Nocne występy tancerek i śpiewaczek, w chłodzie, pod gwiaździstym niebem, na tle dzikiej natury, tak podobały się młodym oficerom, że ci przesypiali potem całe dnie, zupełnie niezdolni do służby. Zirytowany następca tronu, dowiedziawszy się o poczynaniach swego sztabu, przysłał rozkaz, ażeby jak najprędzej zawrócono nadobne wampirzyce do miasta i przyspieszono pochód.
Przy sztabie pozostawał jego dostojność Herhor, minister wojny, oficjalnie tylko w charakterze widza. Był to człowiek czterdziestokilkuletni, a jednak wciąż żywy, silnie zbudowany, zamknięty w sobie. Rzadko odzywał się i równie rzadko spoglądał na ludzi spod opuszczonych powiek. Jako kapłan golił zarost i włosy i nosił skórę pantery zawieszoną przez lewe ramię.
Lektyce jego, dźwiganej przez sześć bezgłowych czarnych półmumii, stale towarzyszył Pentuer, kapłan i pisarz ministra, chudy asceta, który w największy upał nie nakrywał ogolonej głowy. Pochodził z ludu, lecz pomimo niskiego urodzenia i tylko ludzkiej krwi w żyłach, bez żadnych domieszek, zajmował ważne stanowisko w państwie dzięki wyjątkowym zdolnościom.
Poprzednią noc sztab następcy tronu, wraz z jego dostojnością ministrem, przepędził pod gołym niebem w odległości jednej mili od pułków ustawiających się już do boju w poprzek drogi za miastem Pi-Bailos.
Wielki był ruch w tej okolicy, mrowiło się wojsko i jego służba. Przodem przeleciał oddział konnych uzbrojony w lance. Za nim pomaszerowali łucznicy w czepkach i spódniczkach, z kołczanami na plecach i szerokimi tasakami u prawego boku. Łucznikom towarzyszyli procarze niosący torby z pociskami i krótkie miecze. O sto kroków za nimi szły dwa małe oddziałki piechoty: jeden uzbrojony we włócznie, drugi w topory. Ci i tamci nieśli w rękach prostokątne tarcze. Nad tym wszystkim unosił się tuman złotego pyłu i falował żar.
Nagle od straży przedniej przycwałował konny żołnierz i zawiadomił ministra, że zbliża się następca tronu. Jego dostojność wysiadł z lektyki.
– Bądź pozdrowiony, synu faraona, który oby żył wiecznie – odezwał się Herhor.
– Bądź pozdrowiony i żyj długo, ojcze święty – odparł Ramzes. – Ciągniecie tak wolno, jakby wam nogi upiłowano, a Nitager najpóźniej za dwie godziny stanie przed naszym korpusem.
– Powiedziałeś prawdę. Twój sztab maszeruje bardzo powoli.
– A cóż robi Patrokles?
– Patrokles z greckim pułkiem eskortuje machiny wojenne.
– A mój krewny i adiutant Tutmozis?
– Podobno jeszcze śpi i odnawia krew, którą stracił podczas nocnej zabawy.
Ramzes niecierpliwie uderzył nogą w ziemię i umilkł. Był to piękny młodzieniec, z twarzą prawie kobiecą, której gniew i opalenizna dodawały wdzięku. Tylko niewielkie podobieństwo do sfinksa zdradzało przymieszkę lwiej krwi w jego żyłach, która doskonale połączyła się z ludzką.
– Tutmozis to próżniak! – stwierdził następca. Potem, spojrzawszy na świtę, która już go otoczyła, rozkazał najbliższemu z oficerów: – Eunana, idź zbadać drogę przed nami!
– A może polecisz mi, wizerunku księżyca, teraz zbadać wąwozy? – cicho spytał oficer.
– Wiem, że jesteś czujny – odparł Ramzes. – Uważaj na wszystko.
Ledwie Eunana odjechał, na końcu maszerującej kolumny zrobił się jeszcze większy tumult. Ukazał się, roztrącając greckich żołnierzy, młody człowiek odziany w bogato haftowany fartuszek i złotą szarfę przez ramię. Nade wszystko jednak odznaczała się jego ogromna peruka, składająca się z mnóstwa warkoczyków, i sztuczna bródka podobna do kociego ogona. Był to Tutmozis, pierwszy elegant w Memfis, który do tego stopnia stroił się i oblewał perfumami, jakby już nie żył, i na asyryjską modłę starał się ukryć pierwsze znamiona rozkładu.
