– Jakie?
– Znajdzie pan osobę, która skontaktuje się z Wiktorem Maleńkowem w imieniu Kościoła. Kuria jest spalona w tej kwestii. Nie dobijemy targu, jeśli sami zwrócimy się z ofertą kupna działki.
– To nie stanowi dla mnie problemu. Znajdziemy kogoś, kto zapłaci waszymi pieniędzmi. A drugi warunek?
– Kuria musi mieć coś z tej fabryki. Ja muszę coś z tego mieć.
Grott zaśmiał się po raz kolejny. Tym razem ze zrozumieniem.
– Wszystko będzie tak, jak od początku miało być. Kuria na tym też zarobi. Ja się nie wycofuję z poprzednich ustaleń, dotrzymuję słowa. Jak fabryka powstanie i zacznie zarabiać, środki będą wpływać na konto archidiecezji.
– I również na moje konto – dodał z naciskiem Maj.
– Jest ksiądz lepszym biznesmenem, niż sądziłem! Może czas zrzucić sutannę i wejść w świat interesów?
– Nie trzeba zrzucać sutanny, żeby to robić.
– Po raz kolejny przyznaję całkowitą rację – odparł Grott chwilę po tym, jak opanował zdumienie, w jakie wprawiło go zrozumienie oczywistej prawdy zawartej w słowach kanclerza.
Fragment protokołu z przesłuchania Artura Kańskiego
Data: wtorek, 01.09.2015, godzina 12.00
Przesłuchująca: prokurator Edyta Lichota
Obecny: Leszek Haratyk
Edyta Lichota: Dlaczego zginął pański brat?
Artur Kański: Nie wiem, pani prokurator.
Edyta Lichota: Wiem, że to dla pana bolesne, ale jednak chciałabym trochę ten temat podrążyć. Myśli pan, że mógł mieć coś na sumieniu?
Artur Kański: Nie rozumiem, co chce pani przez to powiedzieć. Każdy ma coś na sumieniu.
Edyta Lichota: Pański brat uczył w szkole języka angielskiego. Miły, koleżeński człowiek. Żona, dwójka dzieci. Nienotowany. Raz w roku jeździł na wakacje, miał kilka kredytów na małe sumy, spłacał je regularnie, opłacał nawet abonament rtv, zawsze za cały rok z góry. Wydaje się, że nie wadził nikomu. Czemu ktoś chciał zamordować takiego człowieka?
Artur Kański: Ten Dorian Zelt to przecież jakiś psychopata. Były skazaniec. Takiemu to wszystko jedno, kogo zabija, prawda?
Edyta Lichota: Może tak, może nie, panie Kański. Jest pan pewien, że pański brat nie miał wrogów?
Artur Kański: Dałbym sobie rękę uciąć…(cisza)
Edyta Lichota: To chyba nie najlepsze sformułowanie w tej sytuacji.
Artur Kański: Tak, ma pani rację.
Edyta Lichota: Uczył dzieci i młodzież. Może za bardzo zbliżył się do któregoś dzieciaka? Może jakiś rodzic się zdenerwował?
Artur Kański: Mój brat nie był pedofilem! Poza tym to przecież Zelt go zabił, a nie rodzic jakiegoś dziecka!
Edyta Lichota: No tak, ale Zelta mógł przecież ktoś wynająć.
Artur Kański: To już wy musicie ustalić.
Edyta Lichota: A pan ma wrogów, panie Kański?
Artur Kański: Nie sądzę.
Edyta Lichota: A może pański przyjaciel, Arkadiusz Marczyński, ma wrogów?
Artur Kański: (cisza) Mój przyjaciel?
Edyta Lichota: No tak, przecież się znacie.
Artur Kański: (cisza) Tak, znamy się, ale…
Edyta Lichota: No właśnie. I to chyba bardzo długo, prawda?
Artur Kański: Tak, ale czy ja muszę o tym…
Edyta Lichota: Musi pan, panie Kański. Proszę powiedzieć, kiedy się poznaliście i co was połączyło. Jeśli się nie mylę, to są to interesy.
