Za podstawową regułę współczesnej gospodarki często się uznaje, spopularyzowaną właśnie przez Franklina, zasadę „czas to pieniądz”40. Purytański ideał oszczędności nie był obcy i Gostomskiemu, który radził dwa stulecia wcześniej: „Kto chce być sprawnym, folguj czasowi, darmo go nie puszczaj”41. Ale to inna maksyma z Gostomskiego oddaje sedno nowożytnej niewoli, w tym ustroju folwarczno-pańszczyźnianego. Droga do bogactwa nie prowadziła tylko poprzez umiejętne zarządzanie czasem, ale przede wszystkim poprzez umiejętne zarządzanie ludzkim życiem: „A to jest najwiętszy fundament, aby chłopi wszyscy wychadzali na robotę, o co napierwsza a napotrzebniejsza kaźń [bezlitosna kara] ma być na chłopa”42.
Innymi słowy, fundamentem dobrej gospodarki jest pańszczyzna, a najlepszym sposobem na jej wyegzekwowanie – naga przemoc.
Czerpiąc z własnej praktyki, Gostomski opisywał całą hierarchię kaźni, od najlżejszych do tej najcięższej: „Chłop, gdy mu nakaże włodarz [nadzorca] albo też urzędnik [dworski] robotę, a nie posłucha […], chłosta cztery plagi przez gołe ciało i [pańszczyznę] odrobić”43. Gdy ktoś spóźniał się do pracy, to dostawał połowę kary: dwie plagi oraz dodatkowe pół dnia do odrobienia. „Włodarz, który zełże, tego karać, a którego trzykroć skarawszy o łeż [kłamstwo], czwarty raz na szubienicę”44.
Szubienica była królową kaźni.
Roztropny gospodarz, rzecz jasna, nie szafował nią tak pochopnie jak Radziwiłł. Szubienica była kaźnią ostateczną, nieodwracalną i wymierzaną za przewinienia kardynalne – trwałe nieposłuszeństwo, kłamstwo czy zdradę. Na co dzień dyscyplinowano za pomocą bicia. Było ono tak rozpowszechnione, że wręcz przestano je zauważać. W jednym z pierwszych syntetycznych opracowań historii polskiej wsi czytamy: „Bicie poddanych nie było nawet karą, a było zwyczajnym sposobem wymuszania posłuszeństwa przy odbywaniu powinności. Nikt nie był w stanie w Polsce tego zabronić”45.
Pomiędzy publikacją książki Gostomskiego a ostatecznym końcem pańszczyzny na ziemiach polskich w 1864 roku (czy niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych rok później) świat zmienił się nie do poznania. Ale pomimo różnic – zarówno geograficznych, jak i historycznych – nowożytna niewola opierała się na jednej uniwersalnej praktyce. Na biciu.
Nawet krytycy kar cielesnych uważali je za przykrą konieczność – bo przecież poddani są, podobnie jak zwierzęta, z natury leniwi. „A wszakoż jeślibyś je [chłopów] też nalazł śpiące, jako apostoły w ogrodcu, tedy też nie wadzi ich maczużką [kijem] przebudzić, aby na nie pokusy nie przychodziły”46, pisał Mikołaj Rej. W 1862 roku, niemal trzy stulecia po jego śmierci, na świat przyszedł Tomasz Nocznicki. We wspomnieniach z dzieciństwa opisał człowieka o imieniu Filip, który „był starym dworskim sługą. […] Miał przeszło lat siedemdziesiąt, duży był i tęgi. Kiedyś pił tęgo, w starości odumarła go żona i dzieci, został sam i dożywał życia. W lesie pasał bydło, zimą robił, co mógł, u gospodarzy”47. „Toż on historię pańszczyzny pisał na skórze chłopskiej, a inni ludzie pisali ją na jego skórze. Był ogromnym znawcą kar, jakie we dworach odbierali chłopi. Opowiadał ten starzec, że nie było na wsi człowieka od lat czternastu do siwych włosów, ani mężczyzny, ani kobiety, którzy nie byli bici na dworze, i to bardzo często”48.
Bicie to basso continuo trzystu lat pańszczyzny.
