To właśnie dlatego Szomron miał go zabić.
Szomron i współuczestnik zamachu Jakow Banai (kryptonim „Mazal”, czyli „szczęście”) działali w Lechi, najbardziej radykalnej podziemnej organizacji syjonistycznej walczącej z Brytyjczykami na początku lat czterdziestych XX wieku. Chociaż nazwa „Lechi” była skrótem od hebrajskich słów „bojownicy o wolność Izraela” (Lochamej Cherut Israel), Anglicy uważali organizację za terrorystyczną, nazywając ją lekceważąco bandą Sterna, od ich założyciela, romantycznego ultranacjonalisty Abrahama Sterna. Stern i grupka jego zwolenników stosowali taktykę siania zamętu poprzez zabójstwa i zamachy bombowe – strategię „osobistego terroru”, jak nazywał to szef operacji Lechi (i późniejszy premier Izraela) Icchak Szamir13.
Wilkin dobrze wiedział, że jest na celowniku organizacji14. Lechi już raz, blisko trzy lata wcześniej, próbowało zabić jego oraz jego szefa Geoffreya Mortona. 20 stycznia 1942 roku zamachowcy podłożyli ładunki wybuchowe na dachu i wewnątrz budynku przy ulicy Jael 8 w Tel Awiwie. Skończyło się na tym, że zgładzili trzech funkcjonariuszy policji – dwóch Żydów i Anglika – którzy zjawili się na miejscu przed Wilkinem i Mortonem i wpadli w pułapkę. Gdy Morton odniósł rany w kolejnej próbie zamachu na jego życie, który miał być karą za zabicie Sterna, uciekł z Palestyny.
Ani to, kto kogo zabił, ani to, na czyj rozkaz to uczynił, nie miało najmniejszego znaczenia dla Szomrona15. Liczył się tylko fakt, że Brytyjczycy okupowali ziemię, którą syjoniści postrzegali jako im należną. Dlatego właśnie Szamir wydał wyrok śmierci na Wilkina.
Dla Szomrona i jego kompanów Wilkin był nie tyle osobą, ile celem, znaczącym i cennym. „Byliśmy zbyt zapracowani i głodni, żeby myśleć o Brytyjczykach i ich rodzinach” – przyznał wiele lat później16.
Po odkryciu, że Wilkin rezyduje w dobudówce cerkwi, zamachowcy przygotowali się do misji. Szomron i Banai mieli rewolwery, a w kieszeniach granaty. Dodatkowo w pobliżu kręcili się bojownicy Lechi w garniturach i kapeluszach, co nadawało im wygląd Anglików.
Wilkin wyszedł z kwatery i ruszył w kierunku siedziby CID w dzielnicy rosyjskiej (tzw. Kompleksie Rosyjskim), gdzie przetrzymywano i przesłuchiwano podejrzanych o współpracę z podziemiem17. Jak zawsze ostrożny, obserwował uważnie ulicę i cały czas trzymał rękę w kieszeni. Kiedy skręcił z ulicy Świętego Jerzego w Mea Szearim, młody chłopak siedzący przed sklepem spożywczym wstał i upuścił kapelusz. Na ten znak dwóch zamachowców ruszyło w kierunku Wilkina; rozpoznali go dzięki zdjęciom, które otrzymali od swoich szefów. Zaciskając spocone palce na rewolwerach, Szomron i Banai pozwolili, aby cel ich minął.
Potem odwrócili się i wyciągnęli broń.
„Zanim to zrobiliśmy, Mazal [Banai] powiedział: «Ja strzelam pierwszy» – wspominał Szomron. – Ale kiedy go zobaczyliśmy, nie wytrzymałem i uprzedziłem Mazala”.
W sumie oddali czternaście strzałów, z czego jedenaście dosięgło Wilkina.
„Udało mu się odwrócić i wyciągnąć pistolet – powiedział mi Szomron – ale zanim wystrzelił, padł na ziemię. Z jego czoła wytrysnęła struga krwi, zupełnie jak fontanna. Niezbyt piękny widok”.
Zamachowcy skryli się w cieniu, po czym wskoczyli do taksówki, w której czekał na nich członek Lechi.
„Nie dawało mi spokoju tylko to, że nie zabraliśmy teczki, w której Wilkin miał wszystkie dokumenty – dodał Szomron. – [Poza tym] nic nie czułem, nie miałem najmniejszego poczucia winy. Szczerze wierzyliśmy w to, że im więcej trumien odleci do Londynu, tym szybciej nadejdzie dzień wolności”18.