Artur Kański: Poznaliśmy się w latach dziewięćdziesiątych. Każdy z nas miał wtedy jakiś biznes, wie pani, jak to wtedy było… wolny rynek, wolna amerykanka, na wszystkim można było zarobić…
Edyta Lichota: To ciekawe. A kiedy ostatni raz pan go widział?
Artur Kański: Oj, bardzo dawno temu, minęło kilka miesięcy.
Edyta Lichota: Serio? Więc to wcale nie jest taki bliski przyjaciel?
Artur Kański: No przecież mówiłem.
Edyta Lichota: A Jan Kubera i Zenon Dryła? Ich też pan kojarzy, prawda?
Artur Kański: Owszem, ale tylko z przeszłości. Nie utrzymujemy kontaktu od wielu lat. Nic nas nie łączy.
Edyta Lichota: A może mi pan powiedzieć, dlaczego oni mówią, że pana nie znają i nigdy nie znali?
Artur Kański: Tak mówią?
Edyta Lichota: Owszem.
Artur Kański: A to nie wiem.
Edyta Lichota: Będziemy musieli to ustalić. Dlatego pewnie jeszcze się spotkamy, panie Kański. Tymczasem bardzo panu dziękujemy. To wszystko.
Rozdział 6
poniedziałek, 14 września 2015
Marek Marczuk odnosił wrażenie, że od wielu dni jest gościem we własnym mieście. Czuł, jakby wszystko, co znał, co przeżył, nagle stało się obce. Częstochowa, bliska mu dotąd i na swój sposób oczywista, wyłaniała swą nową, nieznaną twarz spod mdłego i nużącego płaszcza przełomu lata i jesieni. Czuł się tak, jakby przeniósł się do miasta, którego rytmu i klimatu nie umie zgłębić. Jeszcze gorzej znosił przebywanie w znanym mu dotychczas na wskroś budynku komendy miejskiej policji. Zwykł mówić, że Trójkąt to jego drugi dom. Teraz go nie poznawał, a poczucie stopniowej utraty jakiejkolwiek decyzyjności i wpływu na działanie służb potęgowało jego frustrację.
Naczelnik pozostawał rozdarty pomiędzy wiarą w odnalezienie komendanta Waltera a obawą przed tym, czego może się o nim dowiedzieć. Pomiędzy chęcią dociekania prawdy a strachem przed jej ujawnieniem. Przytłaczała go mnogość pozornie niepowiązanych dotychczas ze sobą wątków. Bestialskie morderstwa, czwórka szemranych biznesmenów, przeszłość Jerzego i Stanisława Walterów i nagłe zaginięcie komendanta. Czy to wszystko mogło być ze sobą połączone? Jeśli tak, to w jaki sposób? Czy znalezione na miejscu zbrodni wierszyki nie tylko sugerowały, ale i wprost demaskowały prawdziwego winowajcę? Czy, tak jak twierdził profiler Leszek Haratyk, kluczem do rozwiązania sprawy są kości z rezerwatu i osoba Kariny Warskiej, której rzeźnik darował życie?
No i rzeźnik. Dorian Zelt. Seryjny morderca, który grasował w Częstochowie. Nieważne, jak bardzo zamieszani byli w to wszystko Walterowie – gdzieś na wolności wciąż pozostawał człowiek, który miał na rękach krew niewinnych osób. I to Marczuk musiał go odnaleźć. Pytanie brzmiało tylko: jak?
Naczelnik czuł, że gdyby miał swobodę działania, już dawno znalazłby odpowiedzi na te pytania albo przynajmniej byłby o wiele bliżej ich znalezienia niż teraz. Każdy jego ruch był jednak sterowany i kontrolowany przez zwierzchników. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że do jego ciała przyczepione są teraz dwa sznurki. Za jeden z nich pociąga prokurator Edyta Lichota, a za drugi zastępca komendanta wojewódzkiego policji Grzegorz Krupp, który został jego nowym bezpośrednim zwierzchnikiem. Obie osoby darzyły go ograniczonym zaufaniem. Najgorsze było to, że ich sceptycyzm brał się nie tylko z wiedzy