Kołysanka. Leila Slimani. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Leila Slimani
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-245-2
Скачать книгу
się dać swoim dzieciom to, co najlepsze. Żeby zrozumiały, kto tu rządzi.

      Mila i Adam śpią po obiedzie. Myriam i Paul, niespokojni i skrępowani, siedzą na skraju łóżka. Nigdy nie zostawiali dzieci pod cudzą opieką. Myriam kończyła prawo, gdy zaszła w ciążę z Milą, obroniła się dwa tygodnie przed porodem. Paul robił jeden staż za drugim, pełen optymizmu, którym ujął Myriam, gdy się poznali. Był pewien, że da radę pracować za dwoje, że zrobi karierę jako producent muzyczny mimo kryzysu i ograniczeń budżetowych.

      Mila była wątłym pobudliwym niemowlęciem i bez przerwy płakała. Nie przybierała na wadze, nie chciała ssać piersi ani pić z butelek, które przygotowywał jej ojciec. Pochylona nad kołyską Myriam zapominała o istnieniu świata zewnętrznego. Jej ambicje ograniczały się do tego, jak sprawić, aby tej chudziutkiej rozwrzeszczanej dziewczynce przybyło kilka gramów. Nie zdawała sobie sprawy, że mijają miesiące. Nigdy z Paulem nie rozstawali się z Milą. Udawali, że nie widzą, iż drażni to znajomych, którzy szeptali za ich plecami, że ani bar, ani sofa w restauracji nie są odpowiednim miejscem dla niemowlęcia. Ale Myriam nie chciała słyszeć o baby-sitterce. Nikt poza nią nie był w stanie zaspokoić potrzeb dziecka.

      Mila miała zaledwie półtora roku, gdy Myriam znowu zaszła w ciążę. Zawsze utrzymywała, że to była wpadka. „Pigułka nigdy nie daje stuprocentowej pewności”, mówiła ze śmiechem do przyjaciółek. A tak naprawdę zaplanowała tę ciążę. Adam był pretekstem, by nie opuszczać domowego zacisza. Paul nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. Właśnie dostał pracę asystenta w renomowanym studiu i spędzał tam całe dnie i noce, uzależniony od kaprysów artystów i ich kalendarzy. Żonie najwyraźniej służyło to pierwotne macierzyństwo. Życie w kokonie, z dala od świata i innych ludzi, chroniło ich przed wszystkim.

      A potem czas zaczął się dłużyć, doskonały mechanizm rodzinny się zaciął. Rodzice Paula, którzy po przyjściu małej na świat stale im pomagali, zaczęli spędzać coraz więcej czasu w domu na wsi, gdzie przystąpili do dużego remontu. Miesiąc przed porodem wyjechali na trzy tygodnie do Azji i uprzedzili o tym Paula dopiero w ostatniej chwili. Był oburzony, żalił się Myriam na egoizm swoich rodziców, na ich lekkomyślność. Ale Myriam ulżyło. Nie znosiła, gdy Sylvie kręciła się po mieszkaniu. Z uśmiechem słuchała rad teściowej, zaciskała zęby, gdy Sylvie grzebała w lodówce i krytykowała jej zawartość. Teściowa kupowała sałatę ekologiczną. Przygotowywała jedzenie dla Mili, ale zostawiała potworny bałagan w kuchni. Nie zgadzały się z Myriam w żadnej kwestii, toteż w mieszkaniu panowała ciężka wybuchowa atmosfera, która w każdej chwili mogła przerodzić się w kłótnię.

      – Daj spokój rodzicom, mają rację, chcąc korzystać z życia teraz, gdy są wolni – powiedziała w końcu Myriam do Paula.

      Nie zdawała sobie sprawy ze skali tego, co ją czeka. Z dwójką dzieci wszystko stało się bardziej skomplikowane: zakupy, kąpiele, wizyty u lekarza, sprzątanie. Stos rachunków zaczął rosnąć. Myriam sposępniała. Znienawidziła spacery po parku. Zimowe dni zdawały się ciągnąć bez końca. Denerwowały ją kaprysy Mili, z obojętnością reagowała na próby gaworzenia Adama. Każdego dnia czuła coraz większą potrzebę, by samodzielnie iść naprzód, a na ulicy miała ochotę wrzeszczeć jak szalona. „Pożerają mnie żywcem”, myślała sobie nieraz.

      Zazdrościła mężowi. Wieczorami czekała na niego nerwowo pod drzwiami. Przez godzinę żaliła się, że dzieci płaczą, że mieszkanie jest małe, że nie ma żadnej rozrywki. Gdy dopuszczała go do głosu, a on opowiadał o perypetiach związanych z sesją nagraniową jakiejś grupy hiphopowej, rzucała przez zęby:

      – Masz szczęście.

      Odpowiadał:

      – Nie, to ty masz szczęście. Tak bardzo chciałbym patrzyć, jak rosną.

