Upał. Marcin Ciszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Ciszewski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788364523861
Скачать книгу
dotarło do Wójcickiego, że tego ranka bez żadnej przenośni znajdował się o włos od śmierci. Odchylił się na krześle, zaciągnął mocno papierosem i zaczął drżeć jeszcze mocniej niż dotychczas. Jakub wstał, delikatnie klepnął go w ramię, mruknął coś w rodzaju podziękowań i wyszedł.

      11

      – Nie podoba mi się to wszystko. – Krzeptowski podrapał się po nieogolonej brodzie.

      Stał wraz z Tyszkiewiczem i Jadwigą w pokoju sąsiadującym z pokojem przesłuchań świadków. Jakub łapczywie pił podsuniętą przez Jadwigę kawę.

      – Ani mnie – powiedział, gdy w kubku zaświeciło dno. – Od początku coś śmierdzi. Facet miał się wysadzić, tyle że się nie wysadził, a potem jeszcze dał się rozbroić jak dziecko.

      – Tak nawiasem mówiąc, ciekawe, co by było, gdyby nie zgodził się zdjąć bomby. – Krzeptowski spojrzał na Jadwigę.

      Odpowiedziała dyskretnym skrzywieniem ust.

      – Nie ma takiej procedury. – Jakub wzruszył ramionami. – Przynajmniej z tego, co się orientuję.

      – Musielibyśmy próbować zdjąć to z niego siłą, rozbrajać bez zdejmowania albo go zastrzelić. Za każdą z opcji urwano by nam łeb i wsadzono do więzienia. Lub odwrotnie.

      – Gdzie nasza rudowłosa gwiazda? – Jakub się rozejrzał.

      Drzwi do sąsiedniego pomieszczenia były otwarte, ale nigdzie nie mógł dostrzec kapitan Potockiej.

      – Jest w Raju. Patrzy na naszego jeńca.

      – Zaczęli go rozpytywać?

      – Moskalewicz i Kleber, na zmianę. Ale gadułą to on nie jest.

      – Tłumacze przyjechali?

      – Jeszcze spod dworca zadzwoniłem.

      – Dobra. Są nagrania z monitoringu?

      – Obiecali, że przyślą mailem. Może przyszły.

      – To już.

      Wyszli na korytarz.

      W królestwie Smotrycza dominowała atmosfera skupienia. Szczerze mówiąc, ani Smotrycz, ani Barbara Rakoczy, ani jeszcze dwóch techników wpatrzonych w ekrany nie sprawiali wrażenia, jakby zafrasował ich fakt, że o mały włos nie wyleciała w powietrze połowa centrum Warszawy wraz ze znaczną liczbą warszawiaków.

      – Masz nagrania?

      – W kilku kawałkach przyszły. Cztery filmy z czterech różnych kamer.

      – Puść.

      Smotrycz kliknął kilkakrotnie myszką. Na czterdziestocalowym ekranie zawieszonym na ścianie rozbłysnął obraz. Przedstawiał kawałek Alej Jerozolimskich, feralny przystanek oraz niewielki fragment muru rozdzielającego dwa poziomy ulicy.

      Jakość filmu była całkiem niezła.

      W prawym dolnym rogu pojawił się ciemnowłosy mężczyzna. Płaszcz sięgał mu do połowy łydki. Szedł powoli w górę ekranu, po czym kilka metrów od krawędzi chodnika zatrzymał się. Odwrócił głowę w lewo, w stronę skrzyżowania z Emilii Plater. Choć widać było tylko jego plecy i tył głowy, sprawiał wrażenie skoncentrowanego i uważnego.

      Wyraźnie czegoś wypatrywał.

      Gdy przez kilka minut nic się nie działo, Jakub polecił przewinąć film. Smotrycz kliknął: ludzie pojawiali się i znikali, autobusy podjeżdżały, w groteskowo szybkim tempie wypluwając i wchłaniając kolejne ludzkie fale, sekundy i minuty mknęły z oszałamiającą prędkością.

