na plecy. Paul sucho zauważa, że się spóźniła, i Gigi spuszcza głowę, mamrocząc przeprosiny. Bardzo słabo mówi po francusku. Paul bez przekonania rozpoczyna rozmowę po angielsku. Gigi opowiada o swoich doświadczeniach. O dzieciach, które zostawiła w kraju, o najmłodszym, którego nie widziała od dziesięciu lat. Nie zatrudni jej. Zadaje kilka pytań pro forma i o czternastej trzydzieści odprowadza ją do drzwi.

      – Zadzwonimy do pani. Thank you.

      Potem uśmiechnięta Grace z Wybrzeża Kości Słoniowej bez dokumentów. Caroline, otyła blondyna z tłustymi włosami, która przez całą rozmowę skarży się na bóle pleców i problemy z krążeniem. Malika, Marokanka w dojrzałym wieku, która podkreśla, że od dwudziestu lat pracuje w tym zawodzie i że kocha dzieci. Myriam postawiła sprawę jasno. Nie chce zatrudniać kobiety z Maghrebu do opieki nad dziećmi.

      – Dlaczego nie? – próbuje przekonać ją Paul. – Mówiłaby do nich po arabsku, skoro ty nie chcesz.

      Ale Myriam absolutnie się sprzeciwia. Obawia się, że połączyłaby je niewidzialna nić porozumienia, zrodziłaby się zażyłość. Że tamta zaczęłaby jej robić uwagi po arabsku. Opowiadać o swoim życiu, a potem prosić o tysiące rzeczy w imię wspólnego języka i religii. Zawsze nieufnie podchodziła do tego, co nazywa się solidarnością imigrantów.

      Potem zjawia się Louise. Kiedy później Myriam opowiada o tej pierwszej rozmowie, lubi powtarzać, że było to oczywiste. Jak miłość od pierwszego wejrzenia. Podkreśla zwłaszcza zachowanie córki.

      – To ona ją wybrała – dodaje często.

      Mila właśnie się obudziła po popołudniowej drzemce, ze snu wyrwał ją przenikliwy płacz brata. Paul idzie po dzidziusia, a mała go nie odstępuje, chowając się za jego nogami. Louise wstaje. Myriam, zafascynowana pewnością siebie niani, wspomina tę scenę do dziś: jak Louise delikatnie wyjmuje Adama z objęć ojca i udaje, że nie widzi Mili.

      – Gdzie jest księżniczka? Wydawało mi się, że widzę księżniczkę,