      W tej grze nie było zwycięzców.

      Nocą Paul spał obok niej głębokim snem człowieka, który przez cały dzień pracował i zasłużył na odpoczynek. Ją zżerały gorycz i żal. Myślała o tym, ile wysiłku kosztowało ją skończenie studiów mimo braku pieniędzy i wsparcia ze strony rodziców, o radości, którą poczuła, gdy przyjęto ją do palestry, gdy po raz pierwszy włożyła togę adwokacką i Paul sfotografował ją, dumną i uśmiechniętą, pod bramą ich kamienicy.

      Przez długie miesiące udawała, że znosi tę sytuację. Nawet Paulowi nie potrafiła powiedzieć, jak bardzo się wstydzi. Jak bardzo jej doskwiera, że może opowiadać innym jedynie o tym, co śmiesznego zrobiły dzieci, i o rozmowach nieznajomych, których śledziła w supermarkecie. Zaczęła odrzucać wszystkie zaproszenia na kolacje, przestała odbierać telefony od przyjaciół. Bała się zwłaszcza kobiet, które potrafiły być takie okrutne. Miała ochotę udusić te, które udawały, że ją podziwiają albo co gorsza, że jej zazdroszczą. Nie mogła znieść ich uskarżania się na pracę, na to, że za mało czasu spędzają z dziećmi. Nade wszystko obawiała się nieznajomych. Tych, którzy niewinnie pytali, gdzie pracuje, i odwracali się, słysząc, że zajmuje się domem.

      Któregoś dnia, gdy robiła zakupy w Monoprix przy bulwarze Saint-Denis, zorientowała się, że zabrała ze sklepu skarpetki dziecięce, zapomniała, że wsadziła je do wózka. Była pod domem i mogła wrócić do sklepu, żeby je oddać, ale zrezygnowała. Nie opowiedziała o tym Paulowi. Była to błahostka, a jednak nie mogła przestać o tym myśleć. Później co jakiś czas chodziła do Monoprix i chowała w wózku synka szampon, krem albo szminkę, której nigdy nie użyje. Wiedziała, że gdyby ktoś ją zatrzymał, wystarczyłoby odegrać przemęczoną matkę i z pewnością uwierzono by w jej uczciwość. Te śmieszne kradzieże wprawiały ją w podniecenie. Śmiała się do siebie na ulicy, miała wrażenie, że zakpiła sobie z całego świata.

      Gdy przypadkowo spotkała Pascala, odebrała to jako znak. Dawny kolega z wydziału prawa w pierwszej chwili jej nie poznał: spodnie na niej wisiały, na nogach miała zniszczone botki, a brudne włosy spięła w kok. Stała koło karuzeli, z której Mila nie chciała zejść.

      – Ostatnie kółko – powtarzała za każdym razem, gdy jej córka kurczowo wczepiona w konika mijała ją, machając rączką. Podniosła wzrok: uśmiechał się do niej Pascal z ramionami otwartymi na znak radości i zaskoczenia. Odpowiedziała mu uśmiechem, kurczowo ściskając wózek. Pascal się spieszył, ale na szczęście miał spotkanie dwa kroki od mieszkania Myriam.

      – I tak miałam wracać. Przejdziemy się razem? – zaproponowała.

      Rzuciła się na Milę, która zaczęła przenikliwie krzyczeć. Nie chciała iść, a Myriam uparcie się uśmiechała, udając, że panuje nad sytuacją. Nie przestawała myśleć o starym swetrze, który miała pod płaszczem, Pascal z pewnością zauważył przetarty golf. Nerwowo pocierała ręką skronie, jakby to wystarczyło, by doprowadzić do porządku wysuszone splątane włosy. Pascal zdawał się niczego nie zauważać. Opowiadał jej o kancelarii, którą otworzył z dwoma kolegami z roku, o kłopotach i radościach rozkręcania własnego biznesu. Spijała słowa z jego warg. Mila ciągle mu przerywała i Myriam dałaby wszystko, by ją uciszyć. Nie spuszczała wzroku z Pascala, grzebała w kieszeniach, w torebce w poszukiwaniu lizaka, cukierka, wszystko jedno czego, by kupić milczenie córki.

      Pascal ledwie rzucił okiem na dzieci, nie zapytał, jak mają na imię. Wydawało się, że nawet spokojna cudowna buzia śpiącego w wózeczku Adama nie rozczula go ani nie wzrusza.

      – To tutaj. – Pascal pocałował ją w policzek. Powiedział: – Bardzo się cieszę z naszego spotkania – i wszedł do budynku, którego ciemnoniebieskie drzwi zamknęły się z takim hukiem, że Myriam podskoczyła. Zaczęła po cichu się modlić. Tu, na ulicy, była tak zrozpaczona, że mogłaby usiąść na ziemi i rozpłakać się.