Catherine także miała tu swoje miejsce. Jak się okazało, ustaliła z Henrim, że będzie mu pomagała w lokalu. Przy zmywaniu, sprzątaniu, w zależności od stanu jej choroby – obsługiwaniu gości. Nadine zaprotestowała.
– Nie chcę jej tu mieć! Nienawidzi mnie jak zarazy! Nie chcę przebywać pod jednym dachem z kimś, kto życzy mi jak najgorzej! Osobą, która pragnie mojego męża!
– Kiedy już jej to obiecałem – zauważył Henri niespokojnie. – Dlatego zrezygnowała z pracy.
– To już nie moja sprawa. Ze mną nikt niczego nie ustalał. Zaraz powiedziałabym otwarcie, że z tego planu nic nie będzie.
– Potrzebujemy kogoś do pomocy.
– Bierz, kogo chcesz, to nie musi być Catherine.
– Przecież jej nie chodzi tylko o pieniądze. Jest bardzo samotna. Nie ma szans na własną rodzinę. Okaż się wielkoduszna i pozwól jej choć trochę uczestniczyć w naszym życiu!
– To ona mnie odepchnęła, nie odwrotnie. Zrozum, Henri, nie chcę jej tu, i już. Uszanuj to.
– Masz od niej o wiele więcej. Mogłabyś chociaż…
– A co ja niby mam? – żachnęła się gorzko Nadine. – Pieprzoną ruderę u nogi. I tyle!
W końcu utarło się, że Henri wzywał Catherine na pomoc, gdy Nadine nie mogła pracować, a na co dzień pomagały dziewczyny z okolicznych wiosek. Oczywiście rzeczywistość odbiegała od dawnych wyobrażeń Catherine. Zgodziła się na to, bo na więcej nie mogła liczyć. Ale jej nienawiść do Nadine rosła z każdym dniem, o czym Nadine doskonale wiedziała. Ignorowała fakt, że znienawidzona kuzynka coraz częściej zaglądała do lokalu, jak również to, że Henri rozmawiał z nią o problemach w lokalu o wiele częściej niż z własną żoną.
„Pewnie już dawno doszedł do wniosku, że rozsądniej byłoby jednak ożenić się z Catherine, nie ze mną – stwierdziła kiedyś. – Oboje poświęcaliby się knajpie, która nazywałaby się Chez Catherine. Catherine zapewne dałaby się za nią żywcem posiekać”.
– O czym mamy rozmawiać? – zapytała teraz. Stała w kuchni, nalała sobie herbaty. Otuliła kubek dłońmi, ale nie wiedziała, czy chłód, który odczuwała, to sprawa zimnego rannego powietrza wpadającego przez otwarte drzwi do ogrodu, czy wewnętrznego chłodu z jej duszy.
– Myślałem, że wiesz, o czym chcę rozmawiać – mruknął Henri.
– Nie mam ochoty na rozmowę – odparła i mocniej zacisnęła dłonie na kubku. Porcelana pękłaby na kawałki, ale fajans wytrzymał. – Skoro chcesz rozmawiać, powiedz o czym!
Przyglądał się jej. Wydawała się zmęczona i stara. Może nie stara, miała dopiero trzydzieści sześć lat, ale zużyta. Zmęczona i zużyta. I bardzo krucha.
– Nie – mruknął cicho. – Chciałbym, żebyś ty zaczęła. Ja nie potrafię. To… zbyt bolesne.
Wzruszyła ramionami. Była bardzo spięta, drżała na całym ciele, choć zdawała sobie sprawę, że pozornie wygląda na opanowaną. Na jej twarzy rysował się zawsze nienaturalny spokój, choćby wewnętrznie była głęboko poruszona. W oczach gasło światło, a rysy skuwała maska obojętności. Ta poza wyprowadzała wszystkich z równowagi.
Znał ją od lat, ale nigdy tego nie zrozumiał. Widział tylko jej lodowate spojrzenie i pomyślał: „Pewnego dnia zamarznę u jej boku”.
A przecież zamarzł już dawno.
