Oboje młodzi, atrakcyjni, spragnieni życia, szybko stali się parą. Przez pewien czas robili tylko to, co sprawiało im przyjemność: wynajmowali żaglówki i na całe letnie popołudnia znikali w małych zatoczkach wzdłuż wybrzeża. Z przyjaciółmi, równie pięknymi, młodymi i beztroskimi jak oni, urządzali grille na plaży i ogniska w górach. Ścigali się samochodami, wieczorami, trzymając się za ręce, spacerowali promenadą w St. Cyr, zajadali lody, a Henri, który pracował w hotelowej kuchni, marzył o własnej pizzerii. Jego matka była Włoszką, we Włoszech skończył szkołę gastronomiczną i z typową dla siebie pewnością w głosie oznajmiał wszem wobec, że będzie mistrzem pizzy.
– Zobaczysz, goście będą się ustawiać w kolejce, będą się zjeżdżać na moją pizzę ze wszystkich stron. Będziemy się cieszyć świetną opinią, wszyscy będą szczęśliwi, gdy dostaną u nas stolik.
Dla niego było jasne, że zostaną razem, zresztą Nadine i tak nie związałaby się z mężczyzną, który nie chciałby się z nią ożenić. Spodobała jej się wizja jej samej jako właścicielki małej, uroczej knajpki, do której przychodzą ciekawi goście, która cieszy się świetną opinią. Snuli plany, ciesząc się sobą w tamto cudowne, gorące lato, które w jej wspomnieniach zostało najlepszym okresem ich związku.
Pod koniec lata, gdy nadchodziła ciepła, złota jesień, Henri poprosił ją o rękę. Oboje uważali to za formalność, jednak Henri podszedł do sprawy tradycyjnie, z czerwonymi różami i pierścionkiem z małym brylantem. Nadine się zgodziła, a wtedy powiedział nieśmiało:
– Chciałbym, żebyś poznała moją kuzynkę Catherine.
Kilkakrotnie już o niej wspominał, ale Nadine nigdy go nie słuchała. Dobra, Henri miał kuzynkę, która mieszkała na starówce w La Ciotat, którą chyba traktował jak siostrę. I czemu nie?
– Oczywiście, że chętnie ją poznam – odparła. – Zresztą pewnie przyjdzie na nasz ślub?
– Nie sądzę. Musisz wiedzieć, że… Catherine zawsze chciała zostać moją żoną. I tak chyba jest do tej pory.
– Mówiłeś, że to twoja kuzynka?
– To nie takie rzadkie. Wielu kuzynów zawiera związek małżeński. W końcu to dozwolone i zdarza się częściej, niż myślisz.
Od tej chwili czuła niechęć do Catherine. To nie tylko krewna, ale też rywalka.
– A ty odwzajemniałeś jej uczucia? Chciałeś się z nią ożenić?
– Nie pamiętam. Być może w dzieciństwie tak, spędzaliśmy razem dużo czasu. Byliśmy jak rodzeństwo.
– Ale w pewnym momencie przestałeś w niej widzieć potencjalną żonę?
– Oczywiście. – Henri był zdumiony. – I tak nigdy nie traktowałem tego poważnie, a poza tym… zresztą sama zobaczysz. Jest naprawdę kochana, ale… nie, nigdy bym się z nią nie ożenił.
A potem nadszedł ten straszny wieczór w restauracji hotelu Berard w La Cadiere. Restauracji tak drogiej, że Henri jeszcze kilka tygodni później myślał o tym z przerażeniem. Atmosfera i napięcie Henriego sprawiło, że Nadine czuła się jak przed wizytą u przyszłych teściów, a nie na spotkaniu z jakąś tam kuzynką przyszłego męża.
Od pierwszej chwili było dla niej jasne, że jako kobieta Catherine nie stanowi dla niej żadnej konkurencji. Wysoka – metr osiemdziesiąt osiem wzrostu, o szerokich barkach i biodrach, pulchna i niezdarna. Zdaniem Nadine była po prostu brzydka, nie tylko nudna, zaniedbana czy nieładna, ale po prostu brzydka. A przecież akurat tego dnia jej trądzik odpuścił i za pomocą specjalistycznego makijażu w blasku świec udało jej się ukryć najgorsze blizny i przebarwienia. Nadine widziała tylko, że nieszczęsna kuzynka ma złą cerę, ale nie dostrzegła rozmiaru zniszczeń, jakie na jej twarzy poczyniła choroba.