– Witaj, Ramzesie! – wołał elegant, gwałtownie rozpychając oficerów. – Wyobraź sobie, że gdzieś zapodziała się twoja lektyka, musisz więc usiąść do mojej, która wprawdzie nie jest godną ciebie, ale nie najgorszą.
– Rozgniewałeś mnie – odparł książę. – Śpisz, zamiast pilnować wojska, a tymczasem oddział posuwa się bez komendy.
– Przecież jest minister wojny i wielki Patrokles! Cóż ja przy nich znaczę? Siadaj do mojej lektyki, Ramzesie. Są tam świeże wieńce róż, pieczone ptaszki i dzban wina z Cypru. Żartuj z tego – uśmiechnął się elegant – i raduj podniebienie, zanim wygarbują ci je sodą, tak że przestaniesz czuć wszelkie smaki! Zabrałem też – dodał ciszej i bardziej poufale – sarkofag z Senurą…
– Dziś nie potrafię myśleć o czym innym aniżeli o armii.
– Okropny jest w tobie ten pociąg do wojny!
W tej chwili od straży przedniej przyleciał jeździec. Był to rozgorączkowany Eunana.
– Erpatre, najwyższe usta! – zawołał oficer, schylając się przed Ramzesem. – Kiedy, zgodnie z twoim boskim rozkazem, jechałem na czele oddziału, pilnie bacząc na wszystko, spostrzegłem na drodze dwa piękne skarabeusze. Każdy ze świętych żuków toczył przed sobą kulkę mumijo w poprzek drogi, ku piaskom. Zatem jak nakazuje pobożność, ja i moi ludzie, złożywszy hołd złotym wizerunkom słońca, zatrzymaliśmy nasz pochód.
– Widzę, że jesteś prawdziwie pobożnym Egipcjaninem – odpowiedział dostojny Herhor. A zwróciwszy się do kilku bliżej stojących dygnitarzy, dodał:
– Nie pójdziemy dalej gościńcem, bo moglibyśmy podeptać święte żuki, a co gorsza, pył z ich rozdeptanych kulek mógłby się unieść wraz z kurzem i dostać do płuc żołnierzy… Pentuerze, czy tym wąwozem, na prawo, można obejść skarabeusze?
– Tak jest – odparł pisarz ministra. – Wąwóz ten ma milę długości i wychodzi znowu na drogę, prawie naprzeciw Pi-Bailos.
Świta książęca z niepokojem oczekiwała decyzji.
– Ogromna strata czasu! – wtrącił gniewnie następca. – Taka przeszkoda nawet osła nie zatrzymałaby w podróży.
– Bo też osioł nigdy nie będzie faraonem – spokojnie odparł Herhor.
– W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz oddział przez wąwóz! – zawołał Ramzes. – Ja nie znam się na kapłańskiej taktyce. Zresztą muszę odpocząć… – zwrócił się do Tutmozisa. – Czy zasłony w twojej lektyce są dość szczelne, aby Senura mogła wyjść z sarkofagu?
ROZDZIAŁ II
Jego dostojność Herhor natychmiast polecił swemu adiutantowi, który nosił topór, objąć dowództwo straży przedniej w miejsce Eunany. Potem wysłał rozkaz, ażeby machiny wojenne zjechały ku wąwozowi.
Pomimo piasku machiny wojenne, do których przyprzężono po dwa woły, szybciej toczyły się po pustyni aniżeli po drodze. Przy pierwszej z nich szedł Eunana, zakłopotany i rozmyślający nad tym, dlaczego minister pozbawił go dowództwa przedniej straży.
Już dobre pół godziny orszak posuwał się krętym wąwozem o ścianach nagich i spadzistych, gdy straż przednia znowu się zatrzymała. W tym miejscu ciągnął się dość szeroki kanał. Goniec wysłany do ministra z wiadomością o przeszkodzie, przywiózł