Wiedział to, podobnie jak to, że ona sama nigdy pierwsza nie poruszy tego tematu.
Ani w ten chłodny październikowy poranek, ani innego dnia.
4
O dziesiątej w ten poniedziałkowy ranek Laurę odwiedziła matka. Przywiozła małą Sophie i zapytała, jakie są dalsze plany córki. Laura wczoraj nieoczekiwanie podrzuciła jej wnuczkę i mruknęła coś niejasno o sytuacji podbramkowej, po czym dodała, że być może będzie musiała wkrótce wyjechać na południe Francji; czy matka mogłaby się wtedy zająć Sophie przez jakiś tydzień? Elisabeth Brandt nie miała pojęcia, co się mogło stać, ale za wszelką cenę chciała poznać całą prawdę.
Laura stała ze słuchawką przy uchu, gdy matka weszła do domu. Zadzwoniła właśnie do hotelu w Perouges. Znużona telefonistka obiecała ją przełączyć. Nieco wcześniej znalazła Perouges na mapie – niedaleko Lyonu, zbyt daleko od Genewy, by Peter przez trzy dni dojeżdżał taki kawał do pracy. Nagle zrobiło jej się zimno. Przeczuwała, że gruzy, w jakich legło jej życie, mogą okazać się bardziej przerażające, niż wczoraj sądziła.
– Nie pojmuję, czemu tak nagle musisz jechać do Francji – zaczęła Elisabeth na powitanie. – Mówiłaś, że Peter żegluje z przyjacielem. Po co ty?
– Zaraz, mamo. Mam problem z domem.
Poprosiła, żeby matka z Sophie przeszły do saloniku, sama została w przedpokoju. Elisabeth nie znała francuskiego, nie zrozumie ani słowa z tej rozmowy.
Słyszała, jak Elisabeth gaworzy z wnuczką. Mała śmiała się radośnie; przepadała za babcią.
W słuchawce odezwała się recepcjonistka z hotelu. Laura z trudem przełknęła ślinę; teraz najchętniej zakończyłaby rozmowę, żeby oszczędzić sobie tego, czego zaraz się dowie. Może czasami lepiej nie wiedzieć. Jednak wewnętrzny głos podpowiadał, że nie zdoła długo uciekać od rzeczywistości. Lawina ruszyła już dawno i nic jej nie powstrzyma.
– Dzwonię z biura Petera Simona z Frankfurtu – zaczęła. – Prowadzę księgowość i widzę nierozliczoną transakcję, monsieur Simon zatrzymał się u państwa w maju. Czy może mi pani podać kwotę rachunku?
– Monsieur Simon… Chwileczkę… – Recepcjonistka chyba kartkowała księgę. – W maju? Chwileczkę, tak jest… Madame i monsieur Simon, z Niemiec…
Nagle jej uszy wypełniło dudnienie. Głos kobiety dobiegał z daleka. Podała jakąś sumę, którą Laura z trudem zrozumiała i zaraz zapomniała. Osunęła się na najniższy stopień. Bała się, że lada chwila zacznie szczękać zębami.
– Madame? Jest tam pani? Czy coś jeszcze?
Dotarł do niej głos recepcjonistki. Musiała jakoś zareagować.
– Nie, dziękuję, tylko o to mi chodziło. Do zobaczenia.
Rozłączyła się. Z salonu dobiegał głos Elisabeth.
– I jeszcze jedno! Sophie była wczoraj za lekko ubrana! Mamy październik, tak nie można!
Kolejna osoba, która żądała odpowiedzi.
– Tak, mamo.
Nie wiedziała, jak wstać ze schodów. Bała się, że kiedy spróbuje, nogi odmówią jej posłuszeństwa. Szkoda, że nie poczekała z tą rozmową, póki nie zostanie sama. Teraz nie wiedziała, jak ukryć przerażenie. Pewnie była blada jak ściana.
Madame i monsieur Simon.
Teraz tylko pytanie, kim była kobieta podająca się za jego żonę.
A może to w gruncie rzeczy nieważne?
„Jakiś romansik na boku – myślała. – Tani