Zimny prysznic w postaci „nocnej zmiany”, do jakiej doszło dokładnie trzy lata po pamiętnym 4 czerwca, kiedy to pani Joanna Szczepkowska oznajmiła o zakończeniu komunizmu — nastąpił 4 czerwca 1992 roku. „Nocna zmiana” była konsekwencją innego wydarzenia, do jakiego doszło w Sejmie 28 maja 1992 roku. Tego dnia, z inicjatywy posła Unii Polityki Realnej Janusza Korwin–Mikkego, Sejm podjął tzw. uchwałę lustracyjną. Przybrała ona postać polecenia, jakie Sejm skierował pod adresem ministra spraw wewnętrznych, by w określonym terminie dostarczył posłom i senatorom informację na temat tego, który z wymienionych w uchwale funkcjonariuszy publicznych, a więc posłów, senatorów, ministrów i wojewodów, był w latach 1944–1989 tajnym współpracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa lub Służby Bezpieczeństwa. Przyczyną, a ściślej — jedną z przyczyn przedstawienia takiej uchwały było oświadczenie, jakie miesiąc wcześniej złożył publicznie doradca ówczesnego premiera Jana Olszewskiego, Krzysztof Wyszkowski. Powiedział on, że traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, jaki Polska podpisała z Niemcami, jest niesymetryczny na niekorzyść Polski, ponieważ negocjujący ten traktat ze strony polskiej minister Krzysztof Skubiszewski był szantażowany przez Niemców, że jeśli nie będzie dostatecznie ustępliwy, to oni ogłoszą, iż był on w przeszłości tajnym współpracownikiem komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Mimo iż było to publiczne oskarżenie ministra spraw zagranicznych właściwie o zdradę stanu, wszyscy dygnitarze udali, że nie słyszą, co było jeszcze bardziej niepokojące. W tych okolicznościach Sejm, trochę przez zaskoczenie, uchwałę lustracyjną przyjął, a minister spraw wewnętrznych, którym wtedy był Antoni Macierewicz, przystąpił do jej wykonania. Warto przypomnieć, że jeszcze w styczniu 1992 roku minister Macierewicz zwołał w MSW konferencję prasową, podczas której poinformował o utworzeniu zespołu, który między innymi miał dokonać przeglądu archiwów MSW, w celu zidentyfikowania dawnych, tajnych współpracowników UB i SB, piastujących eksponowane stanowiska w strukturach państwa. Rano 4 czerwca 1992 roku minister Macierewicz dostarczył wszystkim posłom i senatorom Informację o stanie zasobów archiwalnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zaś przewodniczącym klubów i kół parlamentarnych — zalakowane koperty, zawierające pliki kart, na których odnotowane zostały odnalezione w archiwach informacje o wymienionych w uchwale lustracyjnej osobistościach, które w przeszłości były tajnymi współpracownikami, albo tzw. „kontaktami operacyjnymi” UB lub SB. Dodatkowo członkowie Prezydium Sejmu, a więc marszałek i wicemarszałkowie, otrzymali dodatkową kopertę, w której — jak się potem okazało — znajdowały się informacje wskazujące, iż tajnymi współpracownikami UB i SB byli w przeszłości również prezydent Lech Wałęsa i marszałek Wiesław Chrzanowski. Wywołało to w Sejmie i Senacie ogromne poruszenie, zaś prezydent Lech Wałęsa przedstawił publiczne oświadczenie, w którym tłumaczył różne błędy młodości. Oświadczenie to zostało zresztą wkrótce z mediów wycofane, a w kilka godzin później prezydent Wałęsa poinformował o skierowaniu do Sejmu wniosku o natychmiastowe odwołanie rządu premiera Jana Olszewskiego — co istotnie nastąpiło jeszcze tego samego wieczora. Warto podkreślić, że za odwołaniem rządu premiera Olszewskiego, uzasadniając to sprzeciwem wobec „dzikiej lustracji”, opowiedziały się polityczne ekspozytury obydwu stron umowy „okrągłego stołu”. „Nocna zmiana” podzieliła opinię publiczną w Polsce, utrwalając w znacznej jej części podejrzenie, że proklamowana w 1989 roku demokracja polityczna ma charakter fasadowy, podczas gdy naprawdę punkt ciężkości władzy leży poza konstytucyjnymi strukturami państwa, w środowisku tajnych służb, które kontrolują wszystkie segmenty życia państwowego za pośrednictwem agentury i dlatego zdecydowanie sprzeciwiły się próbie jej ujawnienia, bo groziło im to utratą podstawowego narzędzia rządzenia krajem. Odwołaniu rządu premiera Jana Olszewskiego towarzyszyły ze strony politycznych ekspozytur obydwu stron umowy „okrągłego stołu” oskarżenia o próbę „zamachu stanu”, ale wkrótce ucichły ona tak samo nagle, jak się pojawiły, a po miesięcznych rządach Waldemara Pawlaka w charakterze premiera, nastały pozory politycznej normalizacji, której symbolem była wprowadzona na stanowisko premiera Hanna Suchocka.
