– Oto jest – rzekł gospodarz, otwierając ozdobny sarkofag, który stał pośrodku pomieszczenia – jego sytość książę Hiram, członek najwyższej rady tyryjskiej. Oto jest dostojny Dagon, bankier księcia następcy tronu i namiestnika w Dolnym Egipcie.
Stary wampir powstał, następnie obaj dostojnicy ukłonili się sobie z założonymi na piersiach rękoma i usiedli. Hiram nieco odsunął togę, aby ukazać wielki złoty medal na swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zaczął bawić się grubym złotym łańcuchem, który otrzymał od księcia Ramzesa.
– Ja, Hiram – odezwał się starzec – pozdrawiam pana, panie Dagon, życzę panu powodzenia w interesach i więcej ludzkiej krwi niż zdoła wypić.
– Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i życzę panu tego samego, co pan mnie życzy…
– Już się chcesz kłócić, panie? – przerwał zirytowany Hiram.
– Gdzie ja się kłócę? Rabsun, ty mu powiedz: czy ja się kłócę? Najpierw każe zajmować moje statki w Tyrze, a teraz chce robić interes? Gdzie tu sens?
– Lepiej niech wasze dostojności mówią o interesach – odparł gospodarz.
Po chwili namysłu Hiram zaczął.
– Przyjaciele pańscy z Tyru bardzo pozdrawiają pana przeze mnie.
– Czy oni tylko to mi przysyłają? – spytał drwiącym tonem Dagon.
– Co chcesz jeszcze? – odparł Hiram, podnosząc głos.
– Dobrze wiecie, mój panie!
– Cicho! Zgoda pomiędzy wampirami! – wtrącił gospodarz.
Hiram kilka razy głębiej odetchnął i rzekł:
– To prawda, że nam bardzo potrzebna zgoda… Ciężkie czasy nadchodzą dla Fenicji.
– Czy morze zatopiło wam Tyr albo Sydon? – spytał z uśmiechem Dagon.
Hiram splunął i zapytał:
– Coś pan taki zły dzisiaj…?
– Ja zawsze jestem zły, jak mnie nie nazywają „dostojnością”, tylko „panem” jakbym był byle człowiekiem…
– A dlaczego pan nie nazywasz mnie „sytością”? Ja przecież jestem książę wampirów!
– Może w Fenicji – odparł Dagon. – Ale już w Asyrii, u lada półżywego satrapy czekasz w sieniach trzy dni na posłuchanie, a kiedy cię przyjmą, leżysz na brzuchu, jak każdy inny handlarz fenicki.
A pan co byś robił wobec dzikiego nieumarłego, który dla kaprysu może cię na pal wbić i wystawić na słońce?! – zakrzyczał Hiram.
– Co ja bym robił, nie wiem – rzekł Dagon. – Ale w Egipcie ja sobie siedzę na jednej kanapie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem.
– Zgoda, wasza dostojność! Zgoda, wasza sytość! – reflektował ich gospodarz.
– Zgoda…! Zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać szacunku! – zawołał Dagon.
– Ja mam sto okrętów… – syknął Hiram.
– W tym dziesięć moich! Bodajbyś ujrzał słońce w samo południe! Ale udław się moimi okrętami! Jego świątobliwość faraon ma dwadzieścia tysięcy miast, miasteczek i osad, a już wkrótce będę miał je w dzierżawie....
– Wasze dostojności utopicie ten interes i całą Fenicję! – odezwał się już podniesionym głosem Rabsun. – Kiedy nad Fenicją wisi nieszczęście!
– Niechże ja się raz dowiem, jakie nieszczęście – przerwał mu Dagon.
– Więc daj mówić Hiramowi, to się dowiesz – odparł gospodarz.
