„A jak ci się wydaje?” – pomyślała gniewnie Laura i zaraz spróbowała opanować złość na matkę; Elisabeth nie ponosiła odpowiedzialności za to, że życie jej córki legło w gruzach.
Wyprostowała się, sięgnęła po papierowy ręcznik, wytarła sobie usta. Elisabeth zajrzała do zlewu.
– Nie spłukuj tego wodą, bo zatkasz sobie rury. Siadaj, napij się, a ja się tym zajmę.
Laura zaprotestowała słabo:
– Nie, mamo, nie musisz. Sama to zrobię. Ja…
Elisabeth usadziła ją na krześle przy kuchennym stole.
– Nic nie zrobisz. Dobrze, że się nie widzisz. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć.
Wyjęła z lodówki wodę, nalała do szklanki, podała Laurze.
– Wypij. Sama wiesz, niech wszystko wyjdzie.
Zajęła się sprzątaniem – papierowym ręcznikiem wybierała wymiociny córki ze zlewu i wynosiła do toalety dla gości. Otworzyła okno, przyniosła odświeżacz powietrza, żeby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu. Jak zawsze działała szybko i skutecznie. Jak zawsze Laura czuła się jak dziecko.
– Mamo, Peter ma romans – powiedziała.
Elisabeth znieruchomiała na chwilę, a potem ponownie zabrała się do pracy, odrobinę bardziej zamaszyście.
– Skąd wiesz? – zapytała.
– W maju nocował w hotelu pod Lyonem. W towarzystwie kobiety, którą przedstawiał jako swoją żonę. To chyba oczywiste. – Kiedy o tym mówiła, znowu zbierało jej się na mdłości, ale tym razem była lepiej przygotowana i zapanowała nad odruchem wymiotnym.
„To straszne” – pomyślała.
– A więc to dlatego chcesz nagle jechać do Francji. Nie chodzi o dom – stwierdziła Elisabeth rzeczowo. Ilekroć coś nią wstrząsnęło, stawała się coraz bardziej rzeczowa. – Wiesz, gdzie jest? To znaczy, nie żegluje z przyjacielem?
– Nie żegluje, to wiem na pewno. Nie mam pojęcia, gdzie jest. Nie wiem też, z kim mnie zdradza. Ale po raz ostatni widziano go w St. Cyr.
– Na pewno?
– Rozmawiałam z właścicielem pizzerii. Peter był tam w sobotę wieczorem. A potem wszelki ślad po nim zaginął.
– I myślisz, że jest z… z tą kobietą?
Laura wiedziała, że dla jej matki, która zaciekle szorowała zlew, to wszystko przybierało rozmiary tragedii. Elisabeth nie wyobrażała sobie, by jej córce rozpadło się małżeństwo. Kiedy się otrząśnie, zacznie szukać wyjścia z sytuacji.
– Ma problemy – ciągnęła Laura. – Finansowe. – Problemy to mało powiedziane, ale na razie wolała nie wprowadzać matki w szczegóły. – Pomyślałam, że może… no wiesz, żeby odreagować… zaszył się gdzieś na krótko.
Elisabeth nigdy nie miała skłonności do upiększania rzeczywistości.
– Chcesz powiedzieć, że prawdopodobnie zwinął się za granicę z tą… kobietą, a ciebie i dziecko zostawił na pastwę losu?
Mdłości znowu dały o sobie znać.
– Nie wiem, mamo.
– Jak poważne są te problemy finansowe?
– Tego też nie wiem dokładnie. Wiem o nich dopiero od wczoraj, a od dzisiaj o… romansie. Jeszcze nie wszystko jest jasne.
– Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie… – Elisabeth w końcu przestała się pastwić nad zlewem. – Nie jechałabym teraz do Francji. Najpierw uporządkuj wszystko tu, na miejscu. Nie wiadomo, jaka jest twoja sytuacja finansowa. Tym się zajmij.
– Co innego jest dla mnie ważniejsze – odparła Laura. – Jeśli jest tak, jak podejrzewam, pieniądze to ostatnie, czym zawracam sobie głowę.
Wstała. Tym razem zdążyła do łazienki. Znowu zwymiotowała. Twarz w lustrze nad umywalką wydawała się obca.
Jakby należała do innej kobiety.
