– A tak ta z łaski na uciechę – odpowiedzieliśmy, jak się nam wydawało, żartobliwie.
– Na uciechę? Ej, chłopcy, raneści świata, przece to boli te smreki [świerki]!
– Jak je boli, to mogą płakać – próbowaliśmy się odciąć.
– Coby nie? Przidź tutok w nocy, posłuchoj, jaze hucy […], tak te smrecki narzykajom, a przidź tu za trzi dni, bedzies widzioł, jak z tyk ron, coś im robił, krew ciece.
– To nie krew, ino smoła (żywica) – odrzekliśmy, czując, że ten prosty góral chce nas zawstydzić.
– Smoła to je smrekowo krew, siedzi w ciele drzewa, a jak mu skóre ozerznies, to krew ciece”215.
Rozdział 3
Społeczna śmierć
Zamaskowani – Wyłączność – Dwie dusze – Zgniła atmosfera – Donosić – Radź se sam – Niedorzeczne – Zagęszczenie upiorów – Pomarł naprawdę
„Śmiało powiem – zauważał Adam Bućkiewicz, który podczas powstania listopadowego ukrywał się w chłopskim gospodarstwie, udając parobka, i jako jeden z nielicznych panów potrafił przejrzeć stereotyp biernego, apatycznego chłopa – że ci, co opisują włościan litewskich, widząc ich za domem, w kościele, a nawet w karczmie, kiedy są nieco pijani, nie znają ich zdemaskowanych, bo oni i dawniej nie pokazywali się, i dziś nie pokazują się inaczej jak zamaskowani”216.
Tłumienie krzyku i powstrzymywanie radosnych uniesień. Chowanie twarzy pod zarostem, aby nie zdradzała prawdziwych uczuć, by stała się tarczą chroniącą przed grozą pańszczyźnianego życia.
Gdy bezpośrednie zagrożenie mijało, strach puszczał nogi. Zamarłe ciało odzyskiwało czucie. Wtedy zaczynał się spektakl uniżoności – kolejny wspólny mianownik różnych odmian nowożytnej niewoli217. Jak w przypadku z Woli Pogroszewskiej, gdy starcy ubłagali pana, by nie wieszał ludzi za kradzież snopka zboża. Trzeba było tylko oddać się temu rytuałowi zupełnie. Rzucić się do nóg dziedzica, całować go po stopach, czołgać się i błagać o litość. Wielmożny panie! Dla ich żon, dla dzieci małych, co sierotami zostaną, daruj im, panie, życie!
By taki teatr przyniósł zamierzony efekt, poniżenie musiało wyglądać na autentyczne. Do tego stopnia, aby pan uznał, że zakładana przez poddanych maska stanowi ich faktyczne oblicze. W efekcie pańszczyźniacy stawali się jednorodną ludzką masą. Tłumem skorup człowieczych, które wszystkie zachowywały się w jeden wyuczony, mechaniczny sposób, wykonując podobne gesty uniżenia i podległości.
Nie była to sztuka łatwa. Trzeba było wyjść z siebie i pokazać się jako osoba, która pogardza sama sobą. Płaszczyć się jak gad, pozbawić resztek godności, poniżać się, aby w ten sposób uniknąć faktycznego zgnojenia. Albo nawet i śmierci. Nie zawsze się to udawało. Czasem człowiek zdradził się jakimś słowem czy gestem. Czasem po prostu miał dość.
Stąd legendarna dwulicowość pańszczyźniaków oraz ekstremalna rozpiętość ich emocji. Łączenie cech charakteru, które mogą się wydawać przeciwstawne: zaciekłego uporu oraz uwłaczającej służalczości. Łukasz Gołębiowski: „Rusini [z Podlasia] w charakterze swoim mają opór; dowodzi to przysłowie: »uparty jak Rusin«. […] Zbytnia może u nich dla panów uniżoność: padają na ziemię, gdy ich o co proszą, całują nogi i przysłowie ich niewolnicze, które powtarzają nieraz: »Pańskie ciało, a boska dusza«”218.