– No, niech gada…
– Czy wasza dostojność wiesz, co się stało w zajeździe „Pod Okrętem” u brata naszego przyszłego, Asarhadona? – zaczął Hiram. – Parę miesięcy temu stanął w zajeździe Asarhadona niejaki Phut, niby z miasta Harranu…
– Wiem. Miał odebrać pięć talentów od jakiegoś kapłana – wtrącił Dagon.
– Cóż dalej? – spytał Hiram.
– Nic. Znalazł łaskę u jednej kapłanki i za jej radą pojechał szukać swego wierzyciela do Tebów. To nie moja sprawa.
– Masz rozum ludzkiego dziecka, a gadatliwość kobiety – rzekł Hiram. – Ten Harrańczyk nie jest Harrańczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa się Phut, ale Beroes…
– Beroes? Beroes? – powtórzył, przypominając sobie Dagon. – Gdzieś słyszałem to nazwisko…
– Słyszałeś? Ty nieuku! – mówił z pogardą Hiram. – Beroes to najmędrszy kapłan w Babilonie, doradca książąt asyryjskich i samego króla.
– Niech on będzie doradcą, byle nie faraona, co mnie to obchodzi? – rzekł bankier.
Rabsun podniósł się z krzesła i grożąc Dagonowi pięścią pod nosem, zawołał:
– Ty wieprzu, wypasiony na faraońskich pomyjach. Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt. Gdybyś mógł, za drachmę sprzedałbyś ojczyznę. Psie trędowaty!
Dagon zbladł i odparł spokojnym głosem:
– Co on gada, ten kramarz? W Tyrze są moi ludzcy potomkowie i uczą się żeglarstwa. W Sydonie siedzi moja córka z mężem. Połowę mego mienia pożyczyłem radzie najwyższej, choć nie mam za to nawet dziesięciu procent. A ten kramarz mówi, że mnie nie obchodzi Fenicja!
– Dosyć! – zawołał Hiram, uderzając pięścią w stolik. – Ten człowiek ma naprawdę dom i grunta w Harranie i tam nazywa się Phut. Tutaj zaś ten niby Phut całą jedną noc przepędził w starej świątyni Seta, która tu wiele znaczy.
– Wiem. Chodzą do niej tylko arcykapłani na ważne narady – wtrącił Dagon.
– Jeszcze i to nic by nie znaczyło – prawił Hiram. – Ale jeden z naszych kupców wrócił dwa miesiące temu z Babilonu z dziwnymi wiadomościami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilońskiego satrapy powiedział mu, że nad Fenicją wisi bieda! Was wezmą Asyryjczycy, mówił ten dworzanin do naszego kupca, a Izraelitów Egipcjanie. Z tym zamiarem już pojechał do tebańskich kapłanów wielki chaldejski kapłan Beroes i zawrze z nimi traktat.
– Nie może być! – wrzasnął Dagon.
– Musicie wiedzieć – ciągnął Hiram – że kapłani chaldejscy uważają egipskich za swoich braci. A że Beroes ma wielkie znaczenie na dworze króla Assara, więc wieść o tym traktacie może być bardzo prawdziwa.
– Co może znaczyć traktat Beroesa z egipskimi kapłanami? – wtrącił zamyślony Rabsun.
– Głupi ty! – odparł Dagon. – Faraon robi tylko to, co mu kapłani doradzą.
– Będzie i traktat z faraonem, nie bójcie się! – przerwał Hiram. – W Tyrze wiemy na pewno, że do Egiptu już jedzie z wielką świtą i darami poseł asyryjski Sargon… On niby to chce zobaczyć Egipt i ułożyć się z ministrami, ale naprawdę to on jedzie zawrzeć traktat o podział krajów leżących między naszym morzem a rzeką Eufratem.
– Oby ich słońce spaliło! – zaklął Rabsun.
– Cóż ty o tym myślisz Dagonie? – spytał Hiram.
– A co byście wy zrobili, gdyby was naprawdę napadł Assar?
Hiram zatrząsł się z gniewu.
– Co…?