Drzewo życia. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0649-4
Скачать книгу
– i że to jest zaledwie pierwszy krok. Jej poddani dość otwarcie mówili o Cesarstwie Palmyry.

      Powiedział to ostrzejszym tonem, niż zamierzał, i był zły na siebie, że zbyt poważnie traktuje tę przedwcześnie dojrzałą młodą kobietę.

      – Syria – powiedział Coel – to Wschód. Kierunek, z którego wszystko dziś przychodzi. Kiedyś sam był Zachodem, ale to było bardzo dawno temu – nikt wtedy nie mówił o Rzymie. Nawet bogowie, którzy przewidują przyszłość. Kierunek się zmienia, ale przesłanie jest zawsze to samo.

      Konstancjusz ponownie napełnił swój puchar. Czuł się bardzo nieswojo.

      Może ten stary człowiek jednak był szalony.

      Zobaczył, że Helena rzuca mu szybkie spojrzenie, ale jej drobna twarz pozostała niewzruszona. Prawdopodobnie była przyzwyczajona do takich zachowań swojego ojca.

      – Przesłanie jest zawsze to samo – powtórzył król Coel. – I nikt go nie rozumie.

      Ośmiu dostojników dalej pochłaniało to, co zostało z całego barana na podłużnym półmisku na środku stołu.

      – Macie takich mądrych ludzi w Rzymie i w Mediolanie, Konstancjuszu – podjął Coel. – Czytają swoje tabliczki, i zwoje, i pergaminy – ale nie rozumieją. A wiesz dlaczego? – Pochylił się do przodu. Jego prosty ubiór był pozbawiony ozdób, z wyjątkiem ciężkiego złotego łańcucha na szyi. Tuż nad nim widać było nieco obwisłą starczą skórę.

      Jak u starego psa, pomyślał trybun. Jak u przodka wszystkich psów. I zapytał uprzejmie, choć był już trochę znudzony:

      – Dlaczego nie rozumieją, królu?

      – Ponieważ nie wierzą w baśnie – odparł tajemniczo stary człowiek. – A musisz wiedzieć, że baśnie to jedyne prawdziwe historie!

      Szalony. Albo trochę pijany. Nie wypił dużo, ale może wiele nie potrzebował. Tego każdy uczył się w armii – ile wina może wypić.

      Baśnie, na Plutona.

      – Mądrzy czy nie – powiedziała niespodziewanie Helena – Rzymianie nie interesują się zbytnio baśniami, ojcze.

      Król Coel uśmiechnął się.

      – Ty też nie, jeszcze – powiedział łagodnie. – Ale może pewnego dnia zaczniesz. A to będzie wielki dzień w twoim życiu, dziecko, i wielki dzień w życiu wielu innych ludzi. Szkoda, że tego nie dożyję. Elen musi cię oprowadzić po moim pałacu, Konstancjuszu. Jest cały z drewna – może to zauważyłeś. Dąb, królewskie drzewo, Konstancjuszu. Święte drzewo.

      – Jest poświęcony Jowiszowi – rzekł z powagą Rzymianin.

      Król Coel znów się uśmiechnął.

      – Był święty na długo przed tym, nim Jowisz stał się bogiem, Konstancjuszu. Ale czy wiesz, dlaczego?

      – Ponieważ przyciąga błyskawice bogów, jak sądzę – zaryzykował trybun. – Zwykle poważniał, kiedy mówiono o bogach – ale nie za bardzo. Wszyscy cesarze woleli, by ich oficerowie wierzyli w bogów, to wydawało się naturalne – czyż sam cesarz nie był bóstwem, przed którego statuą palono kadzidło? Oficer, który nie wierzył w boskość Jowisza, prawdopodobnie nie uwierzyłby w boskość Aureliana, a to mogło mieć niepożądane skutki. Lepiej było okazać trochę powagi, kiedy mówiono o bogach – nie za wiele, bo reputacja pobożnego głupca była drugą z najgorszych rzeczy w armii. To wszystko było bardzo nieprzyjemne i należało to znieść, kiedy się osiągnie stanowisko dowódcze. Ale najpierw trzeba było tego dokonać.

      – Drzewo jest święte – powiedział król Coel, kiwając swoją ciężką głową. – Drzewo jest klęską i triumfem człowieka. Zabija go i zbawia. Świat, jaki znamy, został zbudowany na drzewie, na Yggdrasilu, świętym drzewie, drzewie życia.

