– Nie trać pani do niego serca zbyt wcześnie. Krew dziecka można zmienić także po jego narodzinach. Posłowie nasi donoszą, że lud izraelski zaczyna pragnąć króla. Zanim więc dziecko urośnie, żądania ich dojrzeją, a wtedy my im damy władcę, który własnym przykładem przekona ich do praktykowania mutacji uszlachetniających ich rasę! Żydowska krew przestanie być trująca dla fenickich wampirów, a my znów będziemy mieć pożytek z tego krnąbrnego ludu.
– Jesteś jak orzeł, który jednym spojrzeniem obejmuje wschód i zachód! – odparła królowa z podziwem. – Czuję, że mój wstręt do tej dziewczyny zaczyna słabnąć.
Na czółenku odezwała się arfa i Sara drżącym głosem zaczęła pieśń:
– Jakże wielkim jest Pan, jakże wielkim jest Pan, twój Bóg, Izraelu!
– Prześliczny głos! – szepnęła królowa. – Tylko pięknymi głosami potrafię jeszcze się cieszyć…
Arcykapłan słuchał z uwagą.
– Dni Jego nie mają początku – śpiewała Sara – a dom Jego nie ma granic. Odwieczne niebiosa pod Jego okiem zmieniają się jak szaty, które człowiek wdziewa na siebie i odrzuca. Gwiazdy zapalają się i gasną jak iskry z twardego drzewa, a ziemia jest jak cegła, której przechodzień raz dotknął nogą, idąc wciąż dalej. Jakże wielkim jest twój Pan, Izraelu.
On w pszenicznym ziarnie chowa sto innych ziaren i sprawia, że lęgną się ptaki. On z sennej poczwarki wydobywa złotego motyla, a ludzkim ciałom w grobach każe oczekiwać na zmartwychwstanie.
On widzi ruch serca mszycy i ukryte ścieżki, po których chadza najsamotniejsza myśl ludzka. Lecz nie masz takiego, który by Jemu spojrzał w serce i odgadł Jego zamiary.
Przed blaskiem Jego szat wielkie duchy zasłaniają swoje oblicza. Przed Jego spojrzeniem bogowie potężnych miast i narodów skręcają się i schną jako liść zwiędły. On jest mocą, On jest życiem, On jest mądrością, On twój Pan, twój Bóg, Izraelu!
– Czy wiesz, pani, co to jest za pieśń? – zapytał Herhor w języku zrozumiałym tylko dla kapłanów. – Ta głupia dziewczyna na środku Nilu śpiewa modlitwę, którą wolno odmawiać tylko w najtajemniejszym przybytku naszych świątyń…
– Więc to jest bluźnierstwo?
– Szczęście, że na tym statku znajduje się tylko jeden kapłan – mówił minister. – Ja tego nie słyszałem, a choćbym słyszał, zapomnę. Lękam się jednak, czy bogowie nie położą ręki na tej dziewczynie.
– Ale skądże ona zna tę straszną modlitwę? Przecież Ramzes jej nie mógł nauczyć?
– Książę nic nie winien. Ale nie zapominaj, pani, że Żydzi niejeden taki skarb wynieśli z naszego Egiptu. Dlatego pomiędzy wszystkimi narodami ziemi traktujemy ich jak świętokradców.
Królowa wzięła za rękę arcykapłana.
– Ale memu synowi – szeptała, patrząc mu w oczy – nie stanie się nic złego?
– Ręczę pani, że nikomu nie stanie się nic złego, skoro ja nie słyszałem i nic nie wiem. Ale księcia trzeba rozdzielić z tą dziewczyną.
– Łagodnie rozdzielić! Prawda, namiestniku? – pytała matka.
– Jak najłagodniej, ale trzeba… Zdawało mi się – mówił arcykapłan jakby do siebie – że wszystko przewidziałem. Wszystko, z wyjątkiem procesu o bluźnierstwo, który przy tej dziwnej kobiecie wisi nad następcą tronu!
Nadchodził miesiąc Mechir, grudzień. Wody opadały niżej, trawa była co dzień wyższa i gęstsza, a wśród niej jak barwne iskry zapalały się kwiaty przerozmaitych kolorów, niezrównanego zapachu. Mimo to książę nudził się, a nawet – czegoś lękał. „A może ojciec i mnie odsunie od tronu, jak starszych braci?” – myślał niekiedy następca i pot występował mu na czoło, a nogi ziębły.