      W końcu dokładnie o dziewiątej zero jeden (i piętnaście sekund), stało się to, na co wszyscy czekali: z lewej strony ekranu pojawił się wielki biały autobus, zamachowiec wyraźnie się ożywił, zrobił kilka kroków do przodu, wyjął rękę z kieszeni płaszcza…

      Jakub doskonale zdawał sobie sprawę, że nic się nie stanie: więzień siedzący w jednym kawałku w pokoju przesłuchań nie dalej niż dwadzieścia metrów stąd świadczył o tym aż nadto dobitnie. Mimo to Tyszkiewicz aż zmrużył oczy: widział wielki, wypełniony turystami autobus i zdecydowanego na wszystko fanatyka, który miał na sobie wystarczająco dużo materiału wybuchowego, by wysadzić w powietrze kilka takich autobusów…

      Trzyosiowy piętrowy mastodont w żółwim tempie minął przystanek i ciemnowłosego mężczyznę, po czym zniknął z ekranu. Zamachowiec przez chwilę w niemym zdumieniu śledził wzrokiem znikający cel, po czym skoncentrował się na gwałtownym przyciskaniu czerwono opalizującego zwieńczenia detonatora. Ale detonator był tak samo nieaktywny jak przedtem: żadne potrząsania, naciskania ani nawet przekleństwa nie były w stanie zmusić go do akcji. Mężczyzna przez chwilę odstawiał ten złowieszczy kontredans, po czym zdał sobie sprawę, że jego misja spaliła na panewce. Wzniósł ręce do góry. Film był niemy, ale po mowie ciała można było odgadnąć, że zamachowiec coś krzyczy: może skarży się, przeklina lub apeluje do najwyższej instancji. Najwyższa instancja na prośby pozostała głucha.

      Ludzie dookoła zaczęli uciekać.

      Pół minuty później pojawili się policjanci z prewencji. Dalej odbyło się wszystko tak, jak opowiedział Wójcicki. Smotrycz zatrzymał film w momencie, gdy zamachowiec leżał na chodniku twarzą do ziemi, a starszy stopniem policjant sięgał po krótkofalówkę.

      – No? – zapytał Tyszkiewicz.

      Było mu gorąco i zaczęła go boleć głowa; niespieszne, łagodne na razie fale bólu zogniskowanego tuż obok lewej skroni.

      – Kędzior miał rację. Facet miał w planie wysadzenie autobusu. I naprawdę chciał to zrobić, tyle że nawalił detonator.

      – Widziałeś, co to za autobus?

      – No. „Gute Reise. Koblenz”. Niemcy.

      – Właśnie. Niemiecki autobus. Pełen turystów. Facet chciał z nich zrobić miazgę.

      – A za trzy dni mamy mecz z Niemcami.

      – Uwielbiam takie zbiegi okoliczności.

      Jakub popatrzył na Krzeptowskiego i Smotrycza uważnie. Obu nie było do śmiechu. Nikomu nie było do śmiechu.

      – Obejrzyjcie pozostałe filmy. Muszę wiedzieć, jak facet się tam znalazł.

      12

      – Detonator po prostu nie odpalił, powtarzam – powiedział Jakub. Złapał się na tym, że mimowolnie podnosi głos. – Ale zamachowiec chciał naprawdę wysadzić autobus. Bez żadnego picu i na pokaz. I to był niemiecki autobus. Gdyby mu się udało, mielibyśmy międzynarodową aferę. Znajdź przyczynę, dlaczego nie było eksplozji.

      – Już to mówiłeś. Nawet dwa razy. Dopiero dojechaliśmy do Rembertowa. W ciągu pół godziny odpalimy to gówno. Śledztwo powybuchowe musi trwać, jeśli ma dać rezultat, wiesz o tym. – W głosie Olbrychta było słychać znużenie.

      Życie za pan brat z bombami jest w stanie wykończyć nawet najodporniejszych i najbardziej pozbawionych wyobraźni. Jakuba i tak ogarniało zdumienie, gdy uświadamiał sobie, jaką robotę wykonuje ten facet i jego ludzie. Nic dziwnego, że co najmniej połowa z nich sprawiała wrażenie pozbawionych którejś z kluczowych klepek, a sam szef zdawał się balansować na linie, z której spadnięcie oznaczałoby osunięcie się w szaleństwo.

      – Janusz – Jakub starał się opanować – mamy kryzys, rozumiesz? I to na pewno dopiero początek. Przecież wiesz, że takie rzeczy mają szerszy kontekst, zawsze. Właśnie zaczynamy przesłuchiwać faceta, ale muszę wiedzieć, o co go pytać. Po prostu daj pełen gaz, dobrze?

      – Zadzwonię,