      Konstancjusz bardzo się starał ukryć znudzenie

      – Drzewo życia – powtórzył machinalnie. – Chyba już to gdzieś słyszałem...

      – Może w Egipcie – powiedział ten dziwny stary człowiek. – Albo w Germanii. Albo tu, w Brytanii. To bardzo stara historia. Drzewo, które zaklina śmierć i drzewo, które zaklina życie. To wielka tajemnica drzewa, Konstancjuszu. To wszystko jest w przesłaniu, o którym ci mówiłem – przesłaniu, którego nikt nie rozumie. Sam bardzo starałem się je zrozumieć, ale nie jestem pewny, czy mi się udało... Drzewo życia... żywe drzewo... żywe drzewo...

      Konstancjusz opróżnił swój puchar. Kiedy znów spojrzał na króla, zobaczył, że ten zasnął.

      – To jego ulubiona opowieść – powiedziała sucho Helena. – Ale zawsze go usypia. Najadłeś się już? Oni tak – i ja też. Dobrze. Gullo, zaprowadź trybuna do jego pokoju.

      Wstała, a z nią Wirginia, która przez cały wieczór nie wypowiedziała ani jednego słowa.

      – Czy ja też muszę iść spać? – zapytał trybun miękkim głosem.

      Helena roześmiała się.

      – Możesz robić, co chcesz – ale co jest innego do roboty? Dzień się skończył.

      – Mógłbym z tobą porozmawiać – wyszeptał trybun. Ale Helena już odganiała ośmiu dostojników od resztek barana – paru ścięgien wokół kości. Wyszli, kłaniając się, i wtedy się odwróciła.

      – Możemy porozmawiać jutro, jeśli chcesz, trybunie – powiedziała ze spokojną godnością. – Dam ci rano konie, żebyś szybciej zajechał do obozu. Dobranoc.

      – Dobranoc, księżniczko.

      – Arbol! Beurgain! – zawołała rozkazującym tonem Helena. – Zanieście króla do jego łoża. Tylko ostrożnie. Jeżeli znów go upuścicie, oberwę wam uszy. Nie żartuję. Ostrożnie! Teraz lepiej...

      Rozdział trzeci

Kolo.psd

      Ranek był świeży i jasny. Konstancjusz znalazł przy łóżku swoją wypolerowaną zbroję oraz wyczyszczony płaszcz i tunikę, kiedy się obudził w skromnym pokoju gościnnym. Mały zasuszony służący, Gullo, przyniósł mu puchar wina słodzonego miodem. Pijąc je, poczuł lekkie wzruszenie. Słodzone poranne wino było zwyczajem rzymskim, nie brytyjskim. Był to z pewnością subtelny gest albo starego króla Coela, albo jego córki. Zastanawiał się przez chwilę, która z tych dwóch możliwości jest bardziej prawdopodobna, i stwierdził, że okoliczności wskazują raczej na króla. Z jakiegoś powodu trochę go to rozdrażniło. Czemu ta dziewczyna była tak bardzo niechętna Rzymowi? To raczej nie mógł być jakiś głupi lokalny patriotyzm. Brytania była rzymską prowincją już od trzech stuleci. Śmieszne...

      Zjadł obfite śniadanie w dużej sali, w której jedli wczo­raj wieczerzę. Podał je Gullo: chleb, ser, jaja rybitwy i solidna porcja dziczyzny. Wino znów było bardzo dobre, lekkie falerneńskie z Fundi, o ile się nie mylił. Podane w równie ładnych pucharach.

      To wszystko stanowiło całkiem przyjemny przerywnik. Coś, o czym będzie można opowiedzieć po powrocie do obozu. To mu przypomniało, że na pewno się tam o niego martwią. Czas wracać. Wstał.

      – Gdzie jest król? – zapytał.

      Gullo zamrugał oczami i pokręcił głową.

      W tej samej chwili z dziedzińca dobiegł stukot końskich kopyt i Konstancjusz zobaczył Helenę jadącą w stro­­nę wejścia na pięknym kasztanku. Prowadziła drugiego konia, srokacza.

      Doświadczone oko trybuna od razu spostrzegło, że jeździ konno lepiej niż większość mężczyzn z konnych oddziałów, które próbował szkolić w ostatnich