Co on począłby w takim razie? W dodatku Sara była niezdrowa: chudła, bladła, wielkie oczy zapadały się, czasem z rana narzekała na mdłości. Niezrozumiała choroba Sary, częste jej łzy, zanikanie wdzięków do reszty obmierziły księciu ten piękny zakątek ziemi. Zaczął myśleć o wyjeździe.
W takim nastroju ducha znalazł go Tutmozis, który przyjechał z wezwaniem od faraona. Jego świątobliwość wracał z Tebów i pragnął, ażeby następca tronu wyjechał naprzeciw go powitać.
Ramzes wyruszył bez zwłoki. Im bardziej posuwali się w górę rzeki, tym gęściej było ludu na obu brzegach i czółen na Nilu, tym więcej płynęło kwiatów, wieńców i bukietów rzucanych pod statek faraona.
– Otóż i jego świątobliwość! – zawołał radośnie Tutmozis.
Oczom patrzących ukazał się jedyny w swoim rodzaju widok. Środkiem szerokiego zakrętu płynęła ogromna łódź faraona, z dziobem podniesionym jak łabędzia szyja.
Czółno następcy przybiło do wielkiej łodzi faraona. Jakiś urzędnik wezwał Ramzesa, który upadł ojcu do nóg, a pan świata przycisnął go do swej boskiej piersi.
W chwilę później podniesiono boczne ściany namiotu i cały lud z obu brzegów Nilu ujrzał swego władcę na tronie, a na najwyższym stopniu klęczącego, z głową na ojcowskim łonie, księcia Ramzesa. Stała się taka cisza, że było słychać szelest chorągiewek na statkach. I nagle wybuchnął ogromny krzyk, większy aniżeli wszystkie dotychczasowe. Uczcił nim lud egipski pojednanie ojca z synem, pozdrawiał obecnego, witał przyszłego pana.
– Dobrze postąpiłeś, wyrzekając się naiwnych reform i dwu pułków greckich. Należy ci się bowiem korpus Menfi, którego od dzisiaj jesteś wodzem…
– Ojcze mój! – szepnął drżący następca.
– Nadto w Dolnym Egipcie, z trzech stron otwartym na ataki nieprzyjaciół, potrzebny mi jest mąż dzielny i rozumny, który by wszystko dokoła widział, rozważył w sercu swoim i szybko działał w nagłych wypadkach. Z tego powodu w tamtej połowie królestwa ciebie mianuję moim namiestnikiem.
Ramzesowi obfite łzy popłynęły z oczu. Żegnał nimi swoją młodość, witał władzę, do której od wielu lat z tęsknością i niepokojem zwracała się jego dusza.
– Jestem już zmęczony i schorzały – mówił władca – i gdyby nie troska o twój młodociany wiek i przyszłość państwa, dziś jeszcze prosiłbym wiecznie żyjących przodków, aby mnie odwołali do swej chwały.
Łódź królewska i jej strojny orszak przybiły pod pałac w Tebach. Strudzony faraon wsiadł do lektyki, a w tej chwili do następcy zbliżył się Herhor.
– Małe słówko, mój książę – rzekł. – Ostrzeż, następco, jedną z twych kobiet, Sarę, ażeby nie śpiewała więcej pieśni religijnych. Wtedy, podczas przejażdżki na Nilu, dziewczyna ta śpiewała nasz najświętszy hymn, którego mają prawo słuchać tylko faraon i arcykapłani. Biedne dziecko może ciężko odpokutować za swoje nieświadome bluźnierstwo.
– Więc ona popełniła bluźnierstwo? – spytał zmieszany książę. – Dziękuję Herhorze za ostrzeżenie, jesteś prawdziwym przyjacielem.
Twarz arcykapłana rozjaśnił uśmiech dumy i nadziei. Ślub Ramzesa z jego córką znów był na wyciągnięcie ręki…
ROZDZIAŁ IX
Od dnia, kiedy został namiestnikiem Dolnego Egiptu zaczęło się dla Ramzesa życie niesłychanie uciążliwe. Przychodzili pozdrawiać go arcykapłani świątyń, ministrowie, posłowie feniccy, greccy, żydowscy, asyryjscy, nubijscy i inni, których imion i narodowości nie mógł spamiętać. Dalej szli naczelnicy sąsiednich nomesów,