Ta dusza, która opuszczała ciało, gdy zamierało jak kamień, by w ten sposób uratować swoje głęboko pogrzebane człowieczeństwo.
„Wschodzące słońce musiało zastać chłopa pańszczyźnianego na miejscu pracy – wspominał Józef Nocek w 1849 roku. – Przy żniwie czy innej robocie, gdy już każdy pracował, karbowy czy polowy uzbrojony w nahaj liczył ludzi. Jak się nazywasz? Ten odpowiedział: i tak, i tak. Uderzył nahajem, mówiąc »jeden«. I zrobił mu karbę na swej lasce. Do następnego doszedł, a nazywał się Wal, i pyta go, jak się nazywa. I ten tak samo odpowiada: »Wol, panie, Wol«. W języku chłopskim wol znaczy »bij mocno«. I ten go wali nahajem i pyta się to samo, jak się nazywa. I ten tak samo odpowiada: »Wol, panie, Wol«. I byłby nie wiadomo dokąd walił, aż ludzie odpowiedzieli, że się nazywa Wal, dopiero przestał go bić”219.
Przestawano bić wtedy, gdy człowiek wyparł się swojego imienia i przybrał nowe. Gdy wyrzekł się swojej indywidualności.
Kiedy w starożytności darowano jeńcom wojennym życie i brano ich w posiadanie, to ludzie, którzy w ten sposób tracili bliskich, urządzali im pogrzeby, tak jakby ci faktycznie zginęli. Osoba zniewolona umierała jako członek społeczeństwa, choć pozostawała biologicznie czynnym organizmem. Stawała się chodzącym trupem. Istotą cieleśnie żywą, ale martwą społecznie.
„Najbardziej podstępnym skutkiem rzymskiego niewolnictwa – pisze antropolog – jest to, że […] wprowadziło zamęt w naszą ideę wolności. Wraz z upływem czasu całkowicie zmieniło się nawet znaczenie rzymskiego słowa libertas. Bycie »wolnym« […] znaczyło przede wszystkim, że nie jest się niewolnikiem. Ponieważ niewolnictwo niszczyło więzi społeczne, a także uniemożliwiało ich tworzenie, wolność oznaczała zdolność dotrzymywania zobowiązań […]. Angielskie słowo free pochodzi od niemieckiego rdzenia oznaczającego przyjaciela. Wolność była bowiem możliwością nawiązywania przyjaźni, spełniania obietnic, życia we wspólnocie równych”220.
Wiele można o człowieku powiedzieć, patrząc na jego bliskich. Społeczna śmierć to odarcie go z sieci międzyludzkich zależności. Słowo „więź” spokrewnione jest ze słowem „obowiązek”221. Niewolnik traci rodzinę, krewnych, przyjaciół: wspólnotę, wobec której ma zobowiązania. Traci swoje stare „ja”, które wcześniej było wypadkową społecznych relacji. Traci przeszłość i przyszłość – nie może powziąć żadnych zobowiązań, złożyć żadnych obietnic. Nie dlatego, że zmienił się faktycznie w przedmiot, ale dlatego, że jego tożsamość zredukowano tylko do jednej więzi – tej z panem. Został uwięziony w relacji właściciel–własność, definiującej całe jego społeczne jestestwo.
Niewolnik jest wyłącznie rzeczą pańską, a jednocześnie wyłączony zostaje z życia społecznego. Już nie nazywa się tak, jak zwracali się do niego bliscy. Nie należy do wspólnoty ludzi mu równych. Bo tylko ktoś, kto nie ma nikogo, może stać się czymś – rekwizytem, narzędziem, towarem.
„Z dziadka mężczyzna był otwarty, nie lękał się pana, chociaż bardzo dobrze wiedział, że chociażby i prawdę panu powiedział wtenczas, lub jego służalcom, patrzyła się chłopu zaraz chłosta” – wspominał w roku 1898 Józef Oleksik.