Różnica między niewolnikiem a służącym dotyczyła nie tyle ich faktycznego statusu w społeczeństwie, ile pochodzenia.
W języku polskim ciała przymuszane do roboty w ustroju folwarczno-pańszczyźnianym możemy opisać za pomocą słów „chłop”, „robotnik” czy „służka”. Wszystkie mają archaiczny rodowód i były powszechnie używane w pańszczyźnianych czasach – sformułowanie „chłopi pańszczyźniani” na dobre przyjęło się dopiero w połowie XX wieku. „Robotnik” prowadzi nas do dawnego słowa „rab”. Trzon „rab-” czy „rob-” obecny jest w takich wyrazach jak „parobek”, „robot” czy „zarobek” oraz tych, które już wyszły z użycia: „robieniec”, „robionek”, „wyrabiacz”. Zarówno „chłop”, jak i „rab” oznaczały niegdyś niewolnika w ścisłym tego słowa znaczeniu288.
O ile w Europie Zachodniej słowa opisujące niewolników pochodzące od sclavus zaczęły wypierać te pochodzące od servus, o tyle w Polszcze od XVI wieku słowo „niewolnik” stopniowo zastępowano określeniami związanymi ze służbą. Na przykład w Biblii brzeskiej z 1563 roku terminy greckie i hebrajskie odnoszące się do starożytnych niewolników tłumaczone są jako „sługa” lub „służebnik”. Nikt nie miał jednak wówczas wątpliwości, że dotyczyły niewolników. Podczas jednej z debat arian pada stwierdzenie, że „greckie słowo dulos i łacińskie servus nic inego nie znaczy, jedno niewolnika”289. W statutach litewskich z 1588 roku znajduje się ustęp zatytułowany O nowym nazwisku czeladzi dwornej miasto tego, co ich przed tym niewolnikami zwano. Czytamy w nim, że ludziom, „którzy przed tym [wcześniej] niewolnikami byli zwani, odmieniono nazwisko i pomieniono, a napisano ich czeladzią dworną, ojczystą, macierzystą, kupną abo pojmaną”290.
Transformacja niewoli starożytnej w nowoczesną w Polszcze odbyła się też na polu języka. Rugowano z niego pojęcie niewolnika na rzecz pozornie neutralnych: sługi lub czeladzi.
Stosunek poddańczy w Polszcze miał trzy aspekty: osobisty (pan dowolnie rozporządzał poddańczym ciałem – mógł włościan sprzedawać i kupować, zmuszać do służby we dworze czy zabraniać im wysyłania dzieci na naukę fachu w mieście), gruntowy (poddany był formalnie przypisany do ziemi i nie mógł jej opuścić bez zgody pana) oraz sądowy (dla włościan, z wyjątkiem tych mieszkających w dobrach królewskich lub kościelnych, pan był jedyną instancją sądową). Na rzecz dworu pańszczyźniacy pracowali za darmo, ale zwykle mieli też dla siebie małe poletko, z którego trzeba było wyżywić siebie i bliskich.
Formalne rozróżnienie na trzy aspekty poddaństwa w praktyce nie miało większego znaczenia – liczyło się to, do jakiego stopnia były one wdrażane. Skala codziennego zniewolenia zawsze zależała od konkretnych okoliczności. Gdy właścicielem wsi była szlachecka drobnica, to pan mógł być i sąsiadem chłopa, bacznie go obserwującym i pilnującym każdego jego kroku. Ci, co należeli do wielowioskowych dóbr magnackich, pana mogli nigdy w życiu nie widzieć. Pisze historyk: „Tam, gdzie chodziło o chłopa jako przymusowego pracownika folwarcznego, wytwarzającego we własnym gospodarstwie środki swego wyżywienia, tam jego prawna zależność od pana nie wychodziła zazwyczaj poza »glebae adscripti« [przypisanie do ziemi] – podczas gdy w innym wypadku, gdy praca chłopa służyła bezpośrednio do zaspokajania potrzeb konsumpcyjnych i luksusowych dziedzica, poddaństwo przechodziło bardzo łatwo w prawdziwą niewolę”291.