Myśl, że powrót Żydów do Ziemi Izraela może nastąpić jedynie dzięki zastosowaniu przemocy, wcale nie zrodziła się po raz pierwszy w umysłach Sterna i jego towarzyszy z Lechi.
Strategia ta wyłoniła się w czasie spotkania ośmiu mężczyzn, którzy zebrali się w dusznej kawalerce z widokiem na gaj pomarańczowy w Jafie 29 września 1907 roku, dokładnie trzydzieści siedem lat przed zamachem na Wilkina, kiedy Palestyna wciąż jeszcze należała do imperium osmańskiego19. Mieszkanie wynajął Icchak Ben Cwi, młody rosyjski Żyd, który w tym samym roku wyemigrował z Rosji do osmańskiej Palestyny. Tak jak wszyscy zgromadzeni tam emigranci z Cesarstwa Rosyjskiego, siedzący na macie rozłożonej na podłodze w oświetlonym płomieniami świec pokoju, był zdeklarowanym syjonistą, aczkolwiek należał do odłamu, który niegdyś groził rozbiciem całego ruchu.
Początki syjonizmu sięgają 1896 roku, kiedy mieszkający w Wiedniu żydowski dziennikarz Theodor Herzl opublikował pracę Der Judenstaat (Państwo żydowskie), ponieważ był głęboko poruszony paryskim procesem Alfreda Dreyfusa, żydowskiego oficera, którego niesłusznie uznano za winnego zdrady Francji.
W swojej rozprawie Herzl twierdził, że antysemityzm jest tak głęboko zakorzeniony w europejskiej kulturze, iż Żydzi zyskają prawdziwą wolność i bezpieczeństwo jedynie we własnym państwie. Żydowskie elity w Europie Zachodniej, wiodące dostatnie życie, w większości odrzuciły idee Herzla. Trafiły one jednak do biednej żydowskiej klasy robotniczej z Europy Wschodniej. Tamtejsi Żydzi cierpieli na skutek powtarzających się pogromów i ciągłego ucisku. Odpowiedzią niektórych z nich stało się uczestnictwo w ruchach rewolucyjnych.
Herzl postrzegał Palestynę, ojczyznę Żydów, jako idealne miejsce na przyszłe państwo żydowskie, twierdził jednak, że jeśli naród żydowski ma przetrwać w pokoju, ewentualne zasiedlenie należy przeprowadzić z rozwagą i delikatnością, wykorzystując kanały dyplomatyczne, i przy międzynarodowej aprobacie. Poglądy Herzla stały się znane jako syjonizm polityczny.
Z kolei Ben Cwi i jego siedmiu towarzyszy należeli (tak jak większość rosyjskich Żydów) do syjonistów praktycznych20. Nie zamierzali czekać, aż reszta świata zapewni im państwo, wierzyli, że sami je sobie stworzą – udając się do Palestyny, pracując na roli i sprawiając, że pustynia zakwitnie. Chcieli wyrwać siłą to, co, jak uważali, im się słusznie należy.
Poglądy te natychmiast wywołały konflikt z większością Żydów, którzy już mieszkali w Palestynie. Jako nieliczna mniejszość na arabskiej ziemi (wielu z nich było handlarzami, rabinami lub urzędnikami osmańskimi) woleli nie zwracać na siebie uwagi. Poprzez uległość, kompromisy i łapówki Żydzi z dawna osiadli w Palestynie zdołali kupić sobie względny spokój i bezpieczeństwo.
Jednak Ben Cwi i inni nowo przybyli byli przerażeni warunkami, które znosili ich pobratymcy. Wielu żyło w skrajnym ubóstwie i nie mogło się bronić, pozostając na łasce i niełasce arabskiej większości i przekupnych urzędników skorumpowanego imperium osmańskiego. Bandy Arabów łupiły żydowskie osady, często zupełnie bezkarnie21. Co gorsza, jak zauważył Ben Cwi oraz jego towarzysze, te same osady powierzały swoją ochronę arabskim strażnikom, którzy nierzadko współpracowali z tymi szajkami.
Ben Cwi i jego przyjaciele uznali tę sytuację za niedopuszczalną. Część z nich w przeszłości należała do rewolucyjnych organizacji inspirowanych przez antycarski ruch Narodnaja Wola, który przeprowadzał