Na rutynowość przemocy wskazywała notatka prasowa z 1817 roku, zatytułowana Machina do bicia chłopów: „Ktokolwiek miał do czynienia z chłopami, ktokolwiek pragnął ich uczynić pożytecznymi samym sobie, musiał prócz doświadczonej przykrości przekonać się jeszcze o stracie drogiego czasu na ich bicie potrzebnego, który z większą nierównie korzyścią mógłby się użyć na dobro dworu”. I jeszcze: „Bić go potrzeba, żeby uczuł, bić do półśmierci, żeby naprowadzić na drogę kierującej nim woli; bić ustawicznie, żeby mieć zeń cokolwiek użytecznego; bić, bić i bić bez końca, ażeby pamiętał o sobie, o żonie, o dzieciach”49.
Daj „chłostę i pamiętne dobre”, radził już Gostomski50.
Temat bicia powraca w niemal każdej opowieści o pańszczyźnie. Nawet w czasach, gdy ze starego świata pozostał już tylko blady cień. W pamiętniku z okresu międzywojennego czytamy: „Do dziś pamiętam, jak opowiadali, jak to dawniej bywało. Opowiadali o czasach pańszczyźnianych, jak to czasem dziedzicowi coś na nos wlazło, to bili, względnie ich służba biła […], nawet nie mówili za co. […] Mówili, że mojego pradziada to tak obito we dworze, że ten jak przyszedł do chałupy i legł, to leżał dwa miesiące i już nie wstał. Obito go za to, że nie chciał dać swej żony za mamkę dla dziecka dziedzica. Ta jego żona, a moja prababka, podobno była młoda i ładna i dziedzic się ucinał do niej, a widocznie i pradziad ją kochał, i przypłacił to chłop życiem”51.
Bicie było tak znormalizowane, że nawet sami pańszczyźniacy przechodzili nad nim do porządku dziennego. Pisał szlachcic Józef Pawlikowski w 1788 roku: „Widziałem nielitościwego pana jednego, że niesprawiedliwym jego ukazom wymawiał się poddany, ze zwierzęcą zajadłością bijącego; on ciężkie odebrawszy razy, prosto szedł do karczmy, okazując przed innemi [poddanymi] krwią zaszłe smagi, i razem wszyscy zalewali się trunkiem”52.
To właśnie na plecach, garbowanych na co dzień plagami, wypisano historię pańszczyzny. Każde plecy były nośnikiem unikalnej opowieści. Inaczej zarastały skorupą strupów, twardą i pobrużdżoną jak kora drzewa. A kiedy rany się zagoiły, a ból ustał, można było zapomnieć. Dlatego potrzebni byli ludzie bliscy – bliźni, jak kiedyś mawiano53. Ludzie połączeni doświadczeniem bicia. By przypominali, by dawali świadectwo.
Bo nikt przecież sam własnych pleców nie rozczyta.
Jednym z zadań powierzanych dworskim urzędnikom było dbanie o to, aby panu niczego nie brakowało. Gostomski: „Ma mieć statków [przedmiotów] potrzebnych w domu dostatek i to opatrzyć, czego dom dostateczny potrzebuje: stoły, ławki, konwie, kufle, sklenice, lichtarze, niecki, koryta, faski, kubki, łańcuchy żelazne, łoża, około wrot żelaza i inne statki domowi potrzebne”54.
Łańcuchy żelazne, w domu. Po co?
Gostomski wyjaśnia: „Urzędnik ma to opatrzyć, aby miał w dworze instrumenta gotowe, w które by naprędce więźnia albo winnego wsadzić mógł: to jest łańcuch albo kabat, albo gąsiora i kunę”55.
Kabatem nazywano wówczas więzienie, pręgierz lub inne narzędzia tortur. Gąsior to żelazne dyby, a kuna – obręcz na szyję, którą przykuwano do ściany lub słupa. „We wsi Kombornia – wspominał urodzony w 1885 roku Stanisław Pigoń – jeszcze w okresie międzywojennym chłopi ze zgrozą wspominają kaźń w dworskim lamusie [budynek gospodarczy] w pewnego rodzaju dybach [tj. w gąsiorze], gdzie skazany godzinami musiał stać z rękami związanymi z tyłu, a z szyją zamkniętą w otworze wyrąbanym w dwu zestosowanych z sobą i spiętych deskach.