5
Monique Lafond od tygodnia dręczyły wyrzuty sumienia i dlatego w ten poniedziałkowy ranek postanowiła nie zwracać uwagi na ćmiący ból głowy, jak również na fakt, że nadal miała podwyższoną temperaturę. Jako osoba obowiązkowa zazwyczaj nie pozwalała, by cokolwiek, także choroba, odciągało ją od wyznaczonych zadań. Ale grypa zaatakowała z nietypową siłą, by szybko przejść w bardzo bolesne zapalenie zatok. Monique nigdy nie chodziła do lekarza – przez trzydzieści siedem lat jej życia nie było dotąd takiej potrzeby – ale tym razem nie miała wyjścia. Przepisał jej lekarstwa i kazał leżeć w łóżku.
I dlatego dwudziestego dziewiątego września nie poszła, zgodnie z umową, do domu madame Raymond, żeby tam posprzątać, tylko wlokła się dopiero teraz, ponad tydzień później. I dlatego miała wyrzuty sumienia.
Choć tak właściwie madame Raymond było to pewnie obojętne. Dwudziestego dziewiątego września wróciła do Paryża i w St. Cyr zjawi się dopiero na Gwiazdkę. Umówiły się, że w dniu jej wyjazdu, ewentualnie dzień później, Monique posprząta cały dom, jesienią zajrzy tam co dwa tygodnie, a przed świętami Bożego Narodzenia przygotuje wszystko na przyjazd madame.
W tamtą ostatnią sobotę września usiłowała się do madame dodzwonić, ale nagrała się tylko na automatyczną sekretarkę. Ochrypłym głosem tłumaczyła, że jest chora i dzisiaj nie przyjdzie, ale kiedy tylko poczuje się lepiej, stawi się do pracy. Madame nie oddzwoniła, co oznaczało, że wyruszyła o świcie. Monique spróbowała jeszcze raz, do Paryża, ale i tu trafiła tylko na automatyczną sekretarkę. Ponieważ madame nie oddzwoniła, uznała, że się ze wszystkim zgadza, choć w głębi ducha wydało jej się to trochę niegrzeczne. Po tylu latach mogłaby jej chociaż życzyć zdrowia.
Dochodziło południe, było za dziesięć dwunasta, gdy wreszcie poczuła, że jest w stanie wyruszyć w drogę. Połknęła trzy aspiryny i ból odrobinę zelżał. Temperatura nie ustępowała, ale nie zwracała na to uwagi.
Letni dom madame Raymond leżał wśród pól rozciągających się między centrum St. Cyr a wzgórzami. Uliczki były tu wąskie i wyboiste. Wśród nich często ciągnęły się niskie murki, pobocza porastały dzikie kwiaty. Między winnicami przycupnęły małe, zapomniane domki i wiejskie gospodarstwa, ocieniane gajami oliwnymi. Latem panował tu ciężki upał, a samochody śmigające krętymi drogami wzniecały tumany kurzu. Dzisiaj jednak, po deszczowej niedzieli, nad łąkami zalegała wilgoć. Niebo zasnuły chmury. Monique spojrzała na słupy dymów z nielicznych kominów. Wschodni wiatr. Nie ma szans na poprawę pogody.
Wyruszyła rowerem, ale szybko doszła do wniosku, że to był błąd. Już po pierwszym kilometrze poczuła się gorzej, a gdy skręciła w polną dróżkę, stanowiącą podjazd do domu madame Raymond, ból głowy powrócił, a i temperatura chyba podskoczyła. Pewnie wieczorem znowu będzie chora i jutro nadal nie pójdzie do pracy. Monique była sekretarką w małej agencji nieruchomości. Sprzątaniem i pilnowaniem domków letniskowych dorabiała sobie do jedynej przyjemności w samotniczym życiu, czyli corocznych dalekich podróży; to droga przyjemność i dlatego harowała nawet w weekendy – albo w takie dni jak dzisiaj, kiedy właściwie powinna leżeć w łóżku. W tym roku była w Kanadzie, na przyszły planowała Nową Zelandię.
Na wyłożonym kocimi łbami podwórzu, ocienionym drzewami oliwnymi, zeskoczyła z roweru. „Miejmy nadzieję, że nikt się nie włamał – pomyślała. – To oznaczałoby mnóstwo kłopotów”.
Dom czekał