Najwięcej z niewolnika miał nie ten, kto pracował na roli, ale ten, kto służył.
Stąd niechęć chłopów do pracy na dworze oraz wstręt do robót oraz osób służebnych. „Cyli płuzek nie chce orać, cyli radlica? Nie bierz dziewki ze dwora, bo plugawica”292, śpiewali pańszczyźniacy w XVIII wieku. Dworska dziewka jawiła się jako istota wybrakowana, niczym zepsute narzędzie. Prawdziwa praca to była ta na „własnej” ziemi. Tylko ona dawała okruchy godności, szansę na niezależność. Obrabiając małe poletko, często w tajemnicy przed panem powiększane, można było wytworzyć nieco nadwyżek, które potem sprzedawano na miejskim targu lub w karczmie. I ten uciułany grosz chłop miał na własność. Mógł nim dowolnie rozporządzać, uwolnić się, choć na chwilę, od wyłącznej władzy pana.
Zarówno chłop, jak i człowiek luźny, wyrobnik, dysponowali więc narzędziami, które pozwalały im utrzymać niepodległość, uchronić się od służebnej niewoli. Historyczka: „Rodzaje wykonywanych zajęć, warunki służby i niewypłacanie zasług [pensji], łatwość przetwarzania się stosunku najemnego w stosunek ścisłej zależności osobistej, zbliżonej do stosunku poddańczego, tworzyły z najemnika owego pracownika dorywczego strzegącego zazdrośnie swej niezależności. Panująca opinia współczesnych, iż »mężczyźni czasem wolą wyrobek niż służbę«, potwierdza przedkładanie pracy dorywczej nad stałą”293.
Jan Żukowski: „Czem jest w istocie nasz włościanin? Oto ciągłym służącym, bez znania, co to jest własność, pracującym ustawicznie dla wyżywienia siebie i dzieci, ale że czas, wybór i nagroda tej pracy nie od niego zależy, przeto pracującym niechętnie”294. W ustroju pańszczyźnianym każdy był sługą – w jakimś wymiarze, choćby i drobnym. Ale nie każdy był wyłącznie i nieustannie sługą. Chłop miał kawałek pola, a człowiek luźny miał wolność, którą mógł odzyskać, porzucając jedną robotę i przechodząc do następnej. Dlatego mówiono w Polszcze: „Na święty Szczepan człek pan”295. Pod koniec grudnia, w dniu świętego Szczepana, kończyły się stare umowy i zawierano nowe. W międzyczasie wyrobnicy stawali się na krótko panami własnego losu.
W obliczu okrucieństw normalną reakcję każdego człowieka każdej epoki historycznej stanowi współczucie. Ale jednocześnie „owo współczucie jest przytępiane przez system pielęgnowanych racjonalizacji”296. Na przykład idei, że upodlenie człowieka przez człowieka ma głębsze uzasadnienie – albo że jest przykrą koniecznością. To właśnie mówił hrabia Wielhorski: owszem, okładanie razami bliźnich jest sprzeczne z naturą, lecz niestety, bez kar cielesnych nie ma pańszczyzny, bez pańszczyzny nie ma bogactwa, a bez bogactwa nie ma klasy panów.
Nadrzędną racjonalizacją wszystkich systemów niewolnej pracy – od antycznych po współczesne, od amerykańskiego po polski – była ideologia patriarchalna.
Patriarchat, zwany czasem paternalizmem (słowo łagodniejsze, komunikujące czułość, z pominięciem okrucieństwa), to idea, że stosunki niewolnicze nie odpowiadają relacji właściciela z własnością, ale ojca z dziećmi. Ojca, który swoim dzieciom pomaga, a nie je eksploatuje. Konieczność ojcowskiego wsparcia brała się z przekonania, że poddani potrzebują kogoś, kto roztoczy nad nimi opiekę – bo sami nie mają własnej woli, nie są w stanie o sobie stanowić. Jak czytamy w książce o panowaniu polskiej szlachty na Ukrainie,