Muzykoterapia dla zatwardziałych grzeszników
10.01.2014 r.
Jak powszechnie wiadomo, w okopach nie ma ateistów. Można to rozumieć na dwa sposoby. Albo ateistów nie ma w okopach dlatego, że dzięki znajomościom z Belzebubem i jego agentami zawsze jakoś wykręcą się od frontu i zadekują na tyłach; ateiści bowiem bardzo często uważają się za niezastąpionych i na przykład taka pani Wanda Nowicka gardłuje na rozmaitych konferencjach za swobodą eliminowania ludzi zbędnych — ale przecież nigdy nie wpadła na pomysł, by rozpocząć tę eliminację od siebie — więc najwyraźniej własną, nędzną egzystencję dlaczegoś musi uznawać za niezbędną. Oczywiście jak zwykle się myli, bo wiadomo, że cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych. Zresztą mniejsza o panią Nowicką, którą Janusz Palikot zwabił na listę swojego komitetu, żeby mu wypełniła parytety, najwyraźniej roztaczając przed nią oszałamiające perspektywy, że jak zostanie poślicą, to będzie doić Rzeczpospolitą już permanentnie, a nie tylko od okazji do okazji — bo chodzi przecież o ateistów w okopach. Drugi sposób rozumienia tego spostrzeżenia to ten, że w okopach nie ma ateistów, ponieważ za sprawą zachodzących tam traumatycznych przeżyć, wszyscy co do jednego nawracają się na fideizm i dopiero potem, gdy im przejdzie, powracają do sprośnych błędów Niebu obrzydłych. Wprawdzie Janusz Palikot w okopach nigdy nie był, ale też ewoluował, niepomny na przestrogę wyrażoną przez Antoniego Słonimskiego w Sądzie nad Don Kichotem: „Niech sobie człowiek wiarę ma, czy nie ma, ale najgorzej, kiedy się nie trzyma tego, w co już raz wdepnął i próbuje, jaka się wiara lepiej dopasuje”. Kiedyś Janusz Palikot wyłożył forsę na „Ozon”, w którym produkowali się publicyści szalenie pobożni i w ogóle, ale widać doszedł do wniosku, że lepszą konkietę w Salonie zrobi na gryzieniu proboszcza i obszczywaniu nogawek samemu Panu Bogu, no i w końcu stało się to, co w tej sytuacji stać się musiało: wpadł w złe towarzystwo, które w dodatku, swoim zwyczajem, pewnie naciąga go finansowo. Ale czort z Januszem Palikotem; pewnie zobaczy się w piekle z Nergalem, który przez cały czas będzie mu wył swoje złote przeboje, co, jak wiadomo, gorsze jest od śmierci, więc Belzebub stosuje tę muzykoterapię wobec wyjątkowo zatwardziałych grzeszników.
O ateistach w okopach wspomniałem z okazji 10. rocznicy zamachów terrorystycznych, jakie miały miejsce w Ameryce 11 września 2001 roku. W Nowym Jorku padł rozkaz, by uroczystości zostały pozbawione wszelkich elementów religijnych. Najwyraźniej to miasto musiało paść ofiarą bigoterii laickości, którą forsują ateiści unikający okopów. W ten sposób egoistycznie robią przyjemność wyłącznie sobie — bo przecież nie ofiarom zamachów, które w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, a wreszcie — pewnej śmierci, według wszelkiego prawdopodobieństwa powierzały swój los Bogu w taki sposób, jak potrafiły. Pewien francuski ksiądz w okresie międzywojennym został przyłapany, jak na organach wygrywał piosenkę