Atmosfera od samego początku była napięta. Catherine stroiła miny jak główna postać greckiej tragedii. Henri paplał bez przerwy, za bardzo się starał i plótł same bzdury. Po raz pierwszy, odkąd byli parą, Nadine dostrzegła między nimi intelektualną przepaść i ta myśl ją przeraziła. Podczas kolejnych dni wmówiła sobie, że paplał bezmyślnie ze zdenerwowania, a nieco później doszła do wniosku, że tamtego wieczoru w restauracji hotelu Berard odniosła słuszne wrażenie: był od niej głupszy. Od samego początku to był słaby punkt ich związku.
Nadine wiedziała, że Catherine nienawidzi jej od pierwszej chwili, i nie widziała powodu, dla którego nie miałaby odwzajemniać tego uczucia. Zazwyczaj współczułaby kobiecie, którą nigdy nie zainteresuje się żaden mężczyzna, ale ponieważ Catherine patrzyła na nią z obrzydzeniem, czuła do niej jedynie wstręt. Czy ta paskuda naprawdę się łudziła, że wyjdzie za Henriego? Biedaczka chyba nie miała za grosz samokrytycyzmu.
Catherine nie zjawiła się na ślubie, więc od strony Henriego nie było nikogo. Jego ojciec nie żył od dawna, a matka, rodowita Włoszka, wróciła do ojczyzny i nie odważyła się na podróż z ojczystego Neapolu na Lazurowe Wybrzeże.
– Poza matką i Catherine naprawdę nie masz nikogo na świecie? – zapytała Nadine później tego wieczoru, po uroczystej kolacji z szampanem, gdy leżeli w mieszkanku Henriego w St. Cyr.
Ziewnął.
– Mam jeszcze starą ciotkę, daleką kuzynkę ojca czy coś takiego. Mieszka w Normandii. Od lat nie miałem z nią kontaktu. Catherine czasami ją odwiedza.
Jednak stara ciotka, o której Henri nic nie wiedział, okazała się ważną osobą w ich życiu. Niecały rok po ich ślubie zmarła i zostawiła niemałą sumkę, którą zgodnie z jej zaleceniem miano rozdzielić równo między jedynych żyjących krewnych, czyli Henriego i Catherine, co było oczywiście bardzo niesprawiedliwe, bo Catherine odwiedzała ją regularnie, a Henri nie pokazał się ani razu. Testament był jednak nie do podważenia i każde dostało swoją część. Catherine rzuciła pracę u notariusza; już od dawna miała dosyć szeptów kolegów, którzy nigdy tak naprawdę jej nie zaakceptowali. Kupiła paskudne małe mieszkanko w La Ciotat, a resztę pieniędzy zainwestowała tak mądrze, że przez kilka lat mogła z nich oszczędnie żyć. Wiedziała też, jak chce zmienić swoje życie.
Bo Henri za swoją część kupił małą, zapyziałą knajpę w Le Liouquet, dzielnicy La Ciotat na uboczu miasteczka. Był to malutki budyneczek, który od morza dzieliła tylko szosa. Na parterze znajdowały się duża, nieustawna kuchnia, spora sala restauracyjna i bar, i mała łazienka. Na piętrze mieściły się trzy ciasne pokoiki i łazienka. Przypominające raczej drabinę schody prowadziły na mansardę, która w lecie spokojnie mogła służyć za zapasowy piec.
Na zewnątrz czekał ogród z pięknym starym gajem oliwnym. Henri nie posiadał się z zachwytu.
– To kopalnia złota – zapewniał Nadine. – Prawdziwa kopalnia złota!
Ona była bardziej sceptyczna.
– A dlaczego jest w takim stanie? Nie sadzę, żeby to była dobra inwestycja.
– Właściciel miał sto lat, od dawna z niczym sobie nie radził. Ale teraz będzie inaczej, zobaczysz!
Pieniędzy wystarczyło na zakup nieruchomości, ale musieli wziąć spory kredyt, żeby doprowadzić budynek do ładu i urządzić kuchnię odpowiadającą wymaganiom Henriego. Przez lata spłacali odsetki.
Knajpka, którą Henri nazwał Chez Nadine, w niczym nie przypominała lokalu, jaki Nadine sobie wyobrażała.