Nie był pewien, czego się spodziewać, z pewnością jednak oczekiwał czegoś wspanialszego niż to, co zastał. Geneza jego zainteresowania hodowlą mięsa in vitro nie okazała się spektakularna. Przestrzeń, w której trzy lata wcześniej wyrastały mięśnie złotej rybki, składała się z dwóch stojących obok siebie małych stolików. Gdyby postawić je w restauracji, z trudem pomieściłyby cztery osoby.
Rozmawiając z badaczami, Matheny patrzył na dwa stoliki i rozmyślał o wielkich warzelniach mięsa, które chciał uruchomić w przyszłości.
Podczas spotkań, zarówno ze sponsorami, jak i przedstawicielami agrobiznesu, największą przeszkodą, na jaką natykał się Matheny, opisując mięso in vitro, było to, że rozmówcy uznawali je za „nienaturalne”. Bardzo frustrowała go ta krytyka.
– Latanie, używanie poczty elektronicznej, klimatyzacja, czytanie książek, jedzenie produktów, które rosną po drugiej stronie globu – wszystko to są zjawiska nienaturalne i całkiem nowe, jeśli spojrzeć na oś czasu istnienia ludzkości – zauważa Matheny. – Powinniśmy cieszyć się z tych innowacji i doceniać, że czynią nasze życie łatwiejszym.
Mimo to bardzo trudno pozbyć się początkowej reakcji na wiadomość, że mięso hoduje się w laboratorium. W 2005 roku Komisja Europejska przeprowadziła ankietę dotyczącą możliwych przyszłych zastosowań technologii, pytając, czy obywatele zgadzają się na poszczególne rozwiązania w żadnym, niektórych lub wszystkich przypadkach. Być może zainspirowana przez Matheny’ego komisja zadała między innymi pytanie o to, czy Europejczycy zgodziliby się na „hodowanie mięsa z kultur bakterii, tak by nie trzeba było zabijać zwierząt”. Ponad połowa respondentów odpowiedziała, że nie zgodziłaby się na to „nigdy”, jedna czwarta zaś wydałaby na to zgodę w niektórych przypadkach. Co szokujące, więcej ludzi było gotowych poprzeć „stworzenie testu genetycznego dla dzieci, który rozpoznawałby ich talenty i słabości”, a nawet „użycie testów genetycznych, by stworzyć dziecko, które mogłoby posłużyć za dawcę szpiku kostnego”. Możliwe, że sceptycyzm wobec tej technologii wynikał z tego, że zupełnie jej nie znali – w 2005 roku Matheny był jednym z bardzo niewielu ludzi, którzy zajmowali się podobnymi badaniami, a nikt (prócz uczestników performansu Orona Cattsa z wykorzystaniem żabich udek) nie próbował mięsa wyhodowanego poza organizmem zwierzęcia. Możliwe również, że sposób, w jaki pytanie zostało sformułowane, wpłynął na wynik, ponieważ – jak zobaczymy – w nowszych ankietach, o szerszym kontekście, spotkało się ono ze znacznie większym poparciem.
Tak czy inaczej, w świetle podobnych odkryć i kolejnych wywiadów, których udzielał Matheny, stało się jasne, że w dużej mierze ludzie czuli obrzydzenie z powodu terminologii. Choć wciąż nazywał hipotetyczny pokarm „mięsem in vitro”, uznał, że to tak, jakby nazywał sól „chlorkiem sodu”, co jest technicznie prawidłowe, ale niezbyt apetyczne. Za każdym razem, gdy wspominał o mięsie in vitro, ludzie zaczynali myśleć o zapłodnieniu in vitro, a kontemplując plaster szynki w kanapce, niekoniecznie chce się myśleć o noworodkach. Matheny potrzebował nowej nazwy, która miałaby większe szanse przyjąć się wśród konsumentów na całym świecie.
Podobnie jak wtedy, kiedy ze znajomych stworzył grupę fokusową podczas poszukiwania nazwy dla New Harvest, Matheny przeprowadził nieformalną burzę mózgów, aby nazwać jakoś mięso. „Mięso hodowane w laboratorium”, „mięso z próbówki” i „syntetyczne mięso” należały do tej samej kategorii i natychmiast budziły niechęć do jedzenia. Jedna z sugestii, mająca trafić do ekologicznie nastawionych konsumentów, brzmiała „zielone mięso”, chociaż szybko okazało się, że kojarzy się ono w najlepszym razie z książeczkami Doktora Seussa, w najgorszym zaś – ze zgnilizną. Jeden z kolegów żartobliwie zasugerował grę słów – in meatro.
Przez pewien czas Matheny był zwolennikiem nazwy „mięso hydroponiczne” – miliony Amerykanów zdążyły się już bowiem przyzwyczaić do kupowania hydroponicznych pomidorów, a niektórzy nawet słusznie wiązali to słowo z mniejszym zużyciem wody. Nazwa wciąż jednak brzmiała zbyt technicznie. Nietrudno wyobrazić sobie pomidory bez ziemi, ale mięso bez zwierzęcia? Co zabawne, jeden ze znajomych przypomniał mu, że dzięki Snoop Doggowi całemu pokoleniu słowo to kojarzy się z hydroponiczną marihuaną.
„Mięso bez stóp”, „dobre mięso”, „hodowane mięso”, „czyste mięso” – lista była długa. Odnosząc się do historii, dyskutowano nawet o „mięsie Churchilla”, chociaż kojarzenie jedzenia z człowiekiem, który nie żyje od dziesięcioleci, nie okazało się najpopularniejszą z opcji. W 2013 roku, nawiązując do odcinka The Colbert Report, w którym żartobliwie nazwano je schmeat, Oxford Dictionaries przyznały nawet temu słowu drugie miejsce w rankingu słów roku.
Koniec końców grupa przyjaciół Matheny’ego zdecydowała się na cultured meat – „mięso hodowane”. Słowo cultured kojarzyło się Amerykanom z takimi produktami jak jogurt, piwo i kapusta kiszona, a także ze zdrowym układem trawiennym i pewnym wyrafinowaniem w porównaniu z konwencjonalnym mięsem niskiej jakości2. „Mięso in vitro” odegrało swoją rolę, ale teraz Matheny uznał, że można już dać mu spokój. (Swoją drogą, Willem van Eelen sprzeciwiał się każdej nazwie innej niż po prostu „mięso”, uważał bowiem, że o to właśnie chodzi i nie jest potrzebne żadne dodatkowe określenie).
Częściowo w wyniku zmiany nazwy w ciągu kolejnej dekady termin przyjął się w środowisku rolnictwa komórkowego. W 2011 roku na konferencji w Szwecji, którą pomagał zorganizować Matheny, główni badacze oficjalnie zgodzili się na tę zmianę. Od tamtej pory branża spotyka się na sympozjach takich jak Międzynarodowa Konferencja o Hodowanym Mięsie [International Conference on Cultured Meat], a badacze publikują artykuły o tytułach takich jak Cultured Meat from Stem Cells: Challenges and Prospects [Hodowane mięso z komórek macierzystych. Wyzwania i perspektywy]. A gdy wyszukujemy w Wikipedii hasło in vitro meat, wyszukiwarka przekierowuje nas do hasła cultured meat3.
Jednak sześć lat po oficjalnej zmianie nazwy niektórzy ze zwolenników produktu nie byli już tak przekonani, czy cultured meat to rzeczywiście najlepsza opcja. Choć oczywiście brzmi znacznie lepiej niż „mięso z szalki Petriego” czy „laboratoryjne burgery”, słowo cultured bywa dezorientujące dla konsumentów, którym kojarzyć się może z fermentacją, a co ważniejsze, wielu ludzi po prostu negatywnie na nie reaguje.
Kiedy pole rozszerzyło się poza mięso na skórę, jajka, mleko, jedwab i inne „hodowane produkty zwierzęce”, od czasu do czasu zaczęto określać je interesującym i bardziej trafnym określeniem „rolnictwo komórkowe” (cellular agriculture). W 2016 roku firma New Harvest była gospodarzem pierwszej konferencji na ten temat pod nazwą Doświadczenie Rolnictwa Komórkowego [Experience Cellular Agriculture], a wtedy zaczęto zastanawiać się, czy słowo to nie mogłoby posłużyć za nazwę jedzenia: mięso komórkowe, jajka komórkowe i tak dalej. Obecny na tej konferencji Ronen Bar z izraelskiej firmy SuperMeat zażartował wtedy: „Mięso komórkowe? Równie dobrze można nazwać je mięsem nowotworowym”.
Co jednak kluczowe, nikt nigdy nie przeprowadził żadnych badań wśród konsumentów. Słowo „hodowane” zostało wybrane, ponieważ spodobało się naukowcom, nie było jednak żadnych głosowań ani grup fokusowych. Przynajmniej do 2016 roku, kiedy to Good Food Institute przeprowadził pierwszą ankietę konsumencką, aby ustalić, jakiego terminu najlepiej używać, opowiadając o tej nowej technologii. Zaprezentowano pięć możliwości wskazanych przez czołowych naukowców: cultured meat („hodowane mięso”), pure meat („czyste